O mojej walce z nadwagą wspieranej przez różnego rodzaju elektroniczne gadżety pisałem już wielokrotnie, także na łamach MyApple Magazynu. Od roku w walce o nic przecież innego jak moje własne zdrowie pomaga mi zegarek Apple Watch. To jednak nie jedyny elektroniczny gadżet, który pozwala mi rejestrować moje postępy w odchudzaniu i który motywuje mnie do tego, by ruszyć się z domu. Największym chyba producentem różnego rodzaju elektronicznych gadżetów fitness jest firma Fitbit. To także z jej produktów korzystam od dłuższego czasu. Tutaj przyznaję - trudno jest mi się zdecydować, czy założyć na rękę Apple Watcha, czy opaskę lub zegarek od Fitbita. Dlatego często - nie ukrywam - noszę oba, wzbudzając tym raz zaskoczenie, a innym razem uśmiech politowania mijających mnie osób, spacerujących po Lesie Łagiewnickim w Łodzi.

Kilka miesięcy temu na łamach MyApple Magazynu opisywałem najbardziej chyba rozbudowany dotąd zegarek tej firmy - Fitbit Surge. W styczniu bieżącego roku na targach CES w Las Vegas Fitbit pokazał zupełnie nowe urządzenie - zdecydowanie delikatniejszy w formie smartwatch Fitbit Blaze, którego od kilku tygodni mam okazję używać.

Smartwatch fitness, który w końcu wygląda jak zegarek

Kiedy opisywałem Fitbit Surge, wspomniałem delikatnie, że nie była to konstrukcja o subtelnej formie. Urządzenie to właściwie było czymś pomiędzy tradycyjną opaską fitness, a właśnie smartwatchem. Surge to zegarek, który można założyć na rękę, wychodząc na trening, ale niezbyt dobrze wygląda on moim zdaniem w zestawieniu z marynarką (choć nosi go przecież Barack Obama). Pod tym względem Fitbit Blaze stanowi wyraźny krok naprzód i ukłon w stronę użytkowników szukających bardziej subtelnej konstrukcji, której nie trzeba będzie zdejmować po treningu, by założyć inny zegarek, bardziej pasujący np. do biura.

Fitbit Blaze nie wygląda jak opaska fitness. To stylowy smartwatch o ciekawej formie. Oko przykuwa zwłaszcza stalowa ramka, w której jest osadzony. Mój egzemplarz wyposażony jest w granatowy, silikonowy pasek - typowy dla gadżetów dla aktywnych. Fitbit Blaze pozwala jednak na łatwą i szybką wymianę tego elementu. Nic nie stoi na przeszkodzie, by przypiąć do niego pasek skórzany lub stalową bransoletę. Dzięki temu urządzenie w ogóle nie musi zdradzać swojego głównego przeznaczenia, czyli rejestracji aktywności użytkownika, i będzie dobrze wyglądać zarówno na treningu, jak i w biurze czy w operze.

Sam zegarek to właściwie płaska kostka w czarnej plastikowej kopercie, która umieszczona jest we wspomnianej stalowej ramie. Koperta jest wyraźnie mniejsza, zostawia dwa prześwity w miejscach, gdzie ramka łączy się z paskiem. Wygląda to dość ciekawie, choć z drugiej strony jest to miejsce, w którym szybko zbiera się kurz, a po intensywnym treningu także pot i brud. Trzeba więc pamiętać o jego częstym czyszczeniu.

W przeciwieństwie do zegarka Fitbit Surge, Blaze wyposażony został w kolorowy i dotykowy ekran LCD, nieco też większy od poprzednika. Otacza go stosunkowo gruba ramka z nadrukowanym logo firmy. Z kolei podobnie jak w opisywanym wcześniej modelu, także i tutaj do sterowania urządzeniem, poza wspomnianym już dotykowym ekranem, służą trzy przyciski. Ten umieszczony po lewej stronie służy do podświetlenia ekranu, powrotu do poprzedniego menu lub podstawowej tarczy zegara. Dwa przyciski umieszczone z prawej strony służą do sterowania wybraną funkcją urządzenia lub danego programu treningowego.

