1 listopada Google oznajmiło, że kupi za 2,1 miliarda dolarów firmy Fitbit - producenta opasek i zegarków fitness, będącego chyba jednym z najbardziej popularnych graczy na tym rynku. Przejęcie tej znanej i popularnej marki budzi wiele pytań nie tylko o przyszłość samych urządzeń, danych użytkownika ale i o kondycję rynku i niezależnych firm produkujących tego typu akcesoria. Na całej sytuacji zyskuje oczywiście Apple, ale o tym poniżej.

Urządzenia Fitbit towarzyszyły mi przez kilka lat zanim sprawiłem sobie zegarek Apple Watch (wciąż używam jego pierwszej generacji, zwanej przez niektórych „Series 0”). Kila lat temu Fitbit przejął innego producenta smart zegarków, a moim zdaniem producenta pierwszego nowoczesnego smart watcha - startup Pebble. Do Pebble zawsze miałem sentyment, nawet po przesiadce na zegarek od Apple. Ostatecznie jednak startup ten przejęty został przez Fitbita. Przyznam jednak, że do dzisiaj czuję żal, że Pebble nie utrzymał się na rynku i że został pożarty przez większego gracza - większą rybę. W oceanie urządzeń ubieralnych Fitbit był jednak rybą średniej wielkości, a rządzą w nim rekiny, takie jak Google czy Apple. Sęk w tym, że Apple ma swój własny i do tego świetny produkt, który od lat sprzedaje się lepiej od innych smart zegarków i opasek. Firma z Cupertino nie musi więc pożerać mniejszych graczy.

Zdecydowanie w gorszej sytuacji jest Google. System Wear OS nie jest właściwie rozwijany, a przynajmniej prace nad nim ciągną się w ślimaczym tempie. Zegarki nim sterowane nie cieszą się specjalną popularnością i stanowią margines na rynku. Przegrywają nie tylko z Apple, ale także ze stosunkowo popularnymi zegarkami Samsunga z systemem Tizen. Przejęcie Fitbita może oczywiście rozwiązać ten problem. Google będzie miało w swoim portfolio gotowe, świetne produkty. Tylko co dalej? Czy firma będzie rozwijać dwie różne i konkurencyjne platformy: jedną opartą o system Wear OS i drugą o FitbitOS? Na dłuższą metę to zupełnie bez sensu. Google może zaorać swój własny produkt, który okazał się porażką. Może jednak spróbować wykorzystać najlepsze rozwiązania Fitbita i włączyć je do systemu Wear OS integrując je jednocześnie z własną platformą Google Fit. Ta perspektywa z pewnością nie ucieszy całkiem sporej grupy użytkowników zegarków Fitbit. Co więcej, nawet jeśli Google faktycznie zdecyduje się na ten krok, to jeszcze przez jakiś czas będzie musiało utrzymywać FitbitOS, tyle, że jego użytkownicy będą wiedzieli, że to rejs donikąd.

Gdybym był użytkownikiem zegarka marki Fitbit informacja o przejęciu raczej napawałaby mnie niepokojem. Google niezbyt dobrze radzi sobie z tego typu sytuacjami, co pokazuje choćby historia Motoroli (ostatecznie odsprzedanej chińskiemu Lenovo), ale także Nest i Dropcam. Z tych przejęć nie wyniknęło w sumie nic dobrego dla przejmowanych, nie ruszyło ich do przodu w jakimś znaczącym stopniu i nie skutkowało zwiększonymi wpływami. Nest przez ostatnie lata przeżywało zawirowania wewnątrz samego Google. Wreszcie największa obawa związana byłaby z moimi danymi o aktywności, położeniu itp., które przecież opaski i zegarki fitness marki Fitbit zbierały przez lata. Staną się one własnością Google, a firma ta zarabia na tego typu informacjach o aktywności użytkowników.

Przejęcie to rodzi pytania o przyszłość wszelkich innych graczy nie tylko na rynku smart zegarków i opasek fitness, ale też tych z rynku automatyki domowej i monitoringu. One także mogą kiedyś zostać kupione przez gracza, który zarabia na danych użytkowników. Wspomnę jeszcze, że Fitbitem zainteresowany był także Facebook, ale to Google zaoferowało wyższą cenę.

W tej sytuacji wygraną jest firma Apple, której CEO Tim Cook powiedział kiedyś, że jeśli model biznesowy oparty jest na darmowych usługach, to produktem zawsze jest użytkownik. Nie zdziwiłbym się, gdyby teraz użytkownicy urządzeń Fitbita, korzystających z iPhone'ów, zaczęli przesiadać się masowo na zegarki Apple Watch. Ktoś oczywiście mógłby powiedzieć, że przecież Google nie będzie rozdawać zegarków i opasek marki Fitbit za darmo. Oczywiście, że nie, ale to ta firma, która zarabia przecież na danych zbieranych w oferowanych przez siebie usługach będzie teraz administratorem także danych o aktywności użytkowników tamtych urządzeń. Pokusa jest bardzo duża, by wykorzystać je do profilowania reklam na platformie Adwords.