Firma Apple już od wielu lat jest nie tylko korporacją, która ma produkować świetne produkty i przede wszystkim zarabiać pieniądze (do czego jeszcze wrócę), ale swego rodzaju popkulturowym fenomenem. Pod wieloma względami przypomina mi ona cieszący się ogromną popularnością na świecie zespół muzyczny. Kiedy wskutek śmierci lub z bardziej prozaicznych przyczyn, jak różnice charakterologiczne i muzyczne, zespół taki traci swojego frontmana, zwykle wokalistę, często traci też na popularności. Odwracają się od niego fani, którzy narzekają, że „teraz to już nie to”.

Często nie zdają sobie oni sprawy, że charyzmatyczny frontman, którego zabrakło, nie byłby w stanie stworzyć wszystkich dzieł samodzielnie, że od początku była to praca zespołowa. Najgorzej ma zwykle osoba, która musi zastąpić popularnego idola. To ona zawsze będzie mierzyć się z porównaniami, będzie oceniana przez jego pryzmat. Przykładów takich zespołów jest wiele.

Apple jako wspomniany już popkulturowy fenomen, ale przede wszystkim Tim Cook, borykają się od śmierci Steve'a Jobsa z podobnymi ocenami. W przypadku czytelników czy nawet redaktorów MyApple są one często bardzo negatywne. Pojawiają się opinie, że Apple pod kierownictwem Tima Cooka to już nie to, a sam Cook nazywany jest pogardliwie „księgowym”. Wyraźnie pejoratywny wydźwięk ma porównywanie go do byłego wieloletniego prezesa Apple - Johna Sculleya, który cieszy się moim zdaniem niezasłużenie równie złą opinią co Tim Cook, przede wszystkim z tego powodu, że miał czelność wyrzucić Steve'a Jobsa z Apple (choć w rzeczywistości nic takiego nie zrobił).

W tym trwającym od kilku lat masowym krytykanctwie Tima Cooka brakuje moim zdaniem racjonalizmu i przede wszystkim jednego: pomysłu na to, kto mógłby go zastąpić. Mam wrażenie, że wielu z krytykujących chciałoby, by Tim odszedł już tylko przez sam fakt, że jest on osobą zupełnie inną niż Jobs. Nie interesuje ich jednak, kto miałby go zastąpić. Sam się nad tym zastanawiałem i przyznam, że nie znajduję odpowiedniego kandydata. Patrząc na inne firmy technologiczne, na ich prezesów i dyrektorów, nie widzę osoby, która mogłaby to uczynić. Nie twierdzę, że są gorsi od Cooka, ale profil ich działalności jest zupełnie inny. Niektórzy, ci najbardziej popularni, jak choćby Elon Musk, skupiają się na kilku różnych projektach jednocześnie, co moim zdaniem odbija się na kondycji, a przynajmniej na wydajności ich przedsiębiorstw. Krytykanci często nie biorą pod uwagę faktów. A te są takie, że Apple pod przewodnictwem Cooka ma się wyśmienicie. Zapominają oni również, że zarzuty stawiane Cookowi można by śmiało postawić także Jobsowi – choć w przypadku ich obu dałoby się je bardzo łatwo zbić.

