Wybór narzędzia do sterowania wskaźnikiem i nawigowania pomiędzy programami w komputerze nie jest wcale łatwą sprawą. Żyjemy bowiem od dziesięcioleci w czasach interfejsów graficznych, z którymi interakcja odbywa się głównie za pomocą gładzika lub myszy. Pracują więc nie tylko nasze dłonie i palce, kiedy stukamy nimi w klawisze, ale i nadgarstki czy całe ręce.

To właśnie dlatego wybór dobrego narzędzia jest tak istotny. W wielu sytuacjach, zwłaszcza wtedy, kiedy jest się poza domem lub biurem, np. w samolocie, autobusie lub pociągu, najlepiej sprawdza się gładzik, zwłaszcza ten w nowych MacBookach Pro. Kiedy jednak komputer ląduje na biurku, zwykle korzystam naprzemiennie z gładzika właśnie i z myszy. Z tymi ostatnimi bywa różnie. Korzystanie z nich wymaga wprawienia w ruch całej ręki. To na dłuższą metę bywa męczące. Poza tym mysz wymaga pewnej przestrzeni i płaskiej powierzchni, po której będzie się poruszać. Z tym też bywa różnie i to nawet na biurku. Jeszcze inną kwestią jest jej ergonomia. Od maja korzystam z Magic Mouse 2 Space Gray, i choć sprawdza się świetnie, to jednak jej ergonomia pozostawia wiele do życzenia (jak zresztą wszystkich innych myszy od Apple).

Pod tym względem niedoścignionym wzorem są od lat myszy marki Logitech. Okazuje się, że w ofercie Logitech znajduje się urządzenie wydawać by się mogło zapomniane, które pod względem ergonomii i zapotrzebowania na przestrzeń życiową jest jeszcze lepsze od jakiejkolwiek myszy. Mowa o trackballu MX ERGO.

Trackballe, czyli manipulatory kulkowe, kojarzą mi się przede wszystkim z końcem lat 80. i początkiem lat 90., kiedy to stanowiły podstawowy sposób sterowania wskaźnikiem w laptopach. Trackball znalazł się zresztą w pierwszym przenośnym komputerze Apple - Macintoshu Portable. Ja sam pamiętam je w horrendalnie drogich (przynajmniej dla mnie w owym czasie) laptopach z Windows 3.1 czy zewnętrznych akcesoriach nazywanych niekiedy kotami lub odwróconymi myszami.

Faktycznie, mogło wydawać się, że trackballe z tamtych czasów, kiedy ruch myszy rejestrowany był za pomocą umieszczonej na spodzie gumowej kulki dotykającej powierzchni, powstały wskutek rozwinięcia pomysłu na mysz komputerową właśnie. Są jednak o wiele starsze. Ich początki sięgają bowiem czasów krótko po II wojnie światowej. Nigdy jednak nie zdobyły takiej popularności jak mysz, i przyznam, że poza jakimś starym laptopem z Windows 3.0 właśnie nie miałem okazji z nich korzystać. Kiedy więc ustawiłem na moim biurku Logitech MX ERGO i położyłem na tym urządzeniu moją dłoń, odkryłem coś zupełnie nowego.

Generalnie trackball przypomina kilka innych myszek marki Logitecha, a te od lat znane są ze swoich wręcz monstrualnych rozmiarów i świetnej ergonomii. Nie inaczej jest w przypadku tego urządzenia, o czym zresztą świadczy jego nazwa - MX ERGO. Trackball sam w sobie jest świetną podkładką pod dłoń. Jego kształt odpowiada naturalnemu ułożeniu dłoni w stanie spoczynku. Kciuk ląduje bezpośrednio na kulce, a palec wskazujący i serdeczny odpowiednio na lewym i prawym klawiszu, w tradycyjnym dla myszek układzie. I tak jak w wielu elektronicznych gryzoniach, pomiędzy nimi znalazło się kółko do przewijania treści (stron web, tekstu, ale także zakładek otwartych kart w przeglądarce itp.). Co ciekawe, można je jeszcze dodatkowo odchylać na boki i np. przewijać treści czy przełączać się pomiędzy różnymi elementami do wyboru w tej płaszczyźnie. Dzięki formie trackballa dłoń nie męczy się podczas pracy. Dodatkowo można zmienić jego ułożenie względem podstawy (czy też stopki), na której się opiera, tak by dłoń leżała na nim poziomo lub pod kątem około 45 stopni. Sama podstawa nie jest przymocowana na stałe do trackballa, a utrzymywana jest przy nim magnetycznie.

