Co Dacia Duster ma wspólnego z iPhone'em lub Makiem i jakie gadżety warto zabrać na wyprawę po Europie liczącą ponad 7,5 tysiąca kilometrów? Piszę o tym w relacji z mojej wakacyjnej podróży.

Od lat w wakacje odbywamy długą rodzinną podróż do Francji, którą zwykle staramy się objechać wszerz i wzdłuż, a przynamniej dookoła. W tym roku nasza wyprawa obejmowała Belgię, Francję, północną Hiszpanię oraz północne Włochy. Całość zakończyła całodzienna podróż przez włoskie, szwajcarskie, austriackie i niemieckie Alpy. W sumie podczas tej wyprawy przejechaliśmy ponad 7,5 tysiąca kilometrów, zwiedzając po drodze: Antwerpię, Brugię, Ostendę, Berques (część czytelników może kojarzyć to miasto ze świetnej francuskiej komedii „Jeszcze dalej niż Północ”), Cap Gris Nez (z widokiem na Anglię i jednymi z największych niemieckich bunkrów z II wojny światowej), Bretanię (z jej przepięknymi plażami i zatoczkami, kamiennymi miasteczkami, dolmenami i menhirami oraz bazami niemieckich U-botów), a także zbudowane z wapiennych skał miasto Saumur nad Loarą (w którym mieści się jedno z największych na świecie muzeów czołgów i broni pancernej). Dalej przejechaliśmy przez Masyw Centralny, Tuluzę (z jej muzeum lotnictwa), Pireneje, Saragossę, Barcelonę i Katalonię w Hiszpanii, aż po Prowansję (z jej przepięknymi zabytkami rzymskimi w Nîmes, Orange, Arles i serpentynami wijącymi się po półkach skalnych niemal pionowych ścian dolin Alp), Marsylię, Monako, San Remo, Genuę i Mediolan. Nie zamierzam jednak nudzić czytelników relacją z samej podróży (zdjęcia mówią więcej niż tysiąc słów), chciałbym skupić się raczej na tym, z czego podczas niej korzystałem, a raczej korzystaliśmy całą rodziną. W podróż wybraliśmy się najnowszą Dacią Duster 2 z napędem na cztery koła, wyposażoną w nawigację ze wsparciem dla CarPlay oraz z routerem bezprzewodowym XoXo WiFi, który zapewniał nam internet wszędzie podczas naszej podróży. Uff.. tyle tytułem wstępu.

Dacia Duster 2

Tematy motoryzacyjne pojawiają się na MyApple co jakiś czas, nie na tyle jednak często, byśmy mieli przekształcić się w serwis motoryzacyjny. Zapytacie, co ma Dacia Duster wspólnego z Apple, komputerem Mac czy iPhone'em? Ma oczywiście wsparcie dla CarPlay, można więc traktować ją jak swego rodzaju duże akcesorium dla tego smartfona, ale byłaby to gruba przesada. Co ma wspólnego z Makiem? Tutaj sprawa jest czysto subiektywna i związana jest z wrażeniami, nawet nie użytkowymi (choć te są bardzo dobre i o nich napiszę poniżej), ale z tym, jak ten samochód odbierany jest przez wielu w naszym kraju.

