W ostatnich tygodniach wiele mówiło się o składanych smartfonach zaprezentowanych przez firmy Samsung, Huawei i kilku innych producentów. Niezależnie od tego jak bardzo konstrukcje te mogą zapierać dech wśród technologicznych dziennikarzy czy szerzej, miłośników nowinek technologicznych, i jak bardzo innowacyjnymi mogą być składane wyświetlacze, patrzę na te smartfony bardzo sceptycznie. Co więcej, uważam, że tego typu konstrukcje po prostu się nie sprawdzą i są niczym innym, jak technologicznym słomianym misiem, tym z komedii Stanisława Barei.

W dobie widocznego zastoju na rynku smartfonów (moim zdaniem do tych urządzeń wiele się już dodać nie da) zarówno firma Samsung jak i Huawei chciały pokazać, że są innowacyjne i wyznaczają kierunek dalszego rozwoju całej branży. Obecny wyścig technologiczny na tym rynku jest już mało interesujący, bo ogranicza się do tzw. „cyferek”, czyli tego jak szybki procesor, układ graficzny, ile pamięci RAM znalazło się w urządzeniu czy ile miliamperogodzin ma zasilająca go bateria oraz w ile aparatów fotograficznych jest wyposażony. Efekty może i są zauważalne ale na pewno nie zapierają tchu w piersiach. Zdjęcia owszem, są coraz lepsze, ale dla przeciętnego użytkownika ta różnica nie ma wielkiego znaczenia (nawet gdy myśli, że ma, kiedy kieruje się marketingową gadką sprzedawcy w salonie). Potrzeba było czegoś nowego - czegoś, o czym my blogerzy i dziennikarze będziemy pisać z zachwytem. Smartfony ze składanymi ekranami są więc tym tytułowym misiem z filmu Stanisława Barei. Parafrazując cytat z tej komedii: są one misiem na skalę ich (Samsunga i Huaweia) możliwości. „To nasze, przez nas wykonane i to nie jest nasze ostatnie słowo”. I choć składanymi ekranami faktycznie można się zachwycać, to powtarzam - nie w smartfonach.

Oba smartfony różnią się koncepcją. Galaxy Fold Samsunga jest jakby złożonymi dwoma smartfonami (nie przeczę sposób, w jaki obie części są połączone robi wrażenie). Po ich rozłożeniu użytkownik otrzymuje urządzenie o niemal kwadratowym ekranie, które musi trzymać dwoma rękoma i tak z niego korzystać. Galaxy Fold wyposażony jest jeszcze w zewnętrzny, niewielki ekran o przekątnej 4,6 cala, który przy rozmiarze całego złożonego urządzenia wygląda na bardzo mały. Powiecie, że przecież iPhone 5s, SE mają mniejsze ekrany i świetnie się sprawdzają. To prawda, ale same urządzenia są niewiele większe od samych ekranów. W wypadku Galaxy Fold jest jednak inaczej. Zewnętrzny ekran ma zupełnie inne proporcje (21:9) jest wąski i długi. Napisanie czegoś na nim na ekranowej klawiaturze będzie z pewnością trudniejszym zadaniem niż w przypadku iPhone'a 5s czy SE. Przyda się on właściwie tylko do wyświetlania powiadomień, odbierania połączeń, obsługi aplikacji muzycznych czy podglądu obrazu z aparatu. Zrobienie czegoś więcej na ekranie o takich proporcjach będzie po prostu niewygodne. Oczywiście po rozłożeniu powierzchnia ekranu będzie ogromna i dorównywać będzie mniejszym tabletom, ale z urządzenia trzeba będzie wtedy korzystać jak z tabletu. Nie da się obsłużyć go jedną ręką, nawet wspomagając się niekiedy drugą - tak, jak to ma miejsce w przypadku naprawdę dużych smartfonów, jak choćby Galaxy Note czy iPhone XS Max. Co więcej, trzeba będzie jeszcze go rozłożyć, a to jest dodatkowa czynność.