Przyznam, że był to mój pierwszy kontakt z trackballem od ponad 20 lat. Przestawienie się z myszki czy gładzika na to urządzenie zajęło mi kilka dni. Początkowo operowanie kciukiem szło mi dość opornie, ale po kilku dniach zacząłem panować nad wskaźnikiem na ekranie mojego Maca. MX ERGO pozwala zresztą na pracę w dwóch trybach. W pierwszym ruch wskaźnika jest szybki, dzięki czemu jednym ruchem kciuka można przesunąć go z jednej na drugą krawędź ekranu. W drugim trybie ruchy wskaźnika są bardziej precyzyjne, dzięki czemu można wskazać dokładnie punkt na ekranie, o który nam chodzi. Przycisk przełączający pomiędzy wspomnianymi trybami znajduje się obok kulki trackballa. Można więc wygodnie i szybko przełączać się pomiędzy nimi. Zdarza mi się jednak kilka razy na dzień, że przyciskam go przypadkowo. Zastanawiałem się, gdzie można by go przenieść, ale nie znalazłem lepszego miejsca niż to, w którym się znajduje.

To zresztą nie jest jedyny dodatkowy klawisz poza dwoma podstawowymi i kółkiem przewijania, które oczywiście jest trzecim, środkowym przyciskiem. Przy krawędzi lewego klawisza znalazły się dwa niewielkie, które można dodatkowo zaprogramować, aby to zrobić należy jednak zainstalować w systemie specjalną aplikację Logitech (wymaga podania hasła administratora).

Jak kilka myszek Logitech, z których miałem okazję korzystać w przeszłości, także i trackball MX ERGO posiada gumową okleinę o matowym wykończeniu, która zapewnia stabilne utrzymanie ręki na tym urządzeniu. Można by tutaj mieć obawy o to, że guma będzie zbierać wszelkiego rodzaju bród. Okazała się jednak na to odporna, pod warunkiem oczywiście, że siadamy do pracy z czystymi dłońmi.

Przez ostatni miesiąc trackball MX ERGO został - obok gładzika, do którego jest po prostu bliżej i szybciej, kiedy piszę na klawiaturze mojego MacBooka Pro - głównym narzędziem do kierowania wskaźnikiem w macOS, a więc do jego obsługi wszędzie tam, gdzie nie używam skrótów klawiszowych. Przez ten czas nie ładowałem go ani razu i rzadko go wyłączałem (m.in. dlatego, że włącznik umieszczony jest od spodu) - i nic w tym dziwnego, w środku znalazł się akumulator o pojemności 500 mAh. Zdaniem producenta wystarcza to na cztery miesiące pracy.

Nie mogę przyczepić się do niczego poza wspomnianym, a zdarzającym się niekiedy przypadkowym przełączaniem trybu pracy trackballa. Trudno mi za wadę tego urządzenia uznać jego wysoką cenę. MX ERGO kosztuje bowiem 479 zł. Za jakość się jednak płaci, a ostatnia myszka Logitech, z której korzystałem, działała niezawodnie przez osiem lat. Jestem pewien, że w przypadku tego trackballa będzie podobnie.

Oczywiście pamiętać trzeba, że nie jest to urządzenie dla każdego. Wielu użytkowników nigdy nie przekona się do takiej „odwróconej myszki”, ale moim zdaniem warto spróbować. Efekty mogą być w tym wypadku zadziwiające i to z pożytkiem dla dłoni i nadgarstka.

Grafiki: Logitech