Otóż kiedy kilkanaście lat temu sprawiłem sobie pierwszego MacBooka (z iMakiem, którego miałem już wcześniej, trudno było wyjść np. do kawiarni, choć oczywiście znamy takie przypadki z sieci), wywoływał on spore zainteresowanie wśród osób postronnych. Często w kawiarni czy w pociągu byłem zagadywany przez zaciekawione osoby, które coś tam o Macach słyszały. Podobały im się, nawet rozważały zakup, ale wciąż powtarzały pewne zasłyszane stereotypy, jak choćby ten, że „na Maca nie ma Office'a” (choć oczywiście był) albo że „na Maca nie ma GaduGadu” (jeszcze 10 lat temu był to bardzo popularny komunikator, który ostatecznie pojawił się w wersji dla Mac OS X). Podobnie czułem się przez pierwszych kilka miesięcy jeżdżenia nową Dacią Duster po Polsce. Parę razy w tygodniu ktoś zagadywał mnie na stacji, na parkingu przed centrum handlowym, a nawet gdy staliśmy na światłach na skrzyżowaniu: „jak to jeździ?”, „czy się sprawdza?”, „jaki silnik?”. Zwykle ciekawość i pozytywne wrażenia tych osób mieszały się ze stereotypami, często rasistowskimi i związanymi z jedną z grup etnicznych zamieszkujących obszary dawnych Austro-Węgier, stereotypami pokutującymi w polskim społeczeństwie na temat wszystkiego, co rumuńskie. I choć nie są one tak silne jak kiedyś, to jednak wciąż są obecne.

To, że Dacia Duster 2 wzbudza zaciekawienie, nie powinno nikogo dziwić. Samochód ma nową, znacznie ładniejszą od starszego modelu bryłę. Dzięki zmienionej masce, przesunięciu do przodu o 10 cm i zmniejszeniu nachylenia przedniej szyby, podniesieniu okien bocznych, silniejszemu zaakcentowaniu nadkoli i wszelkich załamań powierzchni oraz przebudowaniu tyłu wraz z nowymi światłami w stylu Jeepa Renegade (te w starszych modelach Dustera określane są często jako światła od Nyski), a także nowym relingom dachowym i 17-calowym felgom z lekkich stopów nowy Duster zyskał zdecydowanie bardziej drapieżny, sportowy wygląd. Znacznie przebudowano też środek, który wygląda bardzo nowocześnie: nowa deska rozdzielcza o prostej formie, z nieznacznie podniesionym i ustawionym pod lepszym kątem względem kierowcy ekranem komputera Media Nav, umieszczony pomiędzy zegarami duży ekran komputera pokładowego czy nowe gałki regulacji automatycznej klimatyzacji wyposażone w wyświetlacze informujące o kierunku przepływu powietrza, jego natężeniu i ustawionej temperaturze.

Zmian jest oczywiście więcej. Zaciekawienie ludzi bierze się także stąd, że przy stosunkowo niskiej cenie można dostać samochód mający właściwie wszystko, a więc bardzo ładne felgi, fabrycznie przyciemnione szyby, automatyczną klimatyzację, tempomat i ogranicznik prędkości, napęd na cztery koła (dołączany automatycznie lub zapinany na sztywno do prędkości 50 km/h), komputer Media Nav z nawigacją i wsparciem dla CarPlay czy Android Auto, asystenta parkowania z tylnym czujnikiem i kamerą (można nawet zaszaleć i zamówić dodatkowe kamery boczne i przednią), czujnik martwego pola, podgrzewane fotele przednie, fotel kierowcy z regulacją pasa lędźwiowego i podłokietnikiem.

To wszystko można mieć w cenie nieprzekraczającej 70 tysięcy złotych. Tyle kosztuje wersja „Prestige”. Właściwie to jedyne, do czego mógłbym się przyczepić – właśnie do nazwy tej wersji. Mowa przecież o bardzo fajnym i ładnym, ale jednak samochodzie budżetowym. Nie sądzę, żeby ktokolwiek, kto brał najbardziej wypasioną wersję nowego Dustera, czuł się z tego powodu jakoś wybitnie prestiżowo. Prawdę mówiąc, ja o to nie dbam. Samochód ma dla mnie zawsze wartość utylitarną. Musi być niezawodny, wygodny, dobrze wyposażony i oczywiście musi mi się podobać, a nowy Duster spodobał mi się niejako od pierwszego wejrzenia.

