Krystian Kozerawski mackozer

Bloger technologiczny, piszący przede wszystkim o Apple. MacUser od stycznia 2007 roku. Swoje pierwsze kroki stawiał tutaj, na MyApple. Przez lata prowadził bloga mackozer.pl. Od marca 2013 roku pisze znowu na MyApple, którego jest redaktorem naczelnym.

Blog News Nowy wpis

Od kilku dni dostępna jest w polsce kolejna usługa strumieniowania muzyki z możliwością zapisywania utworów w pamięci urządzenia mobilnego. Mowa o Rdio. Serwis pojawił się na polskim rynku, na którym od dłuższego czasu dostępne są m.in. Deezer, Spotify czy Wimp. Rdio w przeciwieństwie do np. Spotify i Deezera nie oferuje w ogóle darmowego dostępu do muzyki, np. z reklamami wyświetlanymi czy nadawanymi pomiędzy utworami. Wyjątkiem jest tu 15-dniowy okres próbny oferty premium, w którym możemy korzystać z serwisu i słuchać muzyki poprzez przeglądarkę webową, aplikację dla Mac (lub Windows) oraz aplikacji mobilnych w tym uniwersalnego programu dla iOS. Rdio oferuje dwa plany taryfowe: - 9,99 zł / miesiąc za odtwarzanie z komputera (z aplikacji dla OS X lub Windows lub przeglądarki) - 19.99 zł / miesiąc za korzystanie z Rdio także za pośrednictwem aplikacji dla iOS lub Androida z możliwością zapisywania utworów do pamięci urządzenia i odtwarzania ich bez dostępu do sieci. Niestety w przeciwieństwie do Spotify, wersja premium nie daje możliwości zapisywania muzyki na komputerze, przynajmniej nie można tego zrobić w aplikacji dla OS X. W domu słucham muzyki przede wszystkim z komputera i np. w Spotify zdarza mi się zapisywać utwory czy całe płyty na dysku. Nie jest to może jakaś ogromna wada ale nie ukrywam, że brakuje mi takiej funkcji. Sama aplikacja dla Mac jest ładna i przejrzysta, choć kojarzy mi się bardziej z Androidem czy Windows 8 niż z OS X. Spotify dla Mac wygląda przy niej archaicznie, jest zdecydowanie mniej wygodne w obsłudze. W Rdio mogę nie tylko tworzyć listy odtwarzania ale mam wygodny dostęp do kolekcji muzyki, prezentowanej albo w postaci okładek płyt, albo listy utworów. Aplikacja dla iOS wizualnie na pewno bardziej pasuje do iOS 7. Zarówno na iPadzie jak i iPhone program jest równie przejrzysty, jak na OS X. Podobnie jak w innych tego typu usługach także w Rdio znajdziemy stacje radiowe z muzyką w jednym gatunku, bazującą na wybranym wykonawcy. Rdio chwali się ponad 20 milionami utworów. Oferta właściwie jest podobna do innych tego typu usług. Zawsze znajdziemy jednak coś, co dostępne jest w jednym z tych serwisów, a niedostępne w innych. Wydaje mi się, że każdy z nich z biegiem tygodni czy miesięcy będzie oferował to samo (i tak wczoraj w Spotify pojawiła się cała dyskografia Pink Floyd). I tak choć w Rdio znajdziemy płyty Rammsteina, to wiekszość utworów jest w naszym kraju nie dostępnych (rozumiem, że niedostępność pewnych utworów wynika z zawiłych praw autorskich). Rdio to propozycja dobra, może z powodzeniem zawalczyć z Deezerem, Spotify i Wimpem. Na duży plus odnotowuję dostępną aplikację dla iOS. Minusem jest wspomniany już przeze mnie brak zapisywania utworów na dysku komputera, by móc odtwarzać je offline - a więc takiej funkcjonalności, jaką daje aplikacja dla iOS. Rdio możecie wypróbować pod adresem rdio.com

