PonoPlayer nie wygra z iPhonem
Wraz z premierą najnowszych iPhone'ów Apple po latach wycofało z oferty swój multimedialny odtwarzacz iPod Classic. I choć urządzenie to miało i ma zagorzałych fanów, a w okresie świątecznym jego ceny na rynku wtórnym poszybowały w górę, to jednak trudno zaprzeczać faktom - to właśnie iPhone przejął jego rolę.
Podobny los za kilka lat spotka z pewnością iPoda nano i shuffle, obecnie bronią się one przede wszystkim swoją prostą i uniwersalną konstrukcją, która nie wymaga już właściwie żadnych aktualizacji (co z resztą nie byłoby już pewnie dla Apple opłacalne). Firma może trzymać je w ofercie jeszcze przez kilka lat. O wiele gorzej ma się za to sytuacja z iPodem touch, który od kilku lat nie był aktualizowany, a będąc urządzeniem ze środowiska iOS staje się już powoli przestarzały. Biorąc pod uwagę spadającą z kwartału na kwartał sprzedaż tej grupy urządzeń - a więc także iPoda touch - zakładam, że Apple nie tylko go nie zaktualizuje, ale w ogóle wycofa z oferty. Nie ma sensu inwestować sporych nakładów pieniężnych w urządzenie, które stanowi margines pod względem sprzedaży. Przyszłość iPodów była znana już w roku ubiegłym. Spodziewałem się nawet, że Apple rok wcześniej wycofa Classica.
Nie dotyczy to z resztą tylko iPodów ale całego rynku odtwarzaczy. Pytanie tylko, czy taki rynek jeszcze istnieje? Właściwie nie. Wyjątkiem jest ufundowany na Kickstarterze PonoPlayer - odtwarzacz muzyczny dla audiofilów o dość oryginalnej, choć trochę dziwnej formie (urządzenie ma trójkątny przekrój), stworzony według pomysłu piosenkarza i gitarzysty Neila Younga. Zebrano w sumie 6,2 miliona dolarów, projekt wsparło ponad 20 tysięcy osób, a w jego promocję zaangażowali się m.in. Norah Jones, Elvis Costello czy Tom Petty. W kwietniu ubiegłego roku na MyApple.pl pisał o nim z entuzjazmem Jacek Zięba.
Problem w tym, że 20 tysięcy osób, do których pewnie trafiły modele "Kickstarter edition" (jeśli oczywiście taka była), to zdecydowanie za mało, by w ogóle mówić o jakimkolwiek sukcesie. Co gorsza, ci zwykli użytkownicy, którzy mogliby zapewnić temu urządzeniu jakieś powodzenie w tzw. "ślepym teście" (wybierając źródło dźwięku A lub B nie wiedząc przy tym, które z nich to iPhone, a które PonoPlayer) przeprowadzonym przez Davida Pogue w większości wskazywali na iPhone'a jako to urządzenie, które generuje lepszy dźwięk. Nawet jeśli zauważali różnicę, to nie była ona na tyle znaczna, by mieli wydać 400 dolarów na nowe urządzenie i kolejne kilkadziesiąt lub kilkaset, albo i więcej na utwory o wysokiej rozdzielczości (24 bit/192KHz) w sklepie PonoMusic. Utwory, które mogły być nagrane często w gorszej jakości. Pogue zwraca też uwagę na opinie m.in. Audio Engineering Society, według którego ucho przeciętnego człowieka nie jest w stanie odebrać dźwięków w rozdzielczości wyższej od tej, jaką oferuje płyta CD. Pewnie, że są osoby, które wybijają się ze średniej i usłyszą różnicę. Dalej jednak będzie ich garstka.
Pogue nie wspomina o jednym istotnym czynniku. Zmienia się podejście do posiadania plików muzycznych, czy generalnie twórczości intelektualnej, w szczególności multimediów. Dzisiaj prym wiodą serwisy streamingowe, udostępniające także za stałą miesięczną i niewysoką opłatą cała swoją bibliotekę użytkownikowi.
Moim zdaniem PonoPlayer nie wygra z iPhonem czy innym smartfonem i w żadnym razie nie przyczyni się do renesansu tego typu odtwarzaczy. Pozostanie raczej niszowym produktem dla grupy osób, które będą słyszały różnicę, albo będą sobie wmawiać, że ją słyszą.
Będzie gorzej niż z adapterami, bo te przynajmniej używają czasami dj, a tutaj nawet ciężko wywołać modę na posiadanie pono.