Krystian Kozerawski mackozer

Bloger technologiczny, piszący przede wszystkim o Apple. MacUser od stycznia 2007 roku. Swoje pierwsze kroki stawiał tutaj, na MyApple. Przez lata prowadził bloga mackozer.pl. Od marca 2013 roku pisze znowu na MyApple, którego jest redaktorem naczelnym.

Blog News Nowy wpis

O tym programie, w dwóch osobnych wersjach dla iPhone'a i iPada swego czasu rozpisywałem się szeroko na MacKozer.pl. Warto przypomnieć go użytkownikom MyApple.pl, gdyż zarówno wersja dla iPhone'a jak i iPada dostępne są przez ograniczony czas za darmo. Vjay to jak sama nazwa wskazuje program dla vjeyów (czyli video discjockeyów), a więc osób miksujących na żywo filmy i muzykę. Vjay to aplikacja, która ma im w tym pomóc. Program pozwala na miksowanie w locie dwóch różnych filmów z biblioteki iPada bądź iPhone'a, można także rejestrować filmy wbudowaną kamerą i miksować je na zywo. Do każdego z dwóch kanałów możemy wgrać film audio-wideo, wideo lub zdjęcia i podłożyć do tego odpowiedni podkład muzyczny z biblioteki urządzenia. Jesli brakuje nam odpowiedniego podkładów muzycznego możemy dokupić utwory w iTunes Music Store. Do dyspozycji mamy także różnego rodzaju efekty, filtry, możemy zapętlać fragmenty, puszczać je od tyłu czy spowalniać. Do miksowania służy centralnie położony suwak. Miksy możemy nagrywać, są one także wysyłane przez przejściówkę HDMI lub poprzez AirPLay do Apple TV. Aplikacje wspierają także urządzenia Midi ale o tym znajdziecie więcej na stronie ich producenta, czyli firmy algoriddim. Obydwie wersje różnią się przede wszystkim interfejsem i trochę wygodą użytkowania. Jedno i drugie wynika z wielkości ekranów iPada i iPhone'a. vjay dla iPada w App Store vjay dla iPhone'a w App Store

iPhone wyposażony jest w aplikację zegara z budzikiem, można więc zadać sobie pytanie po co kolejne aplikacje, które właściwie robią to samo. Odpowiedź nie jest jednoznaczna - to bowiem kwestia gustu - kryterium wyboru może być wygląd programu i jego dodatkowe funkcje. Aplikacją, na którą na pewno warto zwrócić uwagę jest Wake Na Shake dla iPhone'a właśnie. Program wygląda bardzo stylowo. Pasuje mi zarówno kolorystyka utrzymana w ciemnoczerwonej tonacji oraz wielkość liter i cyfr. Program wydaje się pasować świetnie do interfejsu w iOS7. Wake N Shake umożliwia ustawienie budzika przed snem lub przed krótką drzemką. W chwili włączenia się alarmu nie można go po prostu wyłączyć. Należy trząść iPhonem do momentu aż nabijemy 100 procent. Wtedy budzik się wyłączy. Jedyną wadą aplikacji jest to, że nie można jej zamknąć i uśpić iPhone'a. Ma to być wynik ograniczeń narzuconych przez samo Apple. Program oferuje za to świetną animację przy ustawionym budziku. W tle przesuwa się nocne niebo z gwiazdami, mgławicami. Jest na co popatrzeć przed zaśnięciem. Możemy wybrać dźwięk budzika spośród kilkunastu dostarczonych z programem nagrań, lub wybrać utwór muzyczny z biblioteki w iPhone. Program ma także wbudowaną funkcję latarki. Wystarczy potrząsnąć iPhonem by ją aktywować (na wypadek gdybyśmy zbudzili się w nocy i potrzebowali sobie czymś poświecić szukając np. kapci). Przyczepię się jeszcze tylko do tego, że pewne dodatkowe funkcje, jak na przykład ustawienie powtarzalnego alarmu, są płatne. Sam program jak na budzik nie należy do tanich. Zapłacicie za niego 1,79 €. Wake N Shake w App Store