O wiele lepiej rozwiązała to chińska firma Huawei, której smartfon Mate X posiada tak naprawdę jeden ekran zewnętrzny. Po złożeniu tworzy on dwa - przedni o przekątnej 6,6 cala i tylny 6,4-calowy. Tutaj faktycznie można będzie wygodnie korzystać ze smartfonu bez jego rozkładania. Skoro jednak nie trzeba będzie go rozkładać, to powodów by to robić będzie moim zdaniem mało. Filmy? Gry? Na niemal kwadratowym 8-calowym ekranie? Owszem, jakiś arkusz kalkulacyjny, edytor tekstu, mail, ale tylko wtedy, kiedy użytkownik znajdzie sobie wygodne miejsce, by korzystać z tego urządzenia jak z tabletu, ale w ruchu? Wyciągamy smartfon z kieszeni i rozkładamy go? Spacer z iPadem w dłoni? Mało praktyczne i niebezpieczne. Ktoś powie, że przecież można z niego korzystać jak z tabletu wtedy, kiedy właśnie siedzi się wygodnie w pociągu, w samolocie czy przy biurku. To prawda, wtedy jednak zwykle i tak wyciągnie się z torby prawdziwy tablet czy laptop.

Z własnego doświadczenia z tego, jak korzystam ze smartfonów będąc w ruchu, czy to na spacerze w lesie, w kolejce do lekarza, w pociągu czy w samochodzie (umieszczonym w specjalnym uchwycie) wiem, że taki duży ekran po prostu się nie sprawdzi. Jest tylko ciekawostką. A tam gdzie wygodnie będzie można rozłożyć ekran czy to w Samsung Galaxy Fold czy w Huawei Mate X, tam większość użytkowników będzie miała dostęp do laptopa lub tabletu.

Nie, nie twierdzę, że smartfony te nie będą miały swoich zwolenników. Owszem, znajdą się fani obu konstrukcji, tak jak swoich fanów i zwolenników (w tym i mnie) ma świetny moim zdaniem smartfon BlackBerry Passport, który jednak na rynku nie specjalnie się przyjął i moim zdaniem pozostanie na zawsze po prostu ciekawostką, do której wciąż wzdychają na forum CrackBerry. Oba smartfony to nie tyko ciekawostka ale i wspomniany już miś Barei („mówili w telewizji, że będzie taki latał (...)” - w tym wypadku nad Barceloną podczas targów Mobile World Congress).

Idea składanych ekranów, zwłaszcza konstrukcja Samsunga, jest jednak moim zdaniem innowacyjna i warta uwagi, jeśli spojrzy się na nią przez pryzmat tabletów. Urządzenia te i tak wymagają dwóch rąk do ich obsługi. Nie wyciąga się ich z kieszeni podczas spaceru czy stojąc w porannym ścisku w tramwaju lub metrze. Tutaj urządzenie otwierane jak książka, którego wymiary po złożeniu, byłyby np. porównywalne z iPadem mini i którego ekran w transporcie byłby zabezpieczony przed czynnikami zewnętrznymi, a które po otwarciu zamieniałoby się w tablet z ekranem o przekątnej liczącej 10 lub 12 cali, byłoby ciekawym rozwiązaniem. Urządzenie takie łatwiej mieściłoby się w mniejszej torbie podręcznej czy plecaku. Ciekawe tylko, czy któraś z firm zdecyduje się pokazać takie rozwiązanie w segmencie urządzeń, które zupełnie niesłusznie (co pokazuje wciąż duża popularność iPada) zostały już spisane na straty.

Koncepcję tę obrazuje stara już i niezbyt udana wizualizacja przypomniana przez holenderski serwis LetsGoDigital.

Nagłówek: Ryszard Ochódzki (Stanisław Tym) w filmie 'Miś', w reż. Stanisława Barei, prod. Józef Sobczyk, Zespół Filmowy Perspektywa, 1980 - kadr.