Bloger technologiczny, piszący przede wszystkim o Apple. MacUser od stycznia 2007 roku. Swoje pierwsze kroki stawiał tutaj, na MyApple. Przez lata prowadził bloga mackozer.pl. Od marca 2013 roku pisze znowu na MyApple, którego jest redaktorem naczelnym.
Oficjalna aplikacja Twittera dla iOS doczekała się aktualizacji, której warto poświęcić kilka zdań. Przede wszystkim program zyskał widok galerii zdjęć opublikowanych przez wybranego użytkownika. Wystarczy wejść w jego profil w tym programie i przewinąć w górę listę tweetów. Znajdziemy pod nią zdjęcia oraz możliwość przejścia do samej galerii. Drugą z ważnych funkcji, które pojawiły się wraz z ostatnią aktualizacją jest podwójna weryfikacja wykorzystująca iPhone'a. Ma to zapobiec włamywaniu się na konta. użytkowników, co jest swego rodzaju zmorą Twittera. Poprawiono także zarządzanie listami. Galeria zdjęć i podwójna weryfikacja to na pewno zmiany na lepsze. Ja jednak pozostaję przy Tweetbocie. Twitter dla iPhone'a i iPada dostępny jest w App Store za darmo. Twitter w App Store
Przyznam, że od czasu, kiedy wykupiłem abonament premium w Spotify prawie w ogóle nie używam iTunes do słuchania muzyki. Wcześniej jednak był to mój podstawowy odtwarzacz. Słuchanie muzyki za pośrednictwem iTunes jest trochę jak koszenie trawnika przed domem za pomocą kombajnu Bizon. Zawsze więc byłem czujnym obserwatorem tego co dzieje się na rynku małych odtwarzaczy muzycznych. A tutaj od czasu do czasu coś się działo. Był i jest VLC, pojawił się nawet Winamp, choć traktowałem to raczej jako ciekawostkę. Dzisiaj swoją premierę w Mac App Store ma kolejny odtwarzacz audio, o nazwie Vox. Vox przede wszystkim przyciągnął moją uwagę prostym, kompaktowym i ciemnym interfejsem, przypominającym w pewnym stopniu starego poczciwego Winampa. Podoba mi się zarówno sam odtwarzacz jak i wybór poszczególnych list odtwarzania czy albumów. Te ostatnie możemy podejrzeć po podwójnym kliknięciu. W tle widać przyciemnioną grafikę danego albumu. Podobnie jest z ikoną program w systemowym doku. Widoczna jest na niej miniatura okładki aktualnie odtwarzanego albumu. Vox to jednak nie tylko ładny interfejs, a przede wszystkim duże możliwości. Program odtwarza wiele różnych formatów muzycznych, z którymi iTunes nie jest w stanie sobie poradzić. Pozwala także na wysyłanie muzyki na inne urządzenia wspierające AirPlay, np. Apple TV. Za opłatą w wysokości 0,89 € możemy rozszerzyć możliwości programu o odtwarzanie internetowych stacji radiowych. Aplikacja posiada także equalizer, jeśli ktoś chce grzebać w ustawieniach muzyki. Poza ręczną korekcją, dostępne są gotowe ustawienia odpowiadające określonym gatunkom muzycznym. Vox daje także możliwość ustanowienia skrótów klawiszowych dla podstawowych komend. Można także pobrać panel preferencji przypisujący do tej aplikacji wszystkie systemowe klawisze funkcyjne, które standardowo obsługują iTunes, a także klawisze na oryginalnych słuchawkach oraz pilota zdalnego sterowania. Aplikacja wyposażona jest też w scrobbler LastFM, choć osobiście nie odwiedzałem tego serwisu od lat i nie zamierzam tego robić obecnie - Spotify w zupełności mi wystarcza. Jeśli także i dla Was iTunes jest zbyt wielkim kombajnem, jak na odtwarzacz i szukacie prostszych alternatyw to Vox jest na pewno programem wartym sprawdzenia. Program Vox dla Maka dostępny jest w App Store za darmo. Vox w Mac App Store
