Kto bogatemu zabroni? To pytanie pojawia się często wtedy, kiedy spotykamy się z przejawami fanaberii ludzi majętnych, a czasem w formie ironii jest komentarzem do szastania pieniędzmi przez ludźmi niezamożnych. Pytanie to dobrze jednak oddaje też sens pewnej liberalnej ekonomii. Każdy ma prawo robić z zarobionymi przez siebie pieniędzmi to co chce, oczywiście pod warunkiem, że nie będzie przy tym krzywdził innych.

W teorii hasło to sprawdza się znakomicie, tak jak i ekonomia, w której to pieniądz reguluje rynek. Kto jest zdolny to zdobywa świat, kto jest mniej zdolny pomaga tym zdolniejszym w osiągnięciu jeszcze większych sukcesów (mam gdzieś w sobie nadzieję, że ja zaliczam się jeszcze do tej grupy), a ci - co tu owijać w bawełnę - niezdolni, pozbawieni talentów, harują na tamtych. Mogą tyrać w fabrykach Foxconna, mogą wyjeżdżać z Polski na zmywak do Anglii (jak to ostatnio we wzburzeniu stwierdził pan Belka), wyznając liberalne zasady ekonomii - mają to na co zasłużyli, bo przecież każdy jest kowalem swojego losu.

Problem w tym, że to wszystko jest tylko czystą teorią, która nie uwzględnia jednej dość powszechnej cechy natury ludzkiej - chciwości. Jak w filmie "VaBank" powiedział Komisarz Przygoda: "kto ma pół miliona to jest bogatszy od tego, co ma ćwierć miliona".

Chciwe są nie tylko korporacje, ale i ludzie. Cecha ta wydaje mi się przydzielona jest sprawiedliwie i neutralnie, bez zwracania uwagi na rasę, przynależność etniczną czy narodową, jak i klasę społeczną czy generalnie zamożność danego osobnika. Chciwą może być jakaś korporacja, chciwym może być prezes zarządu, CEO, chciwym może być też startupowiec, bloger, dziennikarz, kierowca autobusu, zmywający naczynia i sprzątający restaurację gdzieś w Londynie czy robotnik składający iPhone'y, iPady czy zegarki Apple Watch w chińskiej fabryce Foxconna.

Ta chciwość może być z jednej strony motorem do działania, z drugiej jednak czyni nas kimś gorszym od zwierząt - walczymy już nie tylko z hienami o kawałek padliny, ale o gromadzenie względnie coraz większego bogactwa. Wystarczy dodać do tego drugą cechę równie dość powszechną - próżność i mamy obraz, który teraz oglądam na co dzień: potrząsanie złotem, wszystkim co drogie (choć niekoniecznie dobre i wysokiej jakości) tylko po to, by pokazać ludziom, na jakim bogactwie się siedzi, niczym smok Smaug pod Samotną Górą w Hobbicie Tolkiena.

Nie twierdzę, że takich zachowań nie było w przeszłości i że nie było niewyobrażalnie bogatych ludzi ze skłonnościami do próżności, blichtru i do szastania swoimi pieniędzmi. Mam wrażenie, że jeszcze kilkanaście lat temu takie zachowania były generalnie w złym guście. Teraz żyjemy w czasach, w których jest to w dobrym tonie. W czasach, które można śmiało skwitować wspomnianym na wstępie powiedzeniem "kto bogatemu zabroni?" I nie chodzi mi o nasze polskie podwórko, gdzie bezguściem i blichtrem charakteryzowały się lata 90-te ubiegłego wieku, ale raczej o pewną globalną tendencję.

Czy jednym z szaleńców, rebeliantów, mąciwodów, którym cześć oddawał w swoim przemówieniu na Uniwersytecie Standforda Steve Jobs, jak i których wychwalała reklama Think Different, jest syn najbogatszego mieszkańca Chin, który kupił swojemu psu dwa złote zegarki Apple Watch i założył na jego łapy?

Apple, czy naprawdę o to chodziło?

Jakiś czas temu pisałem już o tym, co myślę o złotych zegarkach Apple Watch i z biegiem czasu tylko się w mojej opinii utwardziłem. Apple, które kiedyś w kampanii Think Different wykorzystywało wizerunek ludzi, których jedynym bogactwem była ich własna wola walki o lepszą przyszłość, czy siła umysłu na drodze samodoskonalenia się lub ogromna wiedza, która pozwoliła ludzkości zrobić krok w przód, teraz sprzedaje świecidełka, które nawet nie muszą działać. Ważne, że jest to złoto Apple, którym można potrząsnąć na pokazie mody, na koncercie, na sesji zdjęciowej, czy wreszcie.... przypiąć je do łap swojego psa. W każdym przypadku przekaz jest jasny: zegarek nie ma działać, ma być jedynie oznaką tego, że właściciela na niego stać, że może obwieszać się już nie zwykłym złotem, ale tym pochodzącym od Apple.

alt text

Oczywiście nie jestem na tyle naiwny by wierzyć w to, że kampania Think Different miała na celu przekazywanie wiedzy o Martinie Lutherze Kingu, Albercie Einsteinie, Muhammadzie Alim, czy o poszukującym oświecenia duchowym przywódcy Tybetu Dalaj Lamie, albo o pozbawionym wszelkich dóbr doczesnych, obwiązanym jedynie w pasie białym prześcieradłem Mahatmie Gandhim. Także i wtedy chodziło o sprzedaż produktów. Tyle, że przez lata produkty Apple były dobrami luksusowymi głównie ze względu na swoją jakość, dbałość o szczegóły, rewolucyjność oraz wzornictwo. Apple nie musiało uciekać się do tak - moim zdaniem - niskiego zagrania, jak produkt ze złota, który służyć ma do pierwotnego, niemal atawistycznego potrząsania nim celem ukazania swojego statusu materialnego.

Czy jednym z szaleńców, rebeliantów, mąciwodów, którym cześć oddawał w swoim przemówieniu na Uniwersytecie Standforda Steve Jobs, jak i których wychwalała reklama Think Different, jest syn najbogatszego mieszkańca Chin, który kupił swojemu psu dwa złote zegarki Apple Watch i założył na jego łapy?

Apple, czy naprawdę o to chodziło?

Aktualizacja

O tym zjawisku rozmawialiśmy w dzisiejszym odcinku MyApple Daily

Możesz nas słuchać również w iTunes