Niemal codziennie chłonę masę tekstu wyświetlanego na ekranie jednego z moich Maków. Zwykle są to różnego rodzaju artykuły, newsy, felietony czy recenzje, które czytam bezpośrednio w czytniku RSS ale także w przeglądarce webowej (Safari). W tym drugim przypadku korzystam dość często z funkcji Reader. Często jednak są to teksty długie i nie koniecznie związane z tematyką Apple. Nie ukrywam, że przydałoby się czasem narzędzie, które podzieli ten tekst na kawałki i poda w zgrabnej formie, przez co zdecydowanie łatwiej będzie można je przyswoić. Narzędziem, które na to pozwala i które warto wypróbować jest darmowy Slicereader dla Mac. Wystarczy dodać lub skopiować i wkleić bezpośrednio do programu wybrany tekst, a zostanie on pocięty na plasterki (bynajmniej nie przez Zbójcerzy z Kajka i Kokosza) - fragmenty tekstu, które będą wyświetlane na ekranie. Nawigacja jest bardzo prosta wystarczy tylko naciskać spację, aby przejść do kolejnego akapitu. Można też użyć gestu przesunięcia dwóch palców w prawo po gładziku. Przejście do poprzedniego akapitu odbywa się w podobny sposób, poprzez kombinację klawiszy shift i spacja lub podobnego gestu, wykonywanego w przeciwną stronę. Slicereader działa także w trybie pełnoekranowym, nie rozciąga się jednak na jego całą szerokość, co nie byłoby wygodne. Dodatkowo w prawym dolnym rogu wyświetlana jest ikona informująca o tym jaki procent tekstu już przeczytaliśmy. Slicereader to na pewno nie program, który przypadnie wszystkim do gustu. Z pewnością jednak znajdą się osoby, którym może przydać się przy przyswajaniu dłuższych tekstów, niekoniecznie tych z niniejszego bloga. Jeszcze jedna uwaga. Program nie jest podpisany przez dewelopera (a więc nie posiada odpowiedniego certyfikatu Apple), w związku z czym jego otwarcie będzie zablokowane przez funkcję GateKeeper w OS X Moutain Lion. Aby otworzyć go pierwszy raz należy kliknąć na nim prawym klawiszem myszy, wybrać otwórz i powtórzyć wybór w okienku ostrzeżenia. Wspomnieć jeszcze wypada o autorze tego programu. Jest nim Mutahhir Ali Hayat, jeden z deweloperów z Hog Bay Software, firmy znanej choćby z takich programów jak FoldingText, WriteRoom czy Task Paper. Slicereader dostępny jest za darmo TUTAJ.