Cult Of Mac podrzucił wczoraj ciekawą stronę w sieci, którą chcę się z Wami podzielić. Mowa o iOSFonts.com, prostym serwisie internetowym, który gromadzi w jednym miejscu wszystkie kroje pisma dostępne w iOS. Strona posiada wyszukiwarkę, możemy także wpisać tekst, by podejrzeć jak będzie wyglądał przy zastosowaniu interesującego nas kroju. Dodatkowo otrzymamy informację od której wersji iOS jest on dostępny, możemy także zawęzić poszukiwania do krojów dostępnych, np. w iOS 4 (było ich zdecydowanie mniej niż w iOS 6). Może się komuś z Was przyda przy tworzeniu jakiejś aplikacji. Wybór dobrego kroju to rzecz dość ważna. Wspomnę tylko, że strona wygląda dobrze na iPadzie, a i na iPhone można z niej korzystać. iOSFonts.com Źrodło: Cult of Mac

iMessage to bardzo wygodny sposób komunikacji i do tego właściwie darmowy, bo korzysta z internetu za który tak czy siak większość z nas płaci stałą sumę. Z biegiem dni, tygodni, miesięcy, a nawet już lat liczba wiadomości urosła na tyle, że czasami mam trudności by odnaleźć jakąś wiadomość, co prawda nie szukam ich zbyt często. Są jednak ludzie którym częste wyszukiwanie wiadomości iMessage spędza sen z powiek. To dla nich Flexibits wypuściło aplikacje dla Mac o nazwie Chatology. Dzięki niej odnajdziemy to czego szukamy, nie ważne czy jest to tekst, zdjęcie czy link odebrany tym kanałem. Chatology ma bardzo prosty interfejs złożony z kilku kolumn. Właściwe okno programu nie licząc paska narzędziowego, podzielone jest na dwie główne sekcje: nawigacji i podglądu wiadomości. W pierwszej z nich znajdziemy pasek wyboru zakresu czasu wyszukiwania (do wyboru mamy wszystkie wiadomości, odebrane i wysłane w bieżącym dniu, w ostatnich 7, 30 dniach i w przeciągu ostatniego roku). Poniżej znajdziemy kolumnę odbiorców/nadawców oraz listę wiadomości dla konkretnego z nich. W prawej sekcji podglądu wiadomości znajdziemy jeszcze pasek z nazwą użytkownika oraz wyboru rodzaju treści (konwersacja, obrazki i linki). Dostępna jest także wyszukiwarka, pozwalająca nam szybko odnaleźć interesującą nas wiadomość. Program pozwala także na otworzenie źródłowego folderu z plikami wiadomości i konwersacji. Wiadomość możemy także zapisać jako plik tekstowy, lub po prostu skasować. Program kosztuje 72,45 zł. To dość sporo. Z drugiej jednak strony to narzędzie o dość wąskiej specjalizacji. Nie każdemu musi być potrzebne. Podejrzewam, że osoby, które toną w natłoku ważnych wiadomości z iMessage mogą się nim zainteresować. Dostępna jest na szczęscie wersja testowa, działająca przez 14 dni. Chatology pobierzecie TUTAJ.