Apple za Tima Cooka przestało być innowacyjne

Zarzut, że Apple pod kierownictwem Tima Cooka przestało być innowacyjne, jest chyba jednym z najczęstszych, choć według mnie jest on zupełnie chybiony. Wynika on jednak z pewnego przyzwyczajenia do tego, co Apple pokazywało w poprzedniej dekadzie. Firma dokonała w tym czasie kilku poważnych rewolucji, choć zaprezentowane przez Steve'a Jobsa produkty nie były zupełnymi nowościami. Apple jedynie je przekształciło, tworząc nową jakość. Tak było w przypadku iPoda, iTunes, iPhone'a czy iPada. Pamiętać jednak trzeba, że rynek odtwarzaczy mp3 w chwili pojawienia się iPoda był jeszcze w powijakach, cyfrowe sklepy w czasie debiutu iTunes także dopiero powstawały, smartfony przed iPhone'em wyglądały zupełnie inaczej, czy wreszcie, że tablety były marginalną niszą dla konkretnych grup zawodowych przed pojawieniem się iPada. Sytuacja była więc zupełnie inna, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę obecny rynek smartfonów. Dzisiaj trudno na nim o jakąkolwiek innowację. Dodanie kolejnego, lepszego aparatu fotograficznego czy czytnika linii papilarnych pod ekranem nie jest niczym rewolucyjnym. To, że innowacyjność w przypadku tych urządzeń jest już ograniczona do minimum, najlepiej pokazują pomysły na składane smartfony czy nieudana, choć wciąż podtrzymywana przez Motorolę koncepcja urządzeń modułowych. Rynek jest moim zdaniem dość mocno wyrównany. Oczywiście pojawiają się głosy, że iPhone'y nie są teraz tak rozbudowane i nie oferują takich parametrów, jak smartfony konkurencji, ale przypomnijcie sobie podobne głosy dotyczące komputerów Mac w ubiegłej dekadzie. Wielokrotnie spotykałem się z opiniami, że pecety są tańsze, lepsze, mają szybsze procesory (bo faktycznie miały). Takie zarzuty, że Apple robi komputery gorsze od pecetów, pojawiały się dość często za czasów Steve'a Jobsa. Trudno też mówić o innowacyjności, jeśli chodzi o tablety czy komputery. Dotykowy ekran w laptopie nie jest dla mnie rewolucyjną zmianą, zdecydowanie ciekawszym pomysłem - choć nie ukrywam, że w pewnym stopniu ograniczonym - jest pasek TouchBar, którego używam na co dzień. Apple radzi sobie jednak moim zdaniem całkiem nieźle na jednym i drugim rynku. Przy spadającej sprzedaży tabletów, których forma też jest przecież już zamknięta, iPady wciąż cieszą się popularnością.

Warto też zwrócić uwagę na to, że w temacie komputerów Mac, iPhone'ów i iPadów dzieje się całkiem sporo. Najnowszy system ma przynieść oczekiwaną przez wielu unifikację, możliwość tworzenia uniwersalnych aplikacji działających zarówno w systemie macOS, jak i iOS. To według mnie coś więcej niż możliwość uruchamiania programów dla systemu Android na Chromebookach. Całkiem możliwe, że stoimy przed kolejną jakościową rewolucją – powstania jednej wspólnej platformy.

Apple poszukuje innowacji na nowych obszarach, w których inne firmy właściwie także jeszcze raczkują. Są to choćby wearables. Zegarek Apple Watch - dzieło Apple ery Tima Cooka - to jedno z najlepszych tego typu urządzeń na rynku. Sprzedaje się bardzo dobrze, lepiej niż wszystkie inne podobne urządzenia (wliczając opaski fitness i smart zegarki). Co więcej, noszenie Apple Watcha staje się już nie tylko domeną fanów marki, którzy dodatkowo dbają o swoją kondycję, ale niekiedy może stać się sprawą życia i śmierci. Może tutaj trochę przesadzam, ale informacje o tym, że Apple Watch wykrył poważne anomalie w pracy serca, które mogą być groźne dla życia, pojawiają się niemal co tydzień. Coraz więcej osób, które znam, rozważa jego zakup właśnie z tego powodu (gros moich znajomych jest już po 40. roku życia). Zwiększanie obecności na rynku osobistych urządzeń ochrony zdrowia może przynieść Apple w przyszłości ogromne wpływy. Już teraz firmy ubezpieczeniowe rozważają wyposażanie swoich klientów właśnie w zegarki Apple Watch, które będą monitorować ich stan zdrowia.

Apple rozwija także rynek usług multimedialnych, które rozkwitły szeroko dopiero kilka lat temu. Apple Music radzi sobie bardzo dobrze, zwłaszcza w porównaniu z liderem rynku - Spotify - który obecny jest na nim od ponad 10 lat. O tym, że Apple Tima Cooka rozwija z sukcesem rynek usług świadczy ostatnia konferencja. Ktoś mógłby powiedzieć, że otwarcie na inne platformy miało miejsce już za czasów Steve'a Jobsa. Owszem, Apple udostępniło swój sklep iTunes dla Windows po to, by zwiększyć sprzedaż iPodów. Warto jednak pamiętać, że nie był to pomysł Jobsa. Teraz z Apple Music można korzystać już na smartfonach z Androidem, Chromebookach, a biblioteka i sklep iTunes dostępne są na smart telewizorach.