Moja przygoda z Mac OS X rozpoczęła się od wersji 10.5 Leopard i od tego czasu na moich Makach znalazły się wszystkie kolejne wersje tego systemu. Najbliższy ideału, pod względem szybkości działania był moim zdaniem Snow Leaoprd, a najgorszą wersją OS X Lion. Mountain Lion naprawił kilka wad swojego poprzednika. Czy Mavericks poprawia błędy znalezione w Mountain Lion? Pewnie tak, dla mnie jednak liczą się nowości, które czynią ten system wygodniejszym od swojego poprzednika. Podstawową aplikacją systemową z której korzystają chyba wszyscy użytkownicy komputerów Mac jest manager plików Finder. Program zyskał funkcjonalność znaną dotąd z aplikacji firm trzecich, takich jak Total Finder. Mowa o przeglądaniu w kartach. Zamiast otwierać wiele okien Findera można otworzyć kolejne karty w jednym. Co więcej, jeśli mamy już otwarte wiele okien, możemy je skonsolidować do jednego. Program zapewnia oczywiście możliwość kopiowania, poprzez "przeciągnij i upuść" plików pomiędzy jedną a drugą kartą. Finder zyskał także możliwość pracy w trybie pełnoekranowym. Ta może się przydać zwłaszcza przy pracy z dwoma ekranami i możliwością przeciągania plików pomiędzy aplikacjami działającymi w tym trybie. Nowością jest także możliwość oznaczania plików tagami celem łatwiejszego wyszukiwania. Mamy też możliwość przeciągania plików na konkretne tagi kolorystyczne, znajdujące się na lewym pasku nawigacyjnym. Osobiście jakoś radzę sobie bez tej funkcjonalności a to głównie dzięki temu, że mniej więcej wiem co gdzie mam na dysku. Zmiany pojawiły się także w Safari. Przeglądarka webowa zyskała nowy, płaski i bardziej czytelny wygląd ekranu startowego "Top Sites" (czyli najczęściej odwiedzanych stron), a także nowy pasek boczny zakładek i podglądu adresów web, którymi dzielą się w serwisach społecznościowych nasi znajomi. Możemy podglądać wiadomości m.in. z Twittera i nowość - LinkedIn, to kolejny serwis z którym integruje się OS X. Przebudowano także wygląd funkcji Reader, pozwalającej wyciągnąć ze strony to co najważniejsze, czyli treść. OS X Mavericks pozbawiony został także imitacji naturalnych materiałów, które wprowadzone zostały wraz z OS X Lion i które nie spotkały się z z pozytywnym przyjęciem użytkowników. Skeuomorfizm w OS X to już historia. Widać to zwłaszcza w aplikacji Kalendarz, która zyskała także zupełnie nowy wygląd, ale także w programach takich jak Notatki czy kontakty (w przypadku tej ostatniej zrezygnowano z imitacji otwartej książki adresowej). Dodano za to moim zdaniem niepotrzebny bajer w Launchpad. Zaktualizowane aplikacje oznaczane są mieniącymi się gwiazdkami. Wiele mówiło się przy okazji premiery Lion i Moutain Lion o tendencji zbliżania się do siebie systemów OS X i iOS. Coś w tym jest, wydaje mi się jednak, że to zbliżenie polegać będzie na zapewnieniu podobnych funkcji (na tyle, na ile się da) w obydwu systemach. Wskazuje na to pojawienie się w OS X Mavericks aplikacji Mapy. Ten ruch mnie nie dziwi, bo Apple nie miało jak inaczej udostępnić tę usługę na komputerach Mac. Mapy Apple nie są dostępne w sieci, jak konkurencyjna usługa Google'a, stąd dedykowana aplikacja systemowa. Sama aplikacja na moim starym iMaku z połowy 2007 roku działa bardzo dobrze, szybciej od nowych map Google'a w przeglądarce. Program daje możliwość wyznaczania tras podróży samochodem lub pieszych spacerów. Do dyspozycji mamy tradycyjne mapy, zdjęcia satelitarne lub widok hybrydowy. Dla wybranych miast dostępny jest także widok 3D. Pod względem samych map, wyznaczanych tras czy dostępnych informacji o okolicy nie różni się ona niczym od od wersji dla iOS. Ma to swoje zalety ale i wady (dane o punktach usługowych, gastronomii itp. są nieaktualne). Tak jak na iOS program wyświetli informacje o utrudnieniach w ruchu związanych z robotami drogowymi i tak jak w iOS informacje te są wybiórcze (o jednych robotach program informuje, o innych, w tym i objazdach, już nie). Docelowo mamy mieć możliwość wytyczenia trasy i przesłania jej na iPhone'a. U mnie ta funkcja nie działa, być może dlatego, że nie mam jeszcze zainstalowanego systemu iOS 7 (poczekam na oficjalną premierę). Co ciekawe aplikacja Mapy pozwala zapisać całą trasę włącznie z doładnym planem trasy w formie dokumentu PDF. OS X Mavericks przywraca także funkcję, którą już kiedyś mogli cieszyć się użytkownicy usługi MobileMe. Jest nią iCloud Keychain, czyli synchronizowanie pęków kluczy (a więc przede wszystkim danych logowania) za pośrednictwem iCloud. iCloud Keychain przyda się zwłaszcza tym z Was, którzy nie korzystają np. z aplikacji 1Password. Kolejną nowością jaka pojawiła się w systemie to możliwość wybrania automatycznego pobierania aktualizacji programów w Mac App Store. Mamy także możliwość wyboru czasu przeprowadzenia aktualizacji bezpośrednio w powiadomieniu o aktualizacji. Możemy wybrać by program przypomniał nam o nich dnia następnego, lub rozpocząć aktualizację za godzinę czy wieczorem bieżącego dnia. Są też zmiany głębsze, na które nie każdy zwróci uwagę i tak Monitor Aktywnosci w OS X Mavericks zyskał na przejrzystości. Łatwiej teraz dotrzeć do interesujących nas danych o działających aktualnie programach. Wszystko to dzięki rozbiciu informacji na osobne karty. Doszły także informacje o poborze energii przez poszczególne aplikacje. Rzecz ważna, jeśli pracujemy na baterii. Więcej nowości z pewnością pojawi się w kolejnych wersjach, nie wspominając już o tej, która trafi do Mac App Store. Ja najbardziej czekam na iBooks dla Mac. Od dawna chciałem mieć możliwość dostępu do zakupionych przeze mnie książek w iBookstore także na Maku, której brak dość mocno mnie irytował.