Nie jest to oczywiście samochód dla osób lubiących silniki o dużej mocy. 115 KM przy 1.6 w benzynie to dla wielu zdecydowanie za mało. Nie ukrywam, że musiałem tym samochodem nauczyć się na nowo jeździć. Przez ostatnich 10 lat miałem głównie diesle 2.0 z turbo. Silnik benzynowy w Dusterze zaczyna reagować żwawo przy mniej więcej trzech tysiącach obrotów na minutę, zupełnie inaczej niż w turbodoładowanym dieslu. Wystarcza to jednak na poruszanie się po autostradach czy w mieście oraz do wyprzedzania - trzeba po prostu go bardziej docisnąć na niższym biegu. Na tych pierwszych zwykle i tak ustawiam tempomat na 110 km/h i po prostu cieszę się samą jazdą.

Nasz Duster przejechał podczas wakacyjnej wyprawy 7,5 tysiąca kilometrów, pokonując przy tym kilka najwyższych europejskich pasm górskich, w tym strome i zakręcone podjazdy w Pirenejach (na trasie z Tuluzy we Francji do Saragossy w Hiszpanii), w Alpach Górnej Prowansji (polecam trasę nad przełomem rzeki Verdon i dalej na południowy wschód wraz z Alpami opadającymi do Morza Śródziemnego w okolicach Nicei), czy wreszcie w Alpach włoskich, szwajcarskich, austriackich i niemieckich na trasie z Mediolanu przez Jezioro Como, Jezioro Sils, Sankt Moritz, Imst do Garmisch-Partenkirchen. Nowy Duster radził sobie nawet na bardzo stromych podjazdach na wzgórzach okalających Barcelonę. Średnie spalanie na całej trasie wyniosło 7,5 litra na 100 km. Radę dawał nie tylko silnik, ale też klimatyzacja. Podczas naszego przejazdu przez Kraj Loary, Akwitanię i Oksytanię temperatury na zewnątrz dochodziły do 42 stopni. W środku w Dusterze temperatura utrzymywała się na poziomie 22 - 25 stopni. Największy szok temperaturowy przeżyliśmy w drodze z Lorient w stosunkowo chłodnej Bretanii (temperatury tam wynosiły około 25 stopni) do Samur nad Loarą, gdzie znajduje się słynne muzeum broni pancernej. Kiedy dotarliśmy na miejsce i wysiedliśmy z samochodu, uderzyła w nas fala gorąca niczym w suchej saunie.

Jak już pisałem na wstępie, nasz nowy Duster nieoczekiwanie sprawdził się także w terenie. Podczas jednej z całodziennych wypraw na północ Bretanii w poszukiwaniu dolmenów (neolityczne kamienne konstrukcje grobowe) i menhirów (ogromnych pionowych kamieni, często dodatkowo obrabianych przez człowieka, których najsłynniejszym producentem był Obelisk z komiksów Uderzo i Goscinnego) nawigacja Google prowadziła nas przez totalne wertepy albo polne dróżki rozjeżdżone przez ogromne koła ciągników rolniczych. Zdarzało się nam zanurzyć w błocie podwozie samochodu czy szorować nim o ścięte zboże. Tam możliwość spięcia na sztywno napędu na cztery koła bardzo się przydała. Kiedy opowiadałem o tych przygodach niektórym znajomym, pukali się oni w czoło i przypominali mi, że to jednak nie jest samochód terenowy. Owszem, to bardziej mini SUV niż klasyczna terenówka, jednak jeśli myślimy o długich wakacyjnych podróżach przebiegających nie tylko autostradą wprost do hotelu czy na luksusowy kemping, napęd na cztery koła bardzo się przydaje.

Właściwie jedyne, co mi w nowym Dusterze się nie podoba, to praca drążka zmiany biegów. Dość często, i to już po ośmiu miesiącach jazdy tym samochodem, zdarza mi się wrzucić trójkę zamiast piątki, zarówno przy wchodzeniu na wyższy bieg z czwórki, jak i przy wrzucaniu niższego z szóstki.

