Oglądając najnowszą reklamę iPada Pro, która pojawiła się wczoraj wieczorem mam wrażenie, jakbym cofnął się w czasie o 20 lat. I choć bardzo miło wspominam ten okres w moim życiu, to w tym wypadku wcale nie jest miło.

Urządzenia Apple są, a przynajmniej powinny być - jak z resztą większość elektroniki użytkownej - wygodne i intuicyjne, tak by potencjalny użytkownik wiedział, po co je kupuje. Odpowiedź na to pytanie nie musi być specjalnie racjonalna - jeśli użytkownik nie wie, to samo urządzenie powinno mu na to pytanie odpowiedzieć. Tak jest w przypadku iPhone'a, iPada i komputerów Mac. Te ostatnie od lat pojawiają się w reklamach Apple bardzo rzadko, no bo jaki jest komputer każdy widzi. Czym jest iPhone i do czego służy, także wiadomo - w kolejnych kampaniach Apple reklamuje jedynie funkcje pojawiające się w nowych modelach i coraz lepsze możliwości fotograficzne. Z kolei reklamy iPadów do niedawna skupiały się na chowaniu go za ołówkiem i przecinaniu tego ostatniego laserem.

Jaki iPad jest i do czego może służyć każdy chyba wie. Nie powinno być różnicy w przypadku najnowszych modeli tych urządzeń - iPadów Pro. Jest jednak inaczej. Po sześciu latach istnienia produktu na rynku Apple tłumaczy potencjalnym nabywcom, że iPad Pro to komputer.

Pozostawiam do dyskusji czytelnikom, czy iPad Pro jest komputerem (moim zdaniem jest nim zarówno Mac, iPhone, iPad czy iPod Touch, a pewnie tym mianem można określić i inne urządzenia). Chodzi mi raczej o to, że Apple musi to tłumaczyć, a to - moim zdaniem - dobrze nie wróży, ani produktowi, ani tym bardziej Apple.