Na spodniej stronie koperty - tej, która styka się z nadgarstkiem - umieszczono czujnik pulsu, taki sam jak w zegarku Fitbit Surge czy opasce Fitbit Charge HR. Przypomnę, że wykorzystuje on fotopletyzmografię, czyli nieinwazyjną i bezbolesną metodę oceny wydolności układu żylnego poprzez badanie absorpcji zielonego światła przez krew. Pomiar prowadzony jest ciągle, więc diody czujnika migają stale zielonym światłem. Może on pracować w trybie automatycznym - wyłącza się po pewnym czasie od zdjęcia zegarka i odłożenia go na bok, może prowadzić pomiar ciągły, niezależnie od tego, czy zegarek znajduje się na ręku, można go też wyłączyć.

Blaski i cienie nowego designu

Obok czujnika znalazło się złącze ładowania zegarka. W tym miejscu mam pod adresem firmy Fitbit i projektantów tego urządzenia wiele gorzkich słów. W przeciwieństwie do poprzednich modeli zegarków i opasek marki Fitbit (w tym wspominanego już wielokrotnie modelu Surge), które wyposażone są w gniazdo do podłączenia kabla ładowania, zegarek Blaze należy najpierw zdjąć z nadgarstka, wyjąć go z metalowej ramy i włożyć do specjalnej, plastikowej stacji dokującej, przypominającej klatkę, którą podłącza się do ładowarki. Proces ten nie jest ani intuicyjny, ani tym bardziej wygodny.

Co więcej, niezbyt dokładne umieszczenie zegarka we wspomnianej klatce - a zdarzało mi się to niestety dość często - skutkowało brakiem ładowania. Po zakończeniu ładowania należy podnieść wieko, wyjąć kopertę i umieścić ją z powrotem w stalowej ramce. Niestety przez nieuwagę można to zrobić w odwrotną stronę, co uniemożliwi korzystanie ze znajdujących się po bokach zegarka i ramy przycisków sterowania. Jestem przekonany, że można było to rozwiązać inaczej, a przede wszystkim prościej, bez potrzeby uciekania się do niewygodnej stacji dokującej.

Dużo dobrego mogę za to powiedzieć o ekranie. Zastosowanie kolorowego ekranu zdecydowanie polepszyło jakość odczytu informacji. W przypadku czarno-białego i dość ciemnego ekranu o niskiej rozdzielczości w Surge miałem problemy z odczytaniem informacji np. podczas biegu po lesie. Ekran w Fitbit Blaze ma wyższą rozdzielczość i świeci intensywniej, dzięki temu oraz dzięki zastosowaniu kolorów nie mam już z tym żadnych problemów.

Dużym plusem jest też szybkość i dokładność reakcji zegarka na ruch nadgarstka w sytuacji, w której chcemy spojrzeć na ekran tego urządzenia. Jak w innych tego typu konstrukcjach ekran przez większość czasu jest wygaszony. Możemy podświetlić go ręcznie, naciskając lewy przycisk. Jest on jednak także podświetlany automatycznie po wykryciu odpowiedniego ruchu ręki i nadgarstka. Fitbit Blaze radzi sobie w tej sytuacji zdecydowanie lepiej niż wszystkie inne smart zegarki, które miałem okazję testować. Pisałem już kilkukrotnie o problemach z wybudzeniem ekranu w Apple Watchu, w zegarkach Samsunga z serii Gear czy innych konstrukcjach (nie licząc urządzeń Pebble'a, wyposażonych w ekrany w technologii e-ink, które nie są wygaszane).