Apple CarPlay

Jednym z atutów tych budżetowych samochodów z bogatym wyposażeniem jest to, że użytkownik otrzymuje bez żadnych dodatkowych opłat czy aktywacji wsparcie dla Apple CarPlay. Przyznam, że z aplikacji komputera Media Nav od Renault, instalowanego także w Daciach, właściwie nie korzystam (z wyjątkiem odczytywania statystyk związanych ze spalaniem, średnią prędkością w trasie itp.). Komputer w Dacii (znaleźć go można niemal we wszyskich modelach samochodów tej marki z wyższym wyposażeniem i w niektórych modelach Renault) wymaga podłączenia telefonu za pomocą kabla. Tutaj trudno nie przyczepić się do tego, jak został on zaprojektowany. Gniazdo USB-A do podłączenia kabla znajduje się nad prawym górnym rogiem ekranu. Jeśli położymy telefon w schowku pod deską, za drążkiem zmiany biegów, kabel – chcąc nie chcąc – przechodzi nad ekranem. Na szczęście zasłania on tylko nieznacznie jego prawą krawędź, ale nie jest to najszczęśliwsze rozwiązanie. Tak naprawdę wciąż szukam jakiegoś stabilnego uchwytu mocowanego do deski, tak bym mógł ustawić telefon obok ekranu komputera – zwłaszcza teraz po zmianach w CarPlay takie ustawienie będzie po prostu wygodne.

Bardzo cieszę się, że Apple otworzyło CarPlay na różne aplikacje nawigacyjne. Miałem okazję przetestować je podczas drogi. Wciąż najbardziej sprawdza się nawigacja Google, jednak głównie w dłuższych trasach. W miastach, zarówno w Belgii, jak i we Francji pokazywała niedokładnie te jezdnie, w które powinienem skręcić. Najbardziej irytowało mnie to w Antwerpii, gdzie wiele ulic posiada zarówno główne, przelotowe pasy, jak i te boczne, wąskie, biegnące tuż przy kamienicach. Nawigacja Google po prostu nie potrafiła tego ogarnąć. W efekcie na dobre pół godziny zgubiliśmy się w tym mieście, szukając drogi do tunelu, którym dostalibyśmy się na północno-zachodni brzeg Skaldy. Ostatecznie przełączyłem się na mapy Apple, które bardziej jasno pokazały, gdzie należy skręcić i którą jezdnię rozdzieloną pasami zieleni wybrać. Testowałem też Waze, ale ta nawigacja kilkukrotnie zawiodła mnie już w Polsce. Podczas tego wyjazdu obyło się bez większych z nią problemów, choć ostatecznie i tak wracałem do nawigacji Google, a w sytuacjach kryzysowych (takich jak ta w Antwerpii) wybierałem mapy Apple.

CarPlay to nie tylko nawigacje, Siri (na co dzień korzystam z wybierania numerów czy dyktowania wiadomości po angielsku, choć oczywiście przydałoby się móc robić to w rodzimym języku) czy muzyka z Apple Music lub Spotify. To także aplikacje podcastów i audiobooków. Od kiedy Audioteka wypuściła swoją nową aplikację ze wsparciem dla CarPlay, słucham całkiem sporo audioksiążek. Zdania są podzielone, jednych one rozpraszają, innym pozwalają się skupić. Ja chyba należę do tej drugiej grupy. Podczas długich przejazdów autostradami, głównie przez Niemcy, audiobooki i muzyka pozwalały mi się skoncentrować. Miałem jedynie problem z natywną aplikacją Muzyka od Apple. Po podłączeniu iPhone'a do komputera pokładowego Media Nav aplikacja ta nie wyświetlała mi pobranych do pamięci telefonu albumów czy składanek. Musiałem ją zamykać bezpośrednio na iPhonie i ponownie otwierać już na ekranie komputera pokładowego w CarPlay. Było to trochę upierdliwe, zwłaszcza na początku, gdy dopiero odkryłem problem, jadąc po autostradzie.