Od kilku dni dostępna jest w polsce kolejna usługa strumieniowania muzyki z możliwością zapisywania utworów w pamięci urządzenia mobilnego. Mowa o Rdio. Serwis pojawił się na polskim rynku, na którym od dłuższego czasu dostępne są m.in. Deezer, Spotify czy Wimp. Rdio w przeciwieństwie do np. Spotify i Deezera nie oferuje w ogóle darmowego dostępu do muzyki, np. z reklamami wyświetlanymi czy nadawanymi pomiędzy utworami. Wyjątkiem jest tu 15-dniowy okres próbny oferty premium, w którym możemy korzystać z serwisu i słuchać muzyki poprzez przeglądarkę webową, aplikację dla Mac (lub Windows) oraz aplikacji mobilnych w tym uniwersalnego programu dla iOS. Rdio oferuje dwa plany taryfowe: - 9,99 zł / miesiąc za odtwarzanie z komputera (z aplikacji dla OS X lub Windows lub przeglądarki) - 19.99 zł / miesiąc za korzystanie z Rdio także za pośrednictwem aplikacji dla iOS lub Androida z możliwością zapisywania utworów do pamięci urządzenia i odtwarzania ich bez dostępu do sieci. Niestety w przeciwieństwie do Spotify, wersja premium nie daje możliwości zapisywania muzyki na komputerze, przynajmniej nie można tego zrobić w aplikacji dla OS X. W domu słucham muzyki przede wszystkim z komputera i np. w Spotify zdarza mi się zapisywać utwory czy całe płyty na dysku. Nie jest to może jakaś ogromna wada ale nie ukrywam, że brakuje mi takiej funkcji. Sama aplikacja dla Mac jest ładna i przejrzysta, choć kojarzy mi się bardziej z Androidem czy Windows 8 niż z OS X. Spotify dla Mac wygląda przy niej archaicznie, jest zdecydowanie mniej wygodne w obsłudze. W Rdio mogę nie tylko tworzyć listy odtwarzania ale mam wygodny dostęp do kolekcji muzyki, prezentowanej albo w postaci okładek płyt, albo listy utworów. Aplikacja dla iOS wizualnie na pewno bardziej pasuje do iOS 7. Zarówno na iPadzie jak i iPhone program jest równie przejrzysty, jak na OS X. Podobnie jak w innych tego typu usługach także w Rdio znajdziemy stacje radiowe z muzyką w jednym gatunku, bazującą na wybranym wykonawcy. Rdio chwali się ponad 20 milionami utworów. Oferta właściwie jest podobna do innych tego typu usług. Zawsze znajdziemy jednak coś, co dostępne jest w jednym z tych serwisów, a niedostępne w innych. Wydaje mi się, że każdy z nich z biegiem tygodni czy miesięcy będzie oferował to samo (i tak wczoraj w Spotify pojawiła się cała dyskografia Pink Floyd). I tak choć w Rdio znajdziemy płyty Rammsteina, to wiekszość utworów jest w naszym kraju nie dostępnych (rozumiem, że niedostępność pewnych utworów wynika z zawiłych praw autorskich). Rdio to propozycja dobra, może z powodzeniem zawalczyć z Deezerem, Spotify i Wimpem. Na duży plus odnotowuję dostępną aplikację dla iOS. Minusem jest wspomniany już przeze mnie brak zapisywania utworów na dysku komputera, by móc odtwarzać je offline - a więc takiej funkcjonalności, jaką daje aplikacja dla iOS. Rdio możecie wypróbować pod adresem rdio.com

Niemal codziennie chłonę masę tekstu wyświetlanego na ekranie jednego z moich Maków. Zwykle są to różnego rodzaju artykuły, newsy, felietony czy recenzje, które czytam bezpośrednio w czytniku RSS ale także w przeglądarce webowej (Safari). W tym drugim przypadku korzystam dość często z funkcji Reader. Często jednak są to teksty długie i nie koniecznie związane z tematyką Apple. Nie ukrywam, że przydałoby się czasem narzędzie, które podzieli ten tekst na kawałki i poda w zgrabnej formie, przez co zdecydowanie łatwiej będzie można je przyswoić. Narzędziem, które na to pozwala i które warto wypróbować jest darmowy Slicereader dla Mac. Wystarczy dodać lub skopiować i wkleić bezpośrednio do programu wybrany tekst, a zostanie on pocięty na plasterki (bynajmniej nie przez Zbójcerzy z Kajka i Kokosza) - fragmenty tekstu, które będą wyświetlane na ekranie. Nawigacja jest bardzo prosta wystarczy tylko naciskać spację, aby przejść do kolejnego akapitu. Można też użyć gestu przesunięcia dwóch palców w prawo po gładziku. Przejście do poprzedniego akapitu odbywa się w podobny sposób, poprzez kombinację klawiszy shift i spacja lub podobnego gestu, wykonywanego w przeciwną stronę. Slicereader działa także w trybie pełnoekranowym, nie rozciąga się jednak na jego całą szerokość, co nie byłoby wygodne. Dodatkowo w prawym dolnym rogu wyświetlana jest ikona informująca o tym jaki procent tekstu już przeczytaliśmy. Slicereader to na pewno nie program, który przypadnie wszystkim do gustu. Z pewnością jednak znajdą się osoby, którym może przydać się przy przyswajaniu dłuższych tekstów, niekoniecznie tych z niniejszego bloga. Jeszcze jedna uwaga. Program nie jest podpisany przez dewelopera (a więc nie posiada odpowiedniego certyfikatu Apple), w związku z czym jego otwarcie będzie zablokowane przez funkcję GateKeeper w OS X Moutain Lion. Aby otworzyć go pierwszy raz należy kliknąć na nim prawym klawiszem myszy, wybrać otwórz i powtórzyć wybór w okienku ostrzeżenia. Wspomnieć jeszcze wypada o autorze tego programu. Jest nim Mutahhir Ali Hayat, jeden z deweloperów z Hog Bay Software, firmy znanej choćby z takich programów jak FoldingText, WriteRoom czy Task Paper. Slicereader dostępny jest za darmo TUTAJ.