DaisyDisk, o którym pisałem kilka lat temu jeszcze na MacKozer.pl to program z gatunku tych, które trzeba mieć, ale którego nie uruchamia się codziennie. Robię to zwykle wtedy, kiedy dysk w moim Maku zaczyna pękać w szwach i muszę dojść do tego co tak go zapełniło i szybko usunąć to co tylko mogę. Kilka tygodni temu pojawiła się beta trzeciej wersji tego świetnego programu. Jeśli dotąd nie spotkaliście się z tą aplikacją to należą się Wam krótka informacja. DaisyDisk analizuje wybrany przez nas dysk, partycję lub folder i przedstawia jego zapełnienie w formie diagramu, z zaznaczoną hierarchią folderów i plików. Foldery i pliki różnego rodzaju oznaczone są odmiennymi kolorami, tak by łatwo było się w tej grafice połapać. Program wyświetla też informację o folderze lub pliku na który najedziemy myszką. Podwójne stuknięcie w folder przenosi nad do osobnego diagramu tej konkretnej lokalizacji. Dla lepszej orientacji cały czas możemy podejrzeć ścieżkę adresu miejsca w strukturze katalogów, w którym się znajdujemy. Najnowsza beta przynosi m.in. 64-bitową architekturę i niezbyt wielką poprawę wydajności (różnice w skanowaniu dysków wersji drugiej i trzeciej wynoszą kilka sekund), wsparcie dla dysków Thunderbolt, a także lekkie zmiany w interfejsie. Program wspiera teraz ekrany Retina w nowych MacBookach Pro. Zmianie uległy niektóre ikony (m.in. ikona zasobnika plików do usunięcia). Zniknął szary pasek tytułowy, dzięki czemu okno programu jest teraz ujednolicone. Podobnie jest z przyciskami, szare zostały zastąpione czarnymi. Nie jestem pewien czy niezbyt imponująca różnica w wydajności na obydwu moich Makach wynika z ich wieku. Są to wszak już dość stare maszyny (iMac z połowy 2007 roku i MacBook Pro 13" z czerwca 2009). Program wspiera centrum powiadomień. Zakończenie skanowania jest sygnalizowane pojawieniem się odpowiedniej informacji w prawym górnym rogu ekranu. Na moje oko zmiany są przede wszystkim kosmetyczne. Docenią je zwłaszcza użytkownicy MacBooków Pro Retina, choć bez dwóch zdań DaisyDisk 3 wygląda lepiej od starszej wersji 2. Użytkownicy tej właśnie wersji otrzymają go za darmo. Betę DaisyDisk3 możecie pobrać TUTAJ.
Lepiej późno niż wcale. W tym przypadku można by z powodzeniem powiedzieć, że lepiej bardzo późno lub lepiej w ogóle niż wcale. Po ponad pięciu latach od otwarcia App Store w sklepie tym pojawiła się wreszcie oficjalna aplikacja usługi Google AdSense. Nie wiem czym kierowało się Google, że przez tyle lat nie chciało wydać oficjalnej aplikacji dającej wygodny wgląd w nasze zarobki w tej usłudze. Ja od lat korzystam z aplikacji firm trzecich, zwłaszcza z AdSenseZen dla iPhone'a. Oficjalna aplikacja daje nam wgląd w nasze codzienne, miesięczne zarobki w tej usłudze. Możemy także podejrzeć ile zarobiliśmy przez cały okres jej użycia. Możemy za jej pomocą także podglądać inne ważne dane, jak najlepsze kanały, strony i jednostki reklamowe na nich wyświetlane. Aplikacja Google AdSense dla iPhone'a dostępna jest w App Store za darmo. Google AdSense w App Store
Jednym z najczęściej powracających pytań o aplikację dla iPhone'a jest to o program do nagrywania rozmów. Nie ma takiego w App Store i pewnie szybko nie będzie. Pojawiło się jednak rozwiązanie dla użytkowników iPhone'ów i komputerów Mac, mowa o Dialogue. Otrzymałem wczoraj i dzisiaj całkiem sporo pytań o ten program. Pytaliście przede wszystkim o to, czy działa. Działa, ale pozwólcie, że zacznę od początku. Dialogue to mały programik, który łączy się z naszym iPhonem za pośrednictwem Bluetooth. Działa to chyba trochę w podobny sposób, jak połączenie iPhone'a z komputerem samochodowym, którego panel przejmuje funkcje wybierania zarówno muzyki jak i numerów. W przypadku Dialogue mowa oczywiście o funkcji prowadzenia rozmów za pośrednictwem komputera Mac. Wystarczy sparować iPhone'a z MacBookiem za pośrednictwem Bluetooth i zezwolić Dialogue na dostęp do książki adresowej. Później możemy zarówno