Kolorowy wyświetlacz to także bardziej czytelne i atrakcyjne wizualnie tarcze zegara oraz wygodniejsze powiadomienia. Fitbit niestety kolejny raz poskąpił użytkownikom. Do ich dyspozycji są tylko cztery tarcze zegarów, z których mi do gustu przypadła jedna.

Zdecydowanie lepiej niż w Surge prezentują się powiadomienia. W chwili nadejścia pojawiają się one na ekranie. Później można do nich wrócić, wysuwając z dolnej krawędzi listę wszystkich powiadomień, jakie ostatnio nadeszły. Tak jak w przypadku Surge, Blaze wyświetla jedynie powiadomienia o wydarzeniach z kalendarza, nadejściu wiadomości tekstowych czy rozmowach przychodzących. Brakuje mi powiadomień z innych programów, szczególnie z Twittera, Facebooka itp.

Fitbit Blaze, choć jest smart zegarkiem, nie daje możliwości instalowania na nim żadnych aplikacji. Zależnie od punktu widzenia można uznać to zarówno za wadę, jak i zaletę. Z jednej strony brakuje mi kilku programów, z których korzystam na zegarku Apple Watch. Z drugiej jednak strony mogę się tak naprawdę bez nich obejść (i tak mam je zainstalowane na iPhonie), a i sam system zegarka nie musi radzić sobie z różnej jakości aplikacjami, dzięki czemu działa stabilnie i szybko.

Funkcje fitness

W przeciwieństwie do wielokrotnie już wspominanego zegarka Fitbit Surge, Fitbit Blaze nie posiada wbudowanego odbiornika GPS, korzysta z tego znajdującego w telefonie, co dla mnie nie jest szczególnie dokuczliwe, gdyż nie zdarza mi się biegać po lesie czy generalnie ruszać się z domu bez iPhone'a. Osoby, które nie lubią zabierać telefonu na trening, a myślą o którymś z zegarków Fitbita, lepiej niech wybiorą zegarek Fitbit Surge.

Jak wspominałem, zegarek wyposażony jest w czujnik tętna, który domyślnie ustawiony jest na tryb automatyczny - stały pomiar tętna, kiedy zegarek znajduje się na nadgarstku. Dzięki temu w każdej chwili i sytuacji mogę sprawdzić ten parametr, zwłaszcza podczas wysiłku fizycznego. Nie musi być to od razu bieg czy marsz po lesie, ale choćby tak prozaiczna czynność, jak wejście na czwarte piętro.

Poza monitorowaniem pulsu Blaze, tak jak inne opaski czy zegarki Fitbita, stale monitoruje aktywność użytkownika, zliczając kroki, pokonany dystans, piętra i spalone kalorie. Dane te dostępne są w widoku Today (dzisiaj) oraz po wcześniejszej synchronizacji urządzenia także w aplikacji Fitbita dostępnej zarówno dla iOS czy Androida, jak i w wersji webowej. W niej dostępnych jest oczywiście o wiele więcej informacji, gromadzonych np. także przez inne akcesoria tego producenta (np. wagę Fitbit Aura).

Ćwiczenia

Niezależnie od sporych różnic zewnętrznych zegarków Fitbit Surge i Blaze, pod wieloma względami, zwłaszcza funkcjonalnymi, są to urządzenia dość podobne. Jeden i drugi oferuje funkcje rejestracji treningów użytkownika, w tym marszu, biegu, jazdy na rowerze, treningu na bieżni, podnoszeniu ciężarów, gry w golfa czy tenisa, treningu pilates, wchodzenia po schodach itp. W sumie do wyboru użytkownik ma 17 różnych aktywności, które urządzenie może rejestrować. Zegarek daje dostęp do pięciu z nich, wybranych uprzednio w aplikacji na smartfonie. W chwili rozpoczęcia treningu wymagającego użycia odbiornika GPS zegarek nawiązuje połączenie ze smartfonem, co zwykle trwa od kilku do kilkudziesięciu sekund.