Od kilku lat słyszymy też o tajemniczym projekcie Titan. Apple wciąż zatrudnia kolejnych ekspertów zajmujących się elektrycznymi i autonomicznymi samochodami. Pojawiają się co prawda głosy zniecierpliwienia, zarzucające firmie, że jeszcze nie pokazała swojego samochodu. Na to jest jednak jeszcze czas. Rynek samochodów elektrycznych wciąż jest mały i dopiero zaczyna rosnąć. Z kolei samochody autonomiczne to wciąż bardziej ciekawostka niż gotowy i bezpieczny produkt, który można wypuścić na drogi do ruchu.

Apple robi coraz gorsze produkty

To równie często powtarzany argument, zwłaszcza obecnie. Istotnie Apple ma poważny problem z klawiaturą w MacBookach Pro i 12-calowych MacBookach. Nie zdziwiłbym się, gdyby równie wadliwą okazała się klawiatura w nowym MacBooku Air. Sam mam z tym ogromny problem w moim MacBooku Pro. Co gorsza, zacinające się klawisze to nie jest jedyna wada tego komputera. Problemem są także poluzowane gniazda USB-C, w których wtyczki nie trzymają się stabilnie. Tutaj dmuchanie sprężonym powietrzem nic nie pomoże. Pamiętać jednak trzeba, że to nie Tim Cook zaprojektował ten komputer. Zrobił to zespół Jony'ego Ive'a, który namaszczony przez Jobsa ma się cieszyć w firmie dużą niezależnością. Trudno mi ocenić, czy to właśnie nie Ive jest problemem. Stawianie wzornictwa nad wydajnością i użytecznością było cechą Apple już w czasach Jobsa. Pod tym względem nic się tak naprawdę nie zmieniło.

Apple pod kierownictwem Tima Cooka nie robi wcale bardziej wadliwych produktów niż pod rządami Steve'a Jobsa. W przeszłości już zdarzało się, że wady te wynikały właśnie z tego, jak urządzenia zostały zaprojektowane przez zespół Jony'ego Ive'a i że nie zostały dostatecznie przetestowane. Flagowym przykładem takiej konstrukcyjnej wady są białe plastikowe MacBooki, które Apple produkowało w połowie poprzedniej dekady. Powszechnym problemem były pękające i odpadające fragmenty górnej części obudowy jednostki centralnej (top case). Odłamywały się one pod wpływem ciężaru klapy wyświetlacza i znajdujących się na nich wypustek, które działały niczym młotek, uderzając wciąż w to samo miejsce przy zamykaniu urządzenia. Już wtedy firma musiała uruchomić program wymiany, ale nowe, wymienione elementy dalej po pewnym czasie ulegały tego typu uszkodzeniom. To zresztą nie były jedyne problemy, które trapiły użytkowników tych komputerów. Psujące się baterie, przegrzewające się dyski twarde (Apple wymieniało je w modelach produkowanych w latach 2006 - 2007).

Problemy z obudową trapiły też użytkowników białych MacBooków unibody z lat 2009 i 2011. Tam pękała obudowa przy zawiasach, na rogach, a także odwarstwiała się gumowana okleina spodniej części tych komputerów. Również wtedy Apple uruchomiło program ich wymiany. Owszem, to były już ostatnie lata życia Jobsa i w tym czasie często zastępował go już Tim Cook. Projekt tego komputera o konstrukcji unibody powstał jednak przecież przed 2009 rokiem. Nie bez przyczyny, maszyna ta szybko zniknęła z oferty Apple.

Kolejnym komputerem ery Jobsa, który borykał się z wadami konstrukcyjnymi, był pierwszy MacBook Air, zaprezentowany przez Steve'a Jobsa podczas Macworld w 2008 roku. W tym komputerze dość powszechnie psuły się zawiasy klapy monitora oraz wysuwany element obudowy z gniazdem USB. W przypadku zawiasów problem był masowy i Apple było zmuszone uruchomić program darmowej naprawy.

Osobnym problemem dotyczącym właściwie wszystkich przenośnych komputerów Apple ery Jobsa były zasilacze. Często ulegały one uszkodzeniom. Ja sam w przypadku mojego MacBooka Pro z 2009 roku wymieniałem zasilacz dwa razy (musiałem go kupić), gdyż ulegał spaleniu średnio co dwa lata. Łamały się też kable w tychże zasilaczach. Do dzisiaj dwa zasilacze, których używam do moich starych komputerów (wspomnianego MacBooka Pro z 2009 , białego MacBooka z 2007 roku i MacBooka Air) są owinięte taśmą izolacyjną, zabezpieczającą uszkodzone kable ładowania. Apple właściwie rozwiązało ten problem, wprowadzając gniazda USB-C do 12-calowych MacBooków i nowej linii MacBooków Pro. Obecnie kabel można po prostu wypiąć z zasilacza, co robię zawsze przed włożeniem go do plecaka lub torby.