dzwonić do kogoś z naszej listy adresowej, jak i odbierać rozmowy przychodzące na iPhone'a - możemy je odebrać albo na Maku albo na iPhone, zależnie od potrzeb. Najważniejszą chyba funkcją Dialogue jest oczywiście możliwość nagrywania rozmów telefonicznych. W trakcie prowadzenia rozmowy w oknie połączenia pojawia się przycisk "Record". Po zakończeniu nagrywania program otworzy okno Findera pozostawiając nam wybór lokalizacji, w której zapiszemy plik. Jakość nagrania jest bardzo dobra. Oczywiście gorzej brzmi nasz rozmówca - przypomina to pod pewnym względem rozmowy telefoniczne nadawane w radio. Dialogue to program bez żadnych dodatkowych wodotrysków. Robi to, co powinien i robi to dobrze. 5,99 € to być może nie mało, myślę jednak, że to rozsądna cena dla osób, które potrzebują tego typu aplikacji. Dialogue w Mac App Store
W takie gry łupałem na ZX Spectrum, Atari 65XE, C64 i na Amidze. Statek kosmiczny lub samolot lecący w jedną stronę, zwykle w prawo, strzelający do wszystkiego co pojawi się na ekranie. Tytułów było setki od Uridium na ZX Spectrum, przez Zybex na Atari XL/XE i Commodore'a 64 czy Silkworm na Amigę i Atari ST. To tylko kilka z tych, które od razu przychodzą mi do głowy. Od kilku dni gram w bardzo podobną grę do tamtych klasyków. Mowa o Sine Mora dla iPhone'a i iPada Sine Mora to gra utrzymana w klimacie steampunkowym, choć akurat para nie odgrywa tutaj aż takiego znaczenia. Świat w którym dzieje się gra to pomieszanie technologii rodem z filmów SF z zaawansowaniem technologicznym mniej więcej na poziomie Drugiej Wojny Światowej. Naszym zadaniem jest oczywiście pokonanie przeciwników, zniszczenie wszystkich mniejszych i większych jednostek latających, naziemnych lub podwodnych włącznie z tzw. bossami, którymi tutaj są różnego rodzaju okręty, samoloty czy uzbrojony gigantyczny pociąg pancerny. Na zniszczenie każdego z nich mamy ograniczony czas. Kolejne sekundy dodawane są wraz ze zniszczeniem jakiejś części każdego z pojazdów. Tak jak w klasykach gatunku sprzed dwudziestu i więcej lat, tak i tutaj zbieramy różnego rodzaju paczki energetyczne, które rozbudowują nasz samolot o dodatkowe bronie, lub pozwalają na zasilenie aktywowanego na krótko pola siłowego. Sine Mora to klasyczna strzelanka, choć opakowana w fabułę. Ta ostatnia nie ma jednak specjalnego znaczenia. Po prostu musimy latać i strzelać. Sterowanie odbywa się za pomocą ekranowego joysticka i przycisków aktywujących główną lub dodatkowe bronie, a także tego, odpowiedzialnego za ciągłe, automatyczne strzelanie. Zajmują one dolny i to dość szeroki pasek ekranu. Generalnie mam wrażenie, że gra nie została dobrze przystosowana do iPada. Zwykle wspomniane przyciski sterowania znajdują się niejako nad akcją gry i nie wymagają osobnego paska. W Sine Mora sama gra umieszczona jest w panoramicznym pasku, jak na filmach kinowych puszczanych na telewizorze. Na iPhone wygląda to trochę lepiej, ale i tak mam wrażenie, że twórcy Sine Mora poszli na łatwiznę. Zdecydowanie wolałbym grę na pełnym ekranie. Z Sine Mora jest jeszcze jeden problem, choć nie specjalnie mi on przeszkadza, raczej dodaje pewnego kolorytu. Wszystkie dialogi w grze są po węgiersku. Można się jednak połapać, poza ścieżką audio wyświetlane są także napisy po angielsku. Wydaje mi się, że Sine Mora przypadnie do gustu głównie miłośnikom gatunku, którzy wychowali się właśnie na Amidze, Atari ST czy komputerach 8-bitowych. Pewną barierą może być tu także cena. Gra kosztuje 5,49 €. Sine Mora w App Store