XoXo Wifi

Aby wspomniane wyżej nawigacje w iPhonie działały i pokazywały odpowiednią drogę wraz z natężeniem ruchu za pośrednictwem CarPlay, by dzieci się nie nudziły podczas wielogodzinnej jazdy po autostradzie i mogły oglądać filmy z biblioteki iTunes, by można było wrzucać zdjęcia z wyprawy na bloga, Facebooka czy Instagram, wreszcie bym mógł pisać podczas niej teksty i komunikować się z zespołem w kanadyjskim studio deweloperskim, z którym współpracuję, potrzebny nam był dostęp do internetu. W Unii Europejskiej operatorzy oferują usługi taniego roamingu wraz z darmowymi pakietami danych do wykorzystania. W moim przypadku w pakiecie rodzinym w Play taki pakiet danych wykorzystany był już po pierwszym dniu podróży. Oczywiście późniejsze opłaty za każdy 1 GB danych nie są w roamingu na terenie Unii Europejskiej wysokie. Ale przy dwójce dzieci, które intensywnie korzystają z internetu przez całą 16-dniową podróż, i stale włączonej nawigacji suma ta i tak może urosnąć do stu lub nawet kilkuset złotych. Gorzej, gdy trasa prowadzi przez kraje nienależące do Unii Europejskiej. Tak było w naszym przypadku. Odwiedziliśmy m.in. Monako (które nie należy do Unii Europejskiej i gdzie nie działają francuskie sieci komórkowe), a przedostatniego dnia podróży musieliśmy przejechać przez Szwajcarię, a że przy tym chcieliśmy podziwiać Alpy, wybraliśmy zwykłą drogę, a nie autostradę. Wielu moich znajomych przejeżdżających przez ten kraj na własnej skórze przekonało się, czym kończy się niewyłączenie roamingu danych na czas (rachunek wyższy o sto, a nieraz i tysiąc złotych). Chcieliśmy tego uniknąć. Dlatego na naszą wyprawę zabraliśmy w ramach testów mobilny router XoXo WiFi, który korzysta z sieci komórkowych w każdym kraju i w ramach wykupionej usługi zapewnia szybki dostęp do internetu.

W usłudze XoXo Wifi po prostu zamawiamy dostęp na określony czas i wybrane kraje i wypożyczamy router. Ceny nie są małe, co więcej – z pozoru mogą wydawać się nawet wysokie, jeśli porówna się je z pakietami danych w ramach roamingu w Unii Europejskiej. Tak naprawdę wszystko zależy od tego, jak intensywnie korzystamy z internetu mobilnego podczas podróży i ile osób z niego będzie korzystać, a także – jak już wspomniałem – przez jakie kraje będziemy podróżować. Jeśli wyprawa – tak jak nasza – obejmuje kraje znajdujące się poza UE, wtedy XoXo WiFi staje się atrakcyjną alternatywą. W ramach jednej stałej opłaty możemy uzyskać nielimitowany dostęp do sieci lub wykupić określony pakiet danych. W naszym przypadku usługa nielimitowanego dostępu do sieci przez 16 dni w 36 europejskich krajach (w tym tych nienależących do UE, jak wspomniane już Monako czy Szwajcaria) to koszt rzędu 608 zł. No dobrze, ktoś powie, że przecież w kraju, do którego się leci, można kupić kartę SIM lokalnego operatora. W sytuacji, w której przemieszczamy się szybko z jednego kraju do drugiego, takie rozwiązanie się po prostu nie sprawdza. Musielibyśmy zaraz po wjeździe do Monako czy Szwajcarii szukać salonu lokalnego operatora, na co zwyczajnie nie mieliśmy czasu. W jednym i drugim kraju spędziliśmy od kilku do kilkunastu godzin, a droga przez Szwajcarię wiła się przez Alby, przecinając raczej wsie i malutkie miasteczka, gdzie próżno szukać salonów sieci komórkowych. W sytuacji, w której podróżujemy po różnych krajach poza Unią Europejską, musielibyśmy za każdym razem poświęcać dużo czasu na zorganizowanie karty SIM, za każdym razem też zostawiając nasze dane spisane z paszportu. Przy ponad dwutygodniowej podróży przebiegającej przez różne kraje, w których tani roaming danych nie działa, XoXo WiFi sprawdza się znakomicie. Biorąc też pod uwagę intensywność korzystania z internetu w roamingu w Unii Europejskiej w ramach darmowych pakietów, to za korzystanie z dostęp do sieci w naszym planie rodzinnym w Play także zapłacilibyśmy dodatkowe 200, a nawet 300 zł. XoXo WiFi zapewniało nam wygodę korzystania z internetu w każdym kraju, który odwiedziliśmy, bezpieczeństwo danych (nie logowaliśmy się do otwartych sieci na kempingach czy w restauracjach) i naszych portfeli (bez niespodzianek w postaci astronomicznych sum za korzystanie z roamingu danych w Monako czy w Szwajcarii).