Moja przygoda z Mac OS X rozpoczęła się od wersji 10.5 Leopard i od tego czasu na moich Makach znalazły się wszystkie kolejne wersje tego systemu. Najbliższy ideału, pod względem szybkości działania był moim zdaniem Snow Leaoprd, a najgorszą wersją OS X Lion. Mountain Lion naprawił kilka wad swojego poprzednika. Czy Mavericks poprawia błędy znalezione w Mountain Lion? Pewnie tak, dla mnie jednak liczą się nowości, które czynią ten system wygodniejszym od swojego poprzednika. Podstawową aplikacją systemową z której korzystają chyba wszyscy użytkownicy komputerów Mac jest manager plików Finder. Program zyskał funkcjonalność znaną dotąd z aplikacji firm trzecich, takich jak Total Finder. Mowa o przeglądaniu w kartach. Zamiast otwierać wiele okien Findera można otworzyć kolejne karty w jednym. Co więcej, jeśli mamy już otwarte wiele okien, możemy je skonsolidować do jednego. Program zapewnia oczywiście możliwość kopiowania, poprzez "przeciągnij i upuść" plików pomiędzy jedną a drugą kartą. Finder zyskał także możliwość pracy w trybie pełnoekranowym. Ta może się przydać zwłaszcza przy pracy z dwoma ekranami i możliwością przeciągania plików pomiędzy aplikacjami działającymi w tym trybie. Nowością jest także możliwość oznaczania plików tagami celem łatwiejszego wyszukiwania. Mamy też możliwość przeciągania plików na konkretne tagi kolorystyczne, znajdujące się na lewym pasku nawigacyjnym. Osobiście jakoś radzę sobie bez tej funkcjonalności a to głównie dzięki temu, że mniej więcej wiem co gdzie mam na dysku. Zmiany pojawiły się także w Safari. Przeglądarka webowa zyskała nowy, płaski i bardziej czytelny wygląd ekranu startowego "Top Sites" (czyli najczęściej odwiedzanych stron), a także nowy pasek boczny zakładek i podglądu adresów web, którymi dzielą się w serwisach społecznościowych nasi znajomi. Możemy podglądać wiadomości m.in. z Twittera i nowość - LinkedIn, to kolejny serwis z którym integruje się OS X. Przebudowano także wygląd funkcji Reader, pozwalającej wyciągnąć ze strony to co najważniejsze, czyli treść. OS X Mavericks pozbawiony został także imitacji naturalnych materiałów, które wprowadzone zostały wraz z OS X Lion i które nie spotkały się z z pozytywnym przyjęciem użytkowników. Skeuomorfizm w OS X to już historia. Widać to zwłaszcza w aplikacji Kalendarz, która zyskała także zupełnie nowy wygląd, ale także w programach takich jak Notatki czy kontakty (w przypadku tej ostatniej zrezygnowano z imitacji otwartej książki adresowej). Dodano za to moim zdaniem niepotrzebny bajer w Launchpad. Zaktualizowane aplikacje oznaczane są mieniącymi się gwiazdkami. Wiele mówiło się przy okazji premiery Lion i Moutain Lion o tendencji zbliżania się do siebie systemów OS X i iOS. Coś w tym jest, wydaje mi się jednak, że to zbliżenie polegać będzie na zapewnieniu podobnych funkcji (na tyle, na ile się da) w obydwu systemach. Wskazuje na to pojawienie się w OS X Mavericks aplikacji Mapy. Ten ruch mnie nie dziwi, bo Apple nie miało jak inaczej udostępnić tę usługę na komputerach Mac. Mapy Apple nie są dostępne w sieci, jak konkurencyjna usługa Google'a, stąd dedykowana aplikacja systemowa. Sama aplikacja na moim starym iMaku z połowy 2007 roku działa bardzo dobrze, szybciej od nowych map Google'a w przeglądarce. Program daje możliwość wyznaczania tras podróży samochodem lub pieszych spacerów. Do dyspozycji mamy tradycyjne mapy, zdjęcia satelitarne lub widok hybrydowy. Dla wybranych miast dostępny jest także widok 3D. Pod względem samych map, wyznaczanych tras czy dostępnych informacji o okolicy nie różni się ona niczym od od wersji dla iOS. Ma to swoje zalety ale i wady (dane o punktach usługowych, gastronomii itp. są nieaktualne). Tak jak na iOS program wyświetli informacje o utrudnieniach w ruchu związanych z robotami drogowymi i tak jak w iOS informacje te są wybiórcze (o jednych robotach program informuje, o innych, w tym i objazdach, już nie). Docelowo mamy mieć możliwość wytyczenia trasy i przesłania jej na iPhone'a. U mnie ta funkcja nie działa, być może dlatego, że nie mam jeszcze zainstalowanego systemu iOS 7 (poczekam na oficjalną premierę). Co ciekawe aplikacja Mapy pozwala zapisać całą trasę włącznie z doładnym planem trasy w formie dokumentu PDF. OS X Mavericks przywraca także funkcję, którą już kiedyś mogli cieszyć się użytkownicy usługi MobileMe. Jest nią iCloud Keychain, czyli synchronizowanie pęków kluczy (a więc przede wszystkim danych logowania) za pośrednictwem iCloud. iCloud Keychain przyda się zwłaszcza tym z Was, którzy nie korzystają np. z aplikacji 1Password. Kolejną nowością jaka pojawiła się w systemie to możliwość wybrania automatycznego pobierania aktualizacji programów w Mac App Store. Mamy także możliwość wyboru czasu przeprowadzenia aktualizacji bezpośrednio w powiadomieniu o aktualizacji. Możemy wybrać by program przypomniał nam o nich dnia następnego, lub rozpocząć aktualizację za godzinę czy wieczorem bieżącego dnia. Są też zmiany głębsze, na które nie każdy zwróci uwagę i tak Monitor Aktywnosci w OS X Mavericks zyskał na przejrzystości. Łatwiej teraz dotrzeć do interesujących nas danych o działających aktualnie programach. Wszystko to dzięki rozbiciu informacji na osobne karty. Doszły także informacje o poborze energii przez poszczególne aplikacje. Rzecz ważna, jeśli pracujemy na baterii. Więcej nowości z pewnością pojawi się w kolejnych wersjach, nie wspominając już o tej, która trafi do Mac App Store. Ja najbardziej czekam na iBooks dla Mac. Od dawna chciałem mieć możliwość dostępu do zakupionych przeze mnie książek w iBookstore także na Maku, której brak dość mocno mnie irytował.