Dość powszechne w ubiegłej dekadzie były problemy z napędami SuperDrive, które często się psuły na różne możliwe sposoby. Napęd w moim iMacu z połowy 2007 roku wysiadł już po sześciu miesiącach od kupna tego komputera.

Pozostając przy komputerach Mac, trudno nie wspomnieć tutaj największego chyba „przerostu formy nad treścią”, kultowego dla wąskiego grona fanów PowerMaca G4 Cube. To moim zdaniem przykład tego, że Jony Ive ma zdecydowanie za dużo do powiedzenia w Apple niż mieć powinien. Cube wyglądał faktycznie pięknie, jednak jego forma - niewielka kostka umieszczona w pleksiglasowym pudełku - bardzo ograniczała możliwość rozbudowy tego komputera. Był do tego bardzo drogi. W cenie niższej o 200 dolarów można było dostać pełnowymiarowego PowerMaca G4, o podobnej konfiguracji, którego można było rozbudować. Co więcej, wspomniana pleksiglasowa zewnętrzna obudowa ulegała pęknięciom. Nie wpływało to może na pracę komputera, ale zdecydowanie psuło jego unikalny wygląd.

Wreszcie wspomnieć wypada o iPhonie 4, który zaprezentowany został w czerwcu 2010 roku (podczas WWDC). Pamiętacie problemy z gubieniem zasięgu związane z anteną, którą stanowiła rama konstrukcyjna tego urządzenia? Trzymając iPhone'a w dłoni, zwierało się jej dwa różne elementy, co powodowało problemy z pracą anteny, a w rezultacie z zasięgiem. Apple zalecało użytkownikom trzymanie go w inny sposób („you are holding it wrong”). Ostatecznie zwołało nawet specjalną konferencję prasową, podczas której zaproponowało użytkownikom specjalną silikonową nakładkę na antenę (bumper), która rozwiązywała ten problem.

To oczywiście nie wszystkie problemy sprzętowe, które spędzały sen z powiek użytkownikom, a także i inżynierom Apple za czasów Jobsa. Były też problemy związane z oprogramowaniem i usługami. Wspomnieć wypada choćby o MobileMe. Niedziałające serwery i bardzo wolne ładowanie danych powodowały, że z usługi tej właściwie nie dało się korzystać. Firma przepraszała użytkowników i oferowała w ramach rekompensaty miesiące darmowego do niej dostępu.

Czy zatem faktycznie obecne produkty Apple ery Tima Cooka są bardziej wadliwe od tych z czasów Steve'a Jobsa? Moim zdaniem nie.

Tim Cook nie jest Steve'em Jobsem

Mam wrażenie, że największym problemem dla wielu jest fakt, że Tim Cook jest po prostu diametralnie inny niż Steve Jobs. Traktuje pracowników inaczej, angażuje się w działalność prospołeczną (choć słusznie można mu tutaj zarzucać hipokryzję), ale przede wszystkim nie jest tak przebojowy jak Jobs. Jest liderem zespołu, jego kierownikiem, ale trudno nazwać go charyzmatycznym frontmanem. Tim Cook ma jednak zadanie: ogarniać całą firmę, tak by produkowała świetne produkty, co moim zdaniem wciąż się udaje, i by przynosiła zyski - na tym polu trudno Timowi Cookowi cokolwiek zarzucić. Warto pamiętać, że chyba jedyną radą, jakiej udzielił Cookowi przed śmiercią Steve Jobs (a przynajmniej tą, o której się mówi) było to, by był on sobą, niezależnie od tego, jak bardzo różnił się właśnie od Jobsa. Cóż, Cook faktycznie znacznie się od niego różni. Nic zatem dziwnego, że zmienia się też Apple, co może się nam podobać lub nie, ale to już zupełnie inny temat.

Pytanie postawione w tytule pozostaje bez odpowiedzi.

Artykuł ukazał się pierwotnie w MyApple Magazynie nr 2/2019

Pobierz MyApple Magazyn nr 2/2019