Przeżywałem już to nie raz. Na scenie, czyli w App Store czy Mac App Store pojawia się świetna aplikacja niezależnego dewelopera, przewyższająca pod wieloma względami wszystkie inne podobne, z których dotąd korzystałem. Niekiedy taki program jest darmowy, innym razem jest płatny - nieważne i tak go kupuję. Po jakimś czasie pojawia się informacja o tym, że został sprzedany większemu graczowi.

W efekcie takiego przejęcia dość często program znika ze sklepu, by pojawić się pod nową nazwą, dając jednocześnie możliwość nowemu właścicielowi majstrowania przy nim do woli (co oczywiście nie zawsze jest złe). Taki los spotkał program pocztowy Acompli dla iOS, który został kupiony przez Microsoft, by pojawić się już jako mobilna wersja Outlooka.

Innym razem program przejęty przez większego gracza pozostaje w dystrybucji pod swoją nazwą i jest dalej rozwijany, przynajmniej przez jakiś czas. Często jednak kupno aplikacji przez większą korporację nie oznacza niczego dobrego dla użytkowników. Zostanie ona skonsumowana, rozłożona na części, które posłużą do stworzenia innego, autorskiego produktu. Kiedy indziej brak lub słaba strategia rozwoju doprowadza do zamknięcia ciekawego i nowatorskiego projektu. Takich właśnie przypadków w mijającym roku było przynajmniej kilka, z czego dwa dotyczyły programów pocztowych - Sparrowa i Mailboksa.

Ten pierwszy wprowadzał kilka ważnych nowości, m.in. możliwość zapisywania załączników w chmurze, co pozwalało znacznie zmniejszyć wagę wiadomości (załącznik pobierany był przez adresata po kliknięciu w link znajdujący się w mailu). Po wersji dla Mac powstała wersja dla iOS. Trochę ponad rok po premierze został on kupiony przez firmę Google, czego efektem było wstrzymanie wszelkich prac nad jego dalszym rozwojem. Google nie kupiło bowiem Sparrowa ze względu na aplikację dla Mac. Chodziło tutaj o wersję tego programu dla iOS, która posłużyła za wzór dla stworzenia oficjalnej aplikacji pocztowej Google'a dla urządzeń mobilnych. Korporacja z Mountain View łaskawie zdecydowała się pozostawić na jakiś czas Sparrowa w dystrybucji w Mac App Store i w App Store (a warto zauważyć, że nie był to program darmowy). Program otrzymał jedynie krytyczne aktualizacje. Ostatecznie jednak wiosną tego roku Google zakończyło jego żywot.

W ubiegłym tygodniu Dropbox ogłosił koniec popularnej wydawać by się mogło aplikacji Mailbox. Program ten był bez wątpienia rewolucyjny, prezentował bowiem nowe podejście do zarządzania skrzynką pocztową i znajdującymi się w niej wiadomościami. Traktował je jak zadania do zrobienia. Można je było oznaczyć jako wykonane (przeczytane), można je było odłożyć na później, aby kolejny raz trafiły do skrzynki wrzutowej (Inbox), którą z zasady należało uprzątać, tak by na koniec dnia była pusta. Wprowadzał też gesty pozwalające na szybkie kasowanie czy oznaczanie wiadomości jako przeczytanych bez wchodzenia w podgląd ich treści. Tę funkcję otrzymały później chyba wszystkie programy pocztowe dla iOS, włącznie z systemowym Mail.

Mailbox już przed premierą, która miała miejsce na początku 2013 roku, wzbudzał ogromne zainteresowanie. W kolejce na jego odblokowanie czekało ponad milion użytkowników (kopie programu zainstalowane na iPhone'ach były aktywowane stopniowo - co z jednej strony miało uchronić twórców programu przed przeciążeniem obsługujących go serwerów, z drugiej okazało się świetnym zagraniem promocyjnym). Dość szybko, bo miesiąc po premierze, Mailbox został kupiony przez Dropboksa. Miał uzupełnić ofertę chmury danych o program pocztowy, z której z resztą sam zaczął korzystać.

Początkowo wszystko szło w dobrą stronę. Pojawiła się wersja dla iPada, a w 2014 roku także wersja beta tego programu dla Mac. Przez niemal dwa lata Mailbox był moim podstawowym programem pocztowym, zarówno na iPhonie, iPadzie, jak i na Macu. Co ciekawe, to właśnie dzięki wersji beta dla Mac zauważyłem, że dzieje się coś niedobrego. Wiosną przestały pojawiać się jej aktualizacje. Ostatecznie okazało się, że Mailbox nie pomógł w rozwoju Dropboksowi, a skądinąd świetna aplikacja została ubita (świetnie pasuje tutaj angielskie słowo „kill”).

Co zatem sprawia, że jedne świetne programy niezależnych twórców radzą sobie przez lata znakomicie, pozostając własnością ich autorów czy zmieniając właściciela, podczas gdy inne po przejęciu zostają rozebrane na części i prędzej czy później kończą swój żywot?

Odpowiedź jest prosta, chodzi o pieniądze. Są aplikacje, które generują na tyle duże przychody i zyski, że ich autorzy nie muszą ich sprzedawać. W przypadku innych przychody są zdecydowanie niższe, a te oferowane za darmo mogą generować tylko koszty. Dlatego ich twórcy z pewnością myślą o sprzedaży swojego produktu już na etapie jego tworzenia. Tak właśnie mogło być w przypadku Mailboksa. Trudno jest mi uwierzyć w to, że jego twórcy nie prowadzili rozmów z Dropboksem jeszcze przed premierą swojego programu.

Z drugiej strony programy pocztowe takie jak Sparrow i Mailbox miały od początku ogromną konkurencję w postaci systemowych aplikacji, jak choćby Mail w iOS czy w OS X. Pewnie, że spore grono osób wybierało i wciąż wybiera alternatywy (o których pisał w ostatnich numerach Daniel Światły). Najwyraźniej jednak wciąż jest to zbyt mała liczba użytkowników, by twórcy aplikacji nie połasili się na dziesiątki czy setki tysięcy, a nawet i miliony dolarów, i nie można o to do nich mieć pretensji. Nie chcę być też złym prorokiem, ale obawiam się, że kolejne programy pocztowe stworzone przez niezależnych deweloperów mogą podzielić los Sparrowa i Mailboksa.

Artykuł został pierwotnie opublikowany w MyApple Magazynie nr 14/2015:

Pobierz MyApple Magazyn nr 14/2015

Magazyn MyApple w Issuu