Edytory tekstu dla iOS to bez dwóch zdań wdzięczny temat. Co kakiś czas pokawiają się nowe programy tego typu, które warto opisać. Najnowszym jest WriteDown dla iPhone'a. WriteDown to kolejny z programów wspierających znaczniki formatowania markdown. Program oferuje prosty pasek narzędziowy z klawiszami szybko wprowadzającymi popularne znaczniki. W przypadku niektórych z nich wyświetli dodatkowe menu wyboru (np. po stuknięciu w przycisk wystawiania listy). W każdej chwili, w trakcie pisania dostępna jest ściąga z dostępnych znaczników Markdown. Możemy wysunąć ją z prawej krawędzi ekranu. WriteDown oferuje także wirtualny joystick do sterowania kursorem. Wystarczy tylko przyłożyć palec w odpowiednim miejscu ekranu i poruszać nim przesuwając kursor w tekście. Dostępny jest też podgląd tekstu już po zastosowaniu znaczników formatowania. W tym celu wystarczy przeciągnąć tekst w dół ekranu, tak jakbyśmy odświeżali linię czasu w jakimś kliencie Twittera. Na bazie tak sformatowanej znacznikami markdown notatki możemy stworzyć dokument PDF. W podobny sposób, poprzez przeciągniecie palcem w dół ekranu w widoku listy możemy dodawać kolejne notatki. Zupełnie nie rozumiem po co użytkownik ma określać czas przeznaczony na przeczytanie danej notatki. To funkcja moim zdaniem zupełnie niepotrzebna. Niestety WriteDown cierpi jeszcze na choroby wieku dziecięcego. Przede wszystkim jego autor zdecydował się na pewne rozwiązania, które tylko utrudniają, a nie ułatwiają z niego korzystanie. I tak na przykład aby wrócić do edycji program z poziomu listy musimy właściwie w dwóch kolejnych krokach wcelować w małą ikonę przedstawiającą ołówek. Najpierw w widoku listy - co jest sporą trudnością, na 10 stuknięć sześć otwierało jedynie prosty podgląd tekstu. Kiedy wreszcie się udało i tak program otwierał podgląd notatki, tyle, że w prawym dolnym rogu pojawiała się kolejna ikona ołówka, która ostatecznie przenosiła mnie do edytora. Tutaj następowało kolejne rozczarowanie. Tekst był niewidoczny do momentu w którym wprowadziło się jakiś znak. Mocno to irytuje. Program wyposażony jest w statystyki tekstu. Mamy także możliwość połączenia go z jednym z kilku serwisów przechowywania plików w sieci, np. z Dropboksem czy z Google Drive. Tutaj także napotkałem na problemy. W przypadku Dropboksa aplikacja co prawda stworzyła swój podfolder w folderze Aplikacje, to jednak mimo różnych prób nie chciała tam nic zapisać. Lepiej poszło z Google Drive, choć tutaj dokumenty zapisywane są bez rozszerzenia (trzeba ręcznie dopisać do nazwy .txt), a każdorazowe zapisanie tej samej notatki tworzy nowy plik, co raczej nie jest najbardziej optymalnym rozwiązaniem. Dostępny jest też tryb nocny, możemy także ustawić stopień podświetlenia ekranu, jak w czytniku e-booków. Jest też możliwość zmiany stylów formatujących wygenerowany później plik HTML. Możemy także zabezpieczyć dostęp do programu, a więc i notatek za pomocą hasła. Program oferuje także współpracę z kilkoma popularnymi aplikacjami, jak Clear, Day One, OmniFocus czy Fantastical. WriteDown oferuje kilka bardzo ciekawych rozwiązań. Zdecydowanie jednak aplikacja ta wymaga jesszcze dopracowania, przede wszystkim optymalizacji interfejsu i procesu tworzenia i edycji nowych plików. Tak by wszystko działało właściwie przez jedno stuknięcie. WriteDown dla iPhone'a dostępny jest w App Store w cenie 0,89 €. WriteDown w App Store