TweetDeck to weteran wśród klientów Twittera. Był programem, dzięki któremu zacząłem na serio korzystać z Twittera w styczniu 2009 roku (konto założyłem sobie kilka miesięcy wcześniej). Wtedy był to jeszcze program napisany w Adobe Air i wymagający tego środowiska zainstalowanego na moim Maku. Później został kupiony przez Twittera i przeszedł kilka mniej lub bardziej drastycznych zmian. Pozostał jednak wygodnym narzędziem, dla osób, potrzebujących szybkiego dostępu nie tylko do głównej linii czasu ale i list, widoku wiadomości publicznych i prywatnych. TweetDeck nawet po przejęciu Twittera pozostał serwisem w pewnym stopniu niezależnym. Do Twittera logujemy się z poziomu konta w serwisie TweetDeck. W najnowszej wersji program został przebudowany, zyskał także nowy, rozszerzany pasek boczny. Z jednej strony nawiązuje on do klasycznego dzieła Lorena Brichtera (czyli aplikacji Tweetie, która później została oficjalnym klientem Twittera dla Mac), jak i do aplikacji pocztowej Sparrow (która znowu inspirowana była Tweetie właśnie). W TweetDecku możemy dodać wiele różnych kolmumn. Wystarczy tylko kliknąć w ikonę "+" na lewym pasku. Każda z kolumn zyskała także możliwość ustawiania dowolnych filtrów. Wystarczy tylko kliknąć w ikonę trójkącika skierowanego w dół, w nagłówku danej kolumny. Możemy także filtrować interakcje innych użytkowników z nami i tak obok kolumny z wiadomościami publicznymi czy jak kto woli wzmiankami (mentions) możemy dodać sobie kolumnę Interactions, z informacjami o tym, kto dodał nas do obserwowanych, kto polubił lub retweetnął nasze wiadomości. TweetDeck to aplikacja webowa. Zauważyłem, że niekiedy ma problemy z interfejsem, a dokładnie z bocznym paskiem, którego rozszerzenie nie zawsze działa. Wystarczy wtedy przeładować zawartość okna (prawoklik i reload). Jeśli Twitter to dla Was centrum informacyjne i lubicie ogarniać to co dzieje się w tym serwisie to TweetDeck jest aplikacją wartą rozważenia. Myślę, że sporo czytelników mojego bloga zna ten program bardzo dobrze. Dobrze, że Twitter mimo wszystko jeszcze go rozwija. TweetDeck dla Mac dostępny jest w Mac App Store za darmo. TweetDeck w Mac App Store

Tworzenie obrazków z tekstu to żadna nowość. Zwykle chodzi o pewne uwydatnienie przekazu, czyli np. wykorzystanie tekstu, który normalnie ilustrowałoby wybrane zdjęcie. W przypadku takiego dzieła jest odwrotnie, to sam tekst tworzy obrazek. Aplikacji do tworzenia tego typu dzieł jest przynajmniej kilka. W mojej blogerskiej przygodzie trafiłem już na takie programy dla Maka jak i iPhone'a. Ostatnią, jaką odkryłem jest Wordify. Program jest banalnie prosty w obsłudze. Wystarczy przeciągnąć zdjęcie na jego okno i wcisnąć przycisk "Play". Mamy oczywiście możliwość dostosowania tekstu, który posłuży do wygenerowania obrazka. Standardowo jest to fragment wykorzystany w kampanii Think Different ("Here is to the crazy ones..."), możemy jednak wpisać dowolny inny. Do wyboru mamy wszystkie kroje liter zainstalowane w systemie. Możemy także zmienić zakres wielkości liter, jakie pojawią się w obrazku oraz ich kolor. Wygenerowany obrazek w formacie PDF otwierany jest automatycznie w aplikacji Podgląd, w której możemy go w tym lub innym formacie. Wordify to swego rodzaju program graficzny, o dość wąskiej specjalizacji. Przyda się z pewnością i profesjonalnym grafikom jak i każdemu użytkownikowi, który być może w ten sposób będzie chciał wygenerować swój portret, np. na potrzeby sieci. Program Wordify dla Mac dostępny jest w Mac App Store w cenie 3,59 €. Wordify w Mac App Store