TweetDeck to weteran wśród klientów Twittera. Był programem, dzięki któremu zacząłem na serio korzystać z Twittera w styczniu 2009 roku (konto założyłem sobie kilka miesięcy wcześniej). Wtedy był to jeszcze program napisany w Adobe Air i wymagający tego środowiska zainstalowanego na moim Maku. Później został kupiony przez Twittera i przeszedł kilka mniej lub bardziej drastycznych zmian. Pozostał jednak wygodnym narzędziem, dla osób, potrzebujących szybkiego dostępu nie tylko do głównej linii czasu ale i list, widoku wiadomości publicznych i prywatnych. TweetDeck nawet po przejęciu Twittera pozostał serwisem w pewnym stopniu niezależnym. Do Twittera logujemy się z poziomu konta w serwisie TweetDeck. W najnowszej wersji program został przebudowany, zyskał także nowy, rozszerzany pasek boczny. Z jednej strony nawiązuje on do klasycznego dzieła Lorena Brichtera (czyli aplikacji Tweetie, która później została oficjalnym klientem Twittera dla Mac), jak i do aplikacji pocztowej Sparrow (która znowu inspirowana była Tweetie właśnie). W TweetDecku możemy dodać wiele różnych kolmumn. Wystarczy tylko kliknąć w ikonę "+" na lewym pasku. Każda z kolumn zyskała także możliwość ustawiania dowolnych filtrów. Wystarczy tylko kliknąć w ikonę trójkącika skierowanego w dół, w nagłówku danej kolumny. Możemy także filtrować interakcje innych użytkowników z nami i tak obok kolumny z wiadomościami publicznymi czy jak kto woli wzmiankami (mentions) możemy dodać sobie kolumnę Interactions, z informacjami o tym, kto dodał nas do obserwowanych, kto polubił lub retweetnął nasze wiadomości. TweetDeck to aplikacja webowa. Zauważyłem, że niekiedy ma problemy z interfejsem, a dokładnie z bocznym paskiem, którego rozszerzenie nie zawsze działa. Wystarczy wtedy przeładować zawartość okna (prawoklik i reload). Jeśli Twitter to dla Was centrum informacyjne i lubicie ogarniać to co dzieje się w tym serwisie to TweetDeck jest aplikacją wartą rozważenia. Myślę, że sporo czytelników mojego bloga zna ten program bardzo dobrze. Dobrze, że Twitter mimo wszystko jeszcze go rozwija. TweetDeck dla Mac dostępny jest w Mac App Store za darmo. TweetDeck w Mac App Store