Ekipa Realmac Software od lat tworzy bardzo fajne aplikacje dla Maka i iPhone'a. Moje przygody z oprogramowaniem ekipy z Brighton w Anglii zaczęły się od programu LittleSnapper swego rodzaju teczki na różnego rodzaju zdjęcia, obrazki i zrzuty ekranu. Można je były katalogować i dodawać do niech własne opisy czy szkice. Po latach LittleSnapper doczekał się następcy, w postaci zupełnie nowego programu o nazwie Ember. Użytkownicy LittleSnapper'a będą pod wieloma względami czuli się jak w domu. Ember oczywiście wygląda nowocześnie, jak przystało na aplikację z 2013 roku, układ interfejsu pozostał jednak właściwie niezmieniony. Mamy więc okno z podglądem miniatur obrazków zapisanych w programie oraz boczny pasek z zakładkami do poszczególnych kolekcji. Możemy stworzyć zarówno tradycyjne kolekcje (foldery) jak i tzw. kolekcje inteligentne, w których automatycznie będą pojawiać się obrazki spełniające określone kryteria (np. datę stworzenia, tag itp.). Ember, podobnie jak LittleSnapper pozwala wykonywanie zrzutów ekranu, jego fragmentu lub poszczególnych okien. Tak jak w jego poprzedniku można opisywać wszystkie zdjęcia i obrazki. Możemy dodać tekst i narysować coś odręcznie. Możemy tez je wykadrować czy obracać. Brakuje mi co prawda funkcji, która pod pewnym względami czyniła Little Snapper aplikacją wyjątkową. Mowa o możliwości zamazywania części obrazka. Przydawało się to zwłaszcza przy wymazywaniu poufnych danych ze zrzutów ekranu, które mają trafić do publikacji. Pod tym względem jest to niewątpliwie pewien krok wstecz. Nie wiem czemu ekipa Realmac Software nie zostawiła w Ember takiej samej funkcjonalności jak w LittleSnapper. Z drugiej strony Ember to nie jest program graficzny w takim rozumieniu, jak Pixelmator (z którego korzystam) czy Photoshop. To przede wszystkim rodzaj aktówki, skoroszytu, w którym możemy skatalogować różnego rodzaju obrazy. Zapisywane w Ember obrazki możemy oznaczać tagami i dodatkowo je opisywać. Przydaje się to zwłaszcza wtedy, kiedy biblioteka urośnie do makabrycznych rozmiarów, a trzeba będzie odszukać ten jeden konkretny zrzut ekranu czy inną grafikę. Wiele zależy jednak od naszej własnej systematyczności w opisywaniu każdego dodanego do Ember obrazka. Obrazki możemy dodawać do programu ręcznie. Ja na przykład przeciągnąłem do programu sporo zrzutów ekranu z iPhone'a i iPada. Możemy wykorzystać także wbudowane narzędzie do robienia zrzutów ekranu, wyposażone w przydatną funkcję samowyzwalacza. Ember wyposażony jest także we wbudowaną przeglądarkę web, dzięki której szybko wykonamy zrzut ekranu strony internetowej. Program oczywiście wykonuje zrzut całej strony, a nie tylko widocznego fragmentu (choć i taką funkcję mamy do dyspozycji). Dodatkowo ekipa Realmac Software przygotowała także wtyczki do Safari i Chrome, pozwalające na wykonywanie zrzutów stron bezpośrednio w tych przeglądarkach i automatyczne dodawanie ich do biblioteki programu. W menu kontekstowym przeglądarki pojawia się także funkcja otwierania wybranego obrazka na stronie bezpośrednio w Emberze. Komplet narzędzi dzięki którym możemy mieć dostęp do źródeł ciekawych grafik i innych obrazków dopełnia wbudowany czytnik RSS. Jeśli nie mamy pomysłu który kanał RSS dodać do wbudowanego czytnika możemy wybrać jeden z kilku proponowanych przez ekipę Realmac Software. Wśród sugerowanych znalazły się m.in. RSS-y 500px, National Geographic czy Dribbble. Ember to program skierowany moim zdaniem do dość wąskiego grona odbiorców. Nie każdy użytkownik Maka potrzebuje aplikacji do katalogowania zrzutów ekranu, inspirujących grafik. Pewnie wielu nawet nie wiem co do Dribbble. Ich Ember nie zainteresuje. To program dla twórców szukających inspiracji i potrzebujących biblioteki ciekawych pomysłów znalezionych w sieci czy gdzie indziej (np. w innych programach dla Mac, iPhone czy iPada) czy generalnie dla osób, które ze zrzutami ekranu pracują i potrzebują jednego miejsca, w którym zbiorą wszystkie tego typu grafiki. Wiele razy, kiedy zwyczajnie przestałem korzystać z LittleSnapper, łapałem się na tym, że nie byłem w stanie odnaleźć interesującego