W Fitbit Blaze znalazła się też aplikacja serwisu FitStar, dzięki której zegarek będzie służył za przewodnika po kilku podstawowych zestawach ćwiczeń, jak rozgrzewka, ćwiczenia w 7 minut i 10 minut ABS. Wystarczy aktywować wybrany program, a urządzenie poprowadzi użytkownika przez kolejne ćwiczenia i zarejestruje całą jego aktywność.

Zegarek posiada też funkcję automatycznego rozpoznawania treningów. Jeśli więc z jakiegoś powodu zdarzy się nam zapomnieć włączyć odpowiednią funkcję, powinien on i tak poprawnie zarejestrować wszystkie parametry naszej aktywności. Czasem jednak - jak każde tego typu urządzenie elektroniczne - potrafi się zgubić. Zdarzyło mu się np. zarejestrować jako jazdę na rowerze trasę, którą codziennie pokonuję samochodem.

Fitbit Blaze, tak jak inne opaski tej firmy, automatycznie rejestruje także sen i robi to nad wyraz dobrze. Nie trzeba uruchamiać żadnej dodatkowej aplikacji (jak to ma miejsce w przypadku Apple Watcha), wystarczy położyć się spać wieczorem lub uciąć sobie drzemkę za dnia. Blaze zarejestruje jedno i drugie.

Przydatne dodatki

Zegarek Fitbit Blaze wyposażony jest też w stoper i sekundnik, dzięki którym można mierzyć czas nie tylko podczas treningów czy zawodów. Trudno sobie dzisiaj wyobrazić nawet prostego smartwatcha bez tego typu funkcji. Podobnie jak inne urządzenia naręczne tego producenta, zegarek może także obudzić użytkownika za pomocą wibracji. Nadal jednak alarmy ustawia się w aplikacji, a nie bezpośrednio w urządzeniu.

Poza dziwnym sposobem ładowania, to właśnie to uzależnienie zegarka od aplikacji na smartfonie jest dla mnie największą wadą. Pod tym względem nic się nie zmieniło od mojej recenzji Fibita Surge. Dalej pewne wydawać by się mogło podstawowe dla zegarka operacje należy wykonać w aplikacji na iPhonie, co nie jest moim zdaniem ani wygodne, ani intuicyjne. Z drugiej jednak strony aplikacja Fibita, zbierająca dane z wielu różnych urządzeń tego producenta, nie ma według mnie sobie równych, jeśli chodzi o prezentowanie danych i statystyk dotyczących naszej aktywności czy snu. Nie przeszkadza mi nawet to, że nie synchronizuje ona danych z aplikacjami Zdrowie czy Aktywność. Ta ostatnia pojawia się w iOS po sparowaniu iPhone'a z zegarkiem Apple Watch i przy programie Fitbita wygląda po prostu tragicznie.

Osobną kwestią są funkcje społecznościowe aplikacji Fitbit. Dzięki śledzeniu aktywności znajomych rodzi się rywalizacja o pierwsze miejsce, która chyba najskuteczniej motywuje mnie do codziennych treningów.

Podsumowanie

Fitbit Blaze to konstrukcja zdecydowanie warta polecenia. Jeśli zastanawiacie się nad gadżetem fitness, który będzie dokładnie mierzył Waszą aktywność, niezależnie od tego, czy pamiętacie o włączeniu odpowiedniej funkcji, czy nie, i którego nie będziecie musieli zdejmować po treningu, a który dobrze wyglądać będzie w niemal każdej sytuacji, to jest to na pewno dobry wybór. Pewne wady tego urządzenia związane ze sposobem jego ładowania irytować Was będą tylko co 4 - 5 dni, na tyle bowiem wystarcza energii w jego baterii.

Fitbit Blaze dostępny jest w Polsce w cenie około 1000 zł.

Artykuł został pierwotnie opublikowany w MyApple Magazynie nr 4/2016

Pobierz MyApple Magazyn 4/2016

Magazyn MyApple w Issuu