Urządzenie wielkością przypomina smartfona. Wystarczy je włączyć, poczekać aż połączy się z lokalnym operatorem i już można podłączyć się do utworzonej przez nie sieci bezprzewodowej. Jej nazwa oraz klucz dostępowy podane są na obudowie tego urządzenia i są indywidualnie generowane dla każdego z nich.

Jego obsługa jest banalnie prosta – jeden przycisk służy do włączania i wyłączania urządzenia oraz przełączania kontrolki pokazującej poziom energii we wbudowanej baterii lub jakość połączenia z lokalnym operatorem sieci komórkowej. Do routera XoXo WiFi można podłączyć do pięciu urządzeń, co w naszym wypadku w zupełności wystarczało – były to iPhone'y, iPad, a nawet mój MacBook Pro. Jakość połączenia była różna i zależała od pokrycia danego miejsca sygnałem sieci komórkowej, zwykle jednak było ono stabilne i szybkie.

Thule Subterra Convertible Carry-on

Trudno wybrać się w długą podróż bez bagażu. Nic zatem dziwnego, że tył naszego Dustera zapełnił się różnego rodzaju wakacyjnymi akcesoriami, walizkami, torbami czy rozkładanym w kilka sekund namiotem (przy takim bardzo nomadycznym trybie podróży, podczas której niemal każdą noc spędza się w innym miejscu, szybkie rozkładanie i składanie namiotu bardzo się przydaje). Od ponad roku moim nieodłącznym kompanem podróży jest torba podróżna Thule Subterra, którą szybko można zmienić w plecak i która posiada specjalny przedział na laptopa z odpowiednim pokrowcem, a właściwie mniejszą torbą, mieszczącą nie tylko komputer, ale też tablet i różne akcesoria (np. baterię, kabelki i ładowarkę). Właściwa torba Thule Subterra swoją formą z usztywnionymi bokami przypomina niewielką walizkę, która zmieści się w komorze bagażu podręcznego w samolocie. Jej pojemność wynosi 40 litrów, a więc jest na tyle pakowna, że śmiało można włożyć do niej ubrania na kilka dni. Posiada osobną komorę na buty lub brudną odzież oraz zamykaną na zamek błyskawiczny siatkowaną przegrodę, która utrzyma ubrania w głównej komorze w należytym porządku. Wykonana jest z mocnego, wodoodpornego, syntetycznego nylonu 800 D. Z tego samego materiału zrobiono pokrowiec na laptopa i tablet. Rozwiązanie jest niezwykle wygodne – wszystkie rzeczy można trzymać razem, a w sytuacji, gdy chcę zabrać ze sobą tylko elektronikę, wyjmuję z torby ten sprzęt w specjalnym pokrowcu z paskiem pozwalającym zawiesić całość na ramieniu. Właściwą torbę Subterra można oczywiście nosić jak walizkę - rączki umieszczone są na jej trzech bokach, dzięki temu naprawdę łatwo ją podnieść, wyjąć z luku bagażowego w kabinie samolotu czy – tak jak podczas tej podróży – wyciągnąć z bagażnika. Można też kilkoma szybkimi ruchami zamienić ją w plecak, dzięki ukrytym w niej szelkom.