mniej, konkretnego zrzutu ekranu aplikacji dla iPhone'a i iPada. Teoretycznie jest okazja by ponownie usystematyzować swoją pracę i tworzone w jej ramach zbiory. To jednak zależy tylko ode mnie. Ember nie jest programem tanim, rzekłbym nawet, że jest drogi. Kosztuje bowiem 44,99 €. Spotkałem się z głosami, że jako następca LittleSnapper powinien być oferowany jako jego darmowa aktualizacja. Myślę jednak, że po kilku latach ekipa Realmac Software mogła już sobie pozwolić na wypuszczenie całkiem nowej aplikacji, a nie bawienie się w aktualizację. Każdy musi jakoś zarobić na chleb. Ember w Mac App Store
Są w iBookstore e-booki, które zdecydowanie nie są adresowane do mnie, mimo to warto poświęcić im kilka zdań i przy tej okazji rozdać też kilka kodów. Tego typu pozycją jest skierowany przede wszystkim, jak nie tylko do kobiet, e-book pod tytułem "Bądź boska. Osobista stylistka radzi". To poradnik dla kobiet o tym jak się ubierać, jak kupować ubrania i zarządzać swoją szafą tak wedug zasady piramidy prawidłowego ubierania się, by w przyszłości uniknąć sytuacji, w których stojąc przed szafą nie stwierdziły, że nie mają w co się ubrać (swoją drogą takie sytuacje zdarzają się też facetom). Nie ukrywam, że trudno byłoby mi zrecenzować niniejszą pozycję. Jestem facetem o stałych, niepodatnych na zmieniającą się modę, upodobaniach co do ubioru. E-book "Bądź boska. Osobista stylistka radzi" dostępny jest w iBookstore w cenie 6,49 €. Ja mam dla Was cztery kody, które pojawią się w komentarzach do niniejszego wpisu w przeciągu godziny od jego publikacji. Bądź boska. Osobista stylistka radzi w iBook Store
Jedną z aplikacji systemowych z której niemal nigdy nie korzystałem na iPhone jest Kompas. Przyczyna tego jest prosta. Ta aplikacja nie specjalnie jest mi do czegokolwiek potrzebna. Owszem, pokazuje Północ i w pewnym stopniu możliwości iPhone'a. Tymczasem tego typu program, jeśli już znaleźć się w systemie powinien oferować większą pomoc w nawigacji i to właśnie potrafi aplikacja Crowsflight. Crowsflight to taki swego rodzaju kompas, który nie tylko pokazuje nam gdzie jest Północ, ale pokazuje nam kierunek oraz odległość do interesującego nas miejsca. Może także wyświetlić nam współrzędne geograficzne miejsca w którym się znajdujemy i do którego zmierzamy a także kurs. Crowsflight wyposażony jest także w systemową mapę, dzięki czemu będziemy wiedzieć nie tylko w którą stronę mamy się kierować ale i którą drogę wybrać. Program dostępny jest za darmo, w tej wersji pozwala na zapisanie na liście maksymalnie pięciu miejsc. Za opłatą w wysokości 0,89 € możemy zapisać tyle miejsc, ile chcemy. Nie zdziwię się, jeśli tego typu funkcje znajdą się prędzej czy później w systemowej aplikacji. Crowsflight w App Store
Fani pochodzącego ze Seattle zespołu Pearl Jam powinni być zadowoleni. W App Store jest już dostępna oficjalna aplikacja tej grupy. Pearl Jam dla iPhone'a i iPada to program, który serwuje przede wszystkim bogate archiwum aktywności zespołu. Znajdziemy tam kalendarium zespołu od 1990 roku, zawierające m.in. listy utworów wykonywanych podczas poszczególnych koncertów. Dostępne jest też radio internetowe nadające muzykę zespołu. Program zbiera także aktywność Pearl Jam w serwisach społecznościowych. Możemy podglądać w nim fanpage zespołu na Facebooku, konto na Twitterze, w Instagram i kanał na YouTube. Znajdziemy tam oczywiście także informację o zbliżających się koncertach, biografię muzyków oraz wykaz wszystkich płyt i singli nagranych przez zespół. Za opłatą możemy mieć dostęp także do dodatkowych materiałów. Pearl Jam dla iPhone'a i iPada dostępny jest w App Store za darmo. Pearl Jam w App Store