Kiedy pojawiły się serwisy oferujące multimedia na żądanie w ramach stałego abonamentu, przyklasnąłem. Oto bowiem za stosunkowo niewielką opłatą można wreszcie w legalny sposób mieć dostęp do ogromnych zasobów muzyki, filmów i seriali, a także aplikacji (Setapp) czy gier (Apple Arcade, Steam i kilka innych tego typu usług). Wcześniej, a było to już w sumie sporo lat temu, legalne multimedia dla wielu były niedostępne przez niemal zaporowe ceny.

W przypadku muzyki, aplikacji i gier sytuacja wciąż jest bardzo dobra. Oferta serwisów muzycznych jest właściwie identyczna, wydania ekskluzywne są rzadkością. Niezależnie od tego, czy jest to Apple Music, Spotify, Tidal, czy inny serwis, w każdym odnajdę w 99% wszystko to, co mnie interesuje. Jeśli zaś chodzi o aplikacje i gry, to użytkownik wciąż ma wybór, może zdecydować się na subskrypcję i dostęp do wielu tytułów lub kupić je osobno (albo też w ramach tego samego serwisu, w którym dana gra dostępna jest też w abonamencie). Wyjątkiem jest tutaj może Apple Arcade, ale ta usługa wciąż jest jeszcze w wieku dziecięcym, a oferowane w niej gry to nadal pozycje dość proste, a nie rozbudowane epickie produkcje.

Zdecydowanie inaczej jest w przypadku serwisów VOD. Na rynku mamy ich sporo, wymienić wypada choćby kilka z nich, jak Netflix, HBO Go, Amazon Prime Video, Apple TV+ i niedostępna jeszcze w Polsce usługa Disney+. Każda z nich oferuje bogatą kolekcję produkcji ekskluzywnych, dla których przede wszystkim wybiera się ten czy inny kanał, oraz różniącą się dość mocno od innych listę dużych produkcji kinowych. Użytkownik, chcąc oglądać swoje ulubione seriale i filmy w kilku tego typu usługach, ze względu na znaczne różnice w ofercie zmuszony jet subskrybować je wszystkie naraz lub żonglować subskrypcjami (w jednym miesiącu Netflix, w drugim HBO Go, w trzecim Amazon Prime itd.). To ostatnie wymagać będzie zmieszczenia się w okresie rozliczeniowym. Przy kilku serialach może to zmuszać widza do oglądania ich hurtem. Niektórzy tak robią. Dwie zarwane nocki i jeden sezon np. „Narcos” mają za sobą. Nie mam prawa krytykować takiego podejścia. Dla mnie jednak takie pochłanianie masowe, byle szybko, po łebkach, zabiera możliwość głębszej analizy tego, co się obejrzało, czy zwrócenia uwagi na szczegóły, tzw. smaczki. Zdecydowanie należę do tych osób, które wieczorem oglądają tylko jeden film albo jeden odcinek serialu. Nie jestem jednak w domu sam. I tak kiedy ja oglądam akurat serial na Netfliksie, moja żona wybiera serial na HBO GO, a dzieci żonglują już odcinkami różnych seriali na kilku platformach. Ostatecznie więc subskrybuję wszystkie większe, które są dostępne w Polsce, a więc Netflix, HBO Go, Amazon Prime Video i Apple TV+. Wiem też, że nawet jeśli ja nie będę zainteresowany, to gdy tylko w Polsce pojawi się Disney+, do moich wydatków dojdzie także opłata za tę usługę. Robi się już całkiem sporo: ponad 50 zł za Netfliksa, 20 zł za HBO Go, 20 zł za Apple TV+, 20 zł za Amazon Prime Video, to już 110 zł, a dojdzie jeszcze Disney+. Trudno... stać mnie. Nie każdy jednak może to powiedzieć.

Co może zrobić osoba, której zwyczajnie nie stać na dostęp do wszystkich tych usług? Może, a właściwie powinna, oczywiście zacisnąć zęby i pogodzić się z faktem, że nie na wszystko nas stać. Zarówno ja, jak i Wy czytelnicy, dobrze wiemy, że jest zupełnie inaczej. Kto bowiem zaciskał zęby przed pojawieniem się usług VOD? Potrzeba dostępu do dóbr kultury (nieważne czy niskiej, czy wysokiej - każdej) wymyka się schematowi opracowanemu przez Abrahama Maslowa. Człowiek, nawet głodny, potrzebuje ucieczki myśli do innego świata, gdzie jest lepiej – a czasem gorzej – w porównaniu z sytuacją, w której on sam się znalazł. Dlatego ludzie sięgają po kulturę w różnych okolicznościach, co więcej znajdują sposoby, by po nią sięgnąć nawet wtedy, kiedy ich na nią nie stać.