40 litrów to być może niewiele jak na 16-dniową wyprawę. W rzeczywistości z powodzeniem wystarczy. Przekonaliśmy się, że zabraliśmy ze sobą zbyt dużo rzeczy. Co więcej, na polach namiotowych, na których się zatrzymywaliśmy we Francji i we Włoszech (w Hiszpanii spaliśmy u przyjaciół i rodziny), dostępne były pralnie. W przyszłym roku bagaż, jaki zabierzemy na kolejną wyprawę tego typu, będzie zdecydowanie mniejszy.

Rzeczy drobne, ale jakże ważne

O tym, jak szybko ubywa energii z baterii mojego MacBooka Pro, pisałem już przynajmniej kilkukrotnie. Zabrałem go oczywiście na naszą wyprawę, po to by codziennie otworzyć go i sprawdzić, co dzieje się na MyApple. Czasem musiałem też popracować dłużej w Xcode, jeśli tworzone przeze mnie aplikacje wymagały wprowadzenia szybko jakichś ważnych zmian (takie są niestety uroki pracy freelancera, że tak naprawdę nigdy nie jest się do końca na wakacjach). Energia w baterii tego komputera z otwartym Xcode wystarcza mniej więcej na dwie godziny. Przy całodziennym zwiedzaniu i noclegach na polach namiotowych na miejscach bez elektryczności ładowanie tego komputera było dla mnie sprawą krytyczną. Tutaj przydała się opisywana już przeze mnie na MyApple ładowarka Pepper–Jobs PDQC63W z gniazdem USB-C Power Delivery. Podczas dłuższych przejazdów podłączałem ją do gniazda elektrycznego i za jej pomocą ładowałem komputer. Na podorędziu miałem też zawsze power bank Pepper–Jobs, także wyposażony w gniazdo USB-C Power Delivery. Dzięki nim mój MacBook Pro był zawsze gotowy do pracy.

W przyszłym roku czeka nas kolejna taka wyprawa, tym razem zamierzamy dotrzeć dalej na południe.

Fotogaleria:

Grote Markt, Antwerpia, Belgia.

Malownicze kanały belgijskiej Brugii.

Promenada nad brzegiem Morza Północnego w belgijskiej Ostendzie.

Działo kolejowe, z którego Niemcy ostrzeliwali Anglię. Bateria Todt, Cap Gris Nez, Francja.

Niemiecki bunkier działa Baterii Todt, z którego Niemcy ostrzeliwali Anglię , Cap Gris Nez, Francja.

Megalityczny menhir w Bretanii, Francja.

Malownicze miasteczko Locronan w Bretanii, Francja.

Niemiecka baza u-botów w Lorient w Bretanii, Francja.

Czołg Sherman M4 przed muzeum broni pancernej w Saumur, Francja.

Niemiecki czołg Tygrys Królewski w muzeum broni pancernej w Saumur, Francja.

Messerschmidt BF109 w muzeum lotnictwa pod Tuluzą, Francja.

Concorde przed muzeum lotnictwa pod Tuluzą, Francja.

Zamek Castillo De Loarre na zboczach Pirenejów, Hiszpania. Tu kręcono „Królestwo Niebieskie”.

Bazylika katedralna w Saragossie, Hiszpania. Tutaj pamięć o Polakach jest wciąż silna.

Najlepiej zachowany rzymski amfiteatr, Nîmes, Francja.

I najlepiej zachowana rzymska świątynia, Nîmes, Francja.

Rzymski akwedukt Pont Du Gard, Francja.

Najlepiej zachowany teatr rzymski w Orange, Francja.

Rzymskie miasto Glanum w Prowansji, Francja.

Saint Jean w Alpach Górnej Prowansji, Francja.

Przełom rzeki Verdon w Alpach Górnej Prowansji, Francja.

Wybrzeże Morza Śródziemnego, Prowansja, Francja.

Salon Apple w Mediolanie, Włochy.

Gdzieś w Alpach w drodze do domu.

Artykuł ukazał się pierwotnie w MyApple Magazynie nr 8/2019

Pobierz MyApple Magazyn nr 8/2019