Tworzenie obrazków z tekstu to żadna nowość. Zwykle chodzi o pewne uwydatnienie przekazu, czyli np. wykorzystanie tekstu, który normalnie ilustrowałoby wybrane zdjęcie. W przypadku takiego dzieła jest odwrotnie, to sam tekst tworzy obrazek. Aplikacji do tworzenia tego typu dzieł jest przynajmniej kilka. W mojej blogerskiej przygodzie trafiłem już na takie programy dla Maka jak i iPhone'a. Ostatnią, jaką odkryłem jest Wordify. Program jest banalnie prosty w obsłudze. Wystarczy przeciągnąć zdjęcie na jego okno i wcisnąć przycisk "Play". Mamy oczywiście możliwość dostosowania tekstu, który posłuży do wygenerowania obrazka. Standardowo jest to fragment wykorzystany w kampanii Think Different ("Here is to the crazy ones..."), możemy jednak wpisać dowolny inny. Do wyboru mamy wszystkie kroje liter zainstalowane w systemie. Możemy także zmienić zakres wielkości liter, jakie pojawią się w obrazku oraz ich kolor. Wygenerowany obrazek w formacie PDF otwierany jest automatycznie w aplikacji Podgląd, w której możemy go w tym lub innym formacie. Wordify to swego rodzaju program graficzny, o dość wąskiej specjalizacji. Przyda się z pewnością i profesjonalnym grafikom jak i każdemu użytkownikowi, który być może w ten sposób będzie chciał wygenerować swój portret, np. na potrzeby sieci. Program Wordify dla Mac dostępny jest w Mac App Store w cenie 3,59 €. Wordify w Mac App Store

Pamiętacie czasy przed Facebookiem? Pierwsza połowa ubiegłej dekady. Wtedy rządził MySpace. Serwis społecznościowy, który początkowo skierowany był dla muzyków i wszelkich innych artystów oraz ich fanów. Szybko stał się chyba najbardziej popularnym serwisem społecznościowym, w którym każdy mógł się wylansować jak chciał, choćby poprzez zmianę dekoracji na choince czyli profilu. Niestety dla mnie MySpace zawsze był źle ustawioną i kiczowatą choinką, na której ktoś pozawieszał pierdyliardy światełek i bombek. To jak i brak wizji rozwoju przyczyniło się chyba do jego upadku. Oczywiście MySpace jeszcze istnieje, a kilka miesięcy temu przeszedł przebudowę. Teraz w App Store pojawiła się nowa dedykowana aplikacja. Program pozwala właściwie na wszelkie podstawowe rzeczy, które chcielibyśmy zrobić w serwisie społecznościowym. Możemy wrzucić tekst, zdjęcie, a nawet nagrać krótki film i opublikować go jako animowanego GIF-a. Możemy także wyszukiwać innych użytkowników, zawężając kryteria niemalże jak w serwisach randkowych. Przyznam, że kilka miesięcy temu zajrzałem do nowego MySpace i tyle mnie tam widziano. O programie wspominam chyba głównie z jakiegoś sentymentu. Wszak MySpace mimo wszystko był kiedyś jednym z głównych miejsc globalnego internetu. Obawiam się jednak, że aplikacja dla iPhone'a, choć nie zaszkodzi, to raczej nie pomoże w jego przetrwaniu. MySpace dla iPhone'a w App Store dostępne jest za darmo. MySpace w App Store

Facebook to jeden z podstawowych serwisów z których korzystam w codziennej pracy i przy kontaktach z internetowymi znajomymi. Nie jestem jednak jego hardcore'owym użytkownikiem, a to właśnie do takich osób, które co rusz wrzucają coś na Facebooka skierowany jest program Moment dla OS X.