W przypadku książek w czasach tzw. „komuny” kserowało się je niekiedy na zakładowej fotokopiarce. Później przegrywało się kasety z muzyką lub nagrywało się je bezpośrednio z radia (nadawane w całości w audycji „Wieczór płytowy”), przegrywało się także filmy z jednej na drugą kasetę VHS (ach te rozmydlone i szumiące setne kopie amerykańskich filmów wojennych, w których zarówno Amerykanie, jak i ich wrogowie wołali „Hände hoch!”) . Podobnie było później, już w dobie internetu, z muzyką, filmami i grami, które ripowało się i wrzucało do sieci. Nie twierdzę oczywiście, że wszyscy posiadacze komputera z dostępem do internetu mają na swoim koncie piractwo (żeby było jasne - ja mam), ale wśród naprawdę dość szerokiego grona moich znajomych nie znam takiej osoby, która by czegoś – filmu, serialu czy muzyki – kiedyś nie pobrała z sieci. Ba! Dzięki temu, że płyty zespołów metalowych, w których grałem, były piracone i dostępne w sieci, poznałem wielu wspaniałych ludzi, a dzięki szerzącemu się piractwu muzycznemu w Meksyku w 2002 roku miałem okazję zagrać na festiwalu metalowym w stolicy tego kraju, i to jako jedna z gwiazd tej imprezy. Tam zresztą, na głównym placu miasta Zocalo, w sklepie muzycznym mogłem kupić sobie płyty moich zespołów, wszystkie ładnie wydane przez znaną także i w Polsce wytwórnię TDK (producent czystych nośników - kaset czy płyt CDR). Gdyby nie ona, czyli gdyby nie piractwo, nigdy pewnie byśmy tam nie trafili.

Nigdy więc nie krytykowałem piractwa. Nie pochwalałem go, ale traktowałem jako naturalną konsekwencję wygórowanych czy wręcz kosmicznych cen za dobra kultury. Nie trafiały do mnie nigdy te przerysowane, zupełnie oderwane od rzeczywistości i obraźliwe dla ludzi porównania piractwa do kradzieży samochodu.

Problem zdecydowanie rozwiązały właśnie usługi oferujące muzykę, wideo czy aplikacje i gry na żądanie. Teraz jednak moim zdaniem on wraca, właśnie za sprawą zdecydowanego rozdrobnienia rynku i dziwnej polityki operatorów tego typu usług. Najlepszym i najbardziej świeżym przykładem jest serial „The Mandalorian” w usłudze Disney+. Mam wrażenie, że w Polsce zobaczył go już każdy, kto choć trochę interesuje się uniwersum „Gwiezdnych Wojen”. To oznacza takie czy inne piractwo lub omijanie ograniczeń i łamanie umów. Albo więc trzeba oszukiwać operatora, że mieszka się np. w USA lub Holandii (jedyny kraj w Europie, w którym ta usługa była dostępna już w listopadzie ubiegłego roku), albo pobrać ten film z torrentów czy od kogoś, kto zrobił to wcześniej. Część z polskich widzów z pewnością gdzieś tam kłuje sumienie i kiedy tylko Disney+ pojawi się w Polsce, wykupią dostęp do tej usługi, tylko to, co się stało, już się nie cofnie. Co tydzień nowy odcinek „The Mandalorian” pobierany był z sieci nielegalnie.

Z obserwacji niektórych moich bliższych i dalszych znajomych wiem, że dzieje się tak także w przypadku filmów i seriali dostępnych tylko w wybranej innej usłudze. Tak było w przypadku serialu „Czernobyl”, „Gra o tron” na HBO Go. Tak było w przypadku „House of Cards”, „Breaking Bad” i „Narcos” na Netfliksie. Robią tak obecnie nie tylko ludzie, którzy nigdy nie byli zainteresowani „byciem legalnym” (jest wśród nich taka grupa, która zasysa wszystko, byleby mieć więcej filmów i muzyki na dysku, nawet jeśli nigdy tych zbiorów nie obejrzy czy nie odsłucha), ale także i ci, którzy decydują się na subskrypcję tylko w jednej z usług VOD, a produkcje innych po prostu pobierają z torrentów.

Niniejszy tekst nie jest oczywiście wezwaniem do zrównania w dół czy do jakiegoś narzuconego z góry połączenia tych usług w jedno. To by zabiło rynek VOD w ogóle. Uważam jednak, że operatorzy tych usług albo godzą się na to piractwo na przynajmniej pewnych rynkach, albo są nieczuli. Co więcej, obecnie – w czasie pandemii – podejmują działania oszczędnościowe, które godzą w ich klientów, a wszystko to pod przykrywką solidarności w walce z wirusem. Chodzi mi tutaj o masowe zmniejszenie jakości (przede wszystkim bitrate'u) strumieniowanych filmów do klientów w Europie, oficjalnie celem ograniczenia przesyłanych danych i niezapychania łącz potrzebnych do pracy zdalnej. Ograniczenie przesyłania danych to dla nich spore oszczędności. Tymczasem ceny za abonament w tych usługach wciąż pozostały na tym samym poziomie. Ja nie widzę tutaj żadnej solidarności. Płacimy tyle samo co wcześniej, dostajemy jednak produkt gorszej jakości.

Należę do tych osób, które zacisną zęby, nie zrezygnuję z subskrypcji i nie przesiądę się na torrenty. Mam jednak zdecydowanie więcej zrozumienia dla ludzi, którzy będą robić to obecnie.

Artykuł ukazał się pierwotnie w MyApple Magazynie nr 3/2020

Pobierz MyApple Magazyn nr 3/2020