Kiedy kilka lat temu ruszyło Mac App Store użytkownicy przyjęli je generalnie z zadowoleniem. Nie musieli już szukać po stronach różnych producentów nowych aplikacji, wertować fora, by dowiedzieć się o kolejnych premierach, a co nie mniej ważne sprawdzać, czy dostępna jest już nowa wersja. Mac App Store, tak jak uruchomiony kilka lat wcześniej, App Store, skupiało to wszystko w jednym miejscu.

Użytkownik otwierał tylko aplikację sklepu i widział od razu, które programy są popularne, które są polecane itp. Później wystarczał właściwie jeden, no może dwa kliki, by kupić czy po prostu pobrać interesujący go program, który wcześniej został sprawdzony, a następnie dopuszczony do dystrybucji w tym sklepie. Wszystkie aktualizacje także znalazły się wreszcie w jednym miejscu.

Przyznam, że dla mnie Mac App Store to główne źródło, z którego pobieram czy w którym kupuję programy. Przez te lata rozmawiając z różnymi deweloperami i widząc niekiedy, jak niektórzy z nich zdecydowali się wycofać swoje programy z tego sklepu, zrozumiałem, że muszą iść oni na kompromisy, godząc się na narzucone przez Apple ograniczenia. Z biegiem lat okazało się także, że i Apple miewa wpadki. Proces weryfikacji potrafi trwać tygodniami, a czasem - choć głównie dotyczy to App Store dla iOS - kontrola przepuści aplikacje, które zawierają w sobie złośliwy, a przynajmniej nieprzyjazny użytkownikowi fragment kodu. Do tych wad dochodzą jeszcze wpadki takie, jak ta wczorajsza.

12 listopada minęła bowiem ważność certyfikatu bezpieczeństwa, a Apple zwyczajnie zapomniało go odnowić. W efekcie tego wszystkie lub przynajmniej część aplikacji pobranych z App Store przestało działać. W internecie, zwłaszcza na Twitterze zaroiło się od wiadomości, że oto nagle wszystkie aplikacje z App Store przestały działać, wyświetlając komunikat o ich uszkodzeniu, z zaleceniem usunięcia ich i pobrania na nowo.

Apple dość szybko zrozumiało swoje niedopatrzenie i przedłużyło ważność certyfikatu do 2035 roku, jednak osoby, które nie były w stanie się połączyć z internetem dalej nie mogły korzystać z zainstalowanych programów. Wymagały one bowiem sprawdzenia online ważności certyfikatu bezpieczeństwa. Problem dotyczy też aplikacji, które zostały wycofane z App Store, ale na Macu zainstalowane były jeszcze wersje pobrane z tego sklepu. Tutaj nawet połączenie z internetem nie pomogło.

Problem oczywiście rozwiązać może usunięcie i ponowne pobranie aplikacji ze sklepu, jednak są to godziny pracy, a często i gigabajty danych, które trzeba będzie ponownie pobrać z sieci.

Jak widać zaufanie do Mac App Store zostało nadwątlone. Oczywiście nie oznacza to, że wpadki nie mają prawa się zdarzyć. Mają, ale trzeba o tym pamiętać. Mając tego świadomość ponownie zadałem sobie pytanie czy istnieje jakaś alternatywa, czy za murem Mac App Store roztacza się po prostu dżungla stron producentów, niezbyt godnych zaufania repozytoriów z aplikacjami nieznanego podchodzenia?

Okazuje się, że nie, przypomniałem sobie od razu o platformie DevMate stworzonej przez dobrze Wam znaną firmę MacPaw, która daję deweloperom wydającym swoje programu poza Mac App Store, możliwość usprawnienia procesu dystrybucji i sprzedaży, aktualizacji swoich aplikacji, obserwowania na bieżąco statystyk pobrań i wreszcie kontaktu z użytkownikami. Nie jest to co prawda alternatywne Mac App Store, z frontedem sklepu. To podejście od strony deweloperów do tematu alternatywnej dystrybucji oprogramowania poza Mac App Store,

Kilka miesięcy temu rozmawiałem o tej platformie z Władymirem Woroninem z MacPaw. Ten odcinek Diabelskich Ustrojstw gdzieś przepadł w odmętach folderów mojego dysku twardego, udało mi się go jednak odnaleźć.

Zapraszam do odsłuchu.

Diabelskie Ustrojstwa w iTunes Store.