Pamiętacie czasy przed Facebookiem? Pierwsza połowa ubiegłej dekady. Wtedy rządził MySpace. Serwis społecznościowy, który początkowo skierowany był dla muzyków i wszelkich innych artystów oraz ich fanów. Szybko stał się chyba najbardziej popularnym serwisem społecznościowym, w którym każdy mógł się wylansować jak chciał, choćby poprzez zmianę dekoracji na choince czyli profilu. Niestety dla mnie MySpace zawsze był źle ustawioną i kiczowatą choinką, na której ktoś pozawieszał pierdyliardy światełek i bombek. To jak i brak wizji rozwoju przyczyniło się chyba do jego upadku. Oczywiście MySpace jeszcze istnieje, a kilka miesięcy temu przeszedł przebudowę. Teraz w App Store pojawiła się nowa dedykowana aplikacja. Program pozwala właściwie na wszelkie podstawowe rzeczy, które chcielibyśmy zrobić w serwisie społecznościowym. Możemy wrzucić tekst, zdjęcie, a nawet nagrać krótki film i opublikować go jako animowanego GIF-a. Możemy także wyszukiwać innych użytkowników, zawężając kryteria niemalże jak w serwisach randkowych. Przyznam, że kilka miesięcy temu zajrzałem do nowego MySpace i tyle mnie tam widziano. O programie wspominam chyba głównie z jakiegoś sentymentu. Wszak MySpace mimo wszystko był kiedyś jednym z głównych miejsc globalnego internetu. Obawiam się jednak, że aplikacja dla iPhone'a, choć nie zaszkodzi, to raczej nie pomoże w jego przetrwaniu. MySpace dla iPhone'a w App Store dostępne jest za darmo. MySpace w App Store

Facebook to jeden z podstawowych serwisów z których korzystam w codziennej pracy i przy kontaktach z internetowymi znajomymi. Nie jestem jednak jego hardcore'owym użytkownikiem, a to właśnie do takich osób, które co rusz wrzucają coś na Facebooka skierowany jest program Moment dla OS X.

Od kilku dni śledzę z uwagą dyskusję nad wyglądem iOS7. Osobiście nie dziwi mnie fala krytyki dotycząca przede wszystkim ikon w nowym systemie. Są moim zdaniem obrzydliwe, aby to stwierdzić nie muszę być projektantem, ani nawet znać się na podstawach projektowania i kompozycji.

Trochę ponad miesiąc temu opisywałem TUTAJ na blogu ciekawy program pocztowy o nazwie Evomail dla iPada. Wspominałem, że wygląda tak, jak mógłby wyglądać Sparrow dla iPada. Kilka dni temu Evomail został zaktualizowany do wersji uniwersalnej i możemy cieszyć się nim także na iPhone. Przypomnę, że za tą aplikacją stoją twórcy popularnej usługi powiadomień dla Boxcar. Program na iPhone wygląda równie dobrze co na iPadzie. Oczywiście na ekranie może być wyświetlany tylko jeden widok. W zależności od tego co wybierzemy jest to lista wiadomości, podgląd zawartości konkretnego maila lub edytor wiadomości albo okno folderów w skrzynce Gmail. Program wciąż wspiera tylko konta w tej usłudze pocztowej, co jest jego chyba największą wadą. Evomail na iPhone świetnie obsługuje się za pomocą gestów. Przesunięcie palcem w lewo po wiadomości w widoku listy umożliwia jej usunięcie. Za pomocą takiego gestu wykonanym na otwartej wiadomości możemy szybko odpowiedzieć nadawcy. Ważne maile możemy oznaczyć gwiazdką, możemy także odpowiedzieć wszystkim poprzez przytrzymanie palca na ikonce odpowiedzi umieszczonej na dolnym pasku, pod samą wiadomością. Kiedy ponad miesiąc temu opisywałem Evomail dla iPada miał on pewne problemy z synchronizacją. Wydaje się, że zostało to rozwiązane. Aplikacja ma jednak wciąż kilka małych niedoróbek (np. czasem wiadomość na liście nie jest wyrównana do listy, jak inne maile). Evomail nie zastąpi mi systemowej aplikacji ani tym bardziej programu Mailbox, za pomocą którego staram się zapanować nad tym co przychodzi mi na gmailową skrzynkę. Na pewno jest to ciekawa alternatywa dla osób, korzystających tylko z poczty Google'a, a zwłaszcza tych, którzy używają zarówno iPhone'a jak i iPada. Jeśli jeszcze nie testowaliście tego programu, to teraz jest dobra okazja. Evomail dla iPhone'a i iPada dostępny jest przez ograniczony czas za darmo. Evomail w App Store

Ostatnimi dniami zachodni blogerzy opisujący aplikacje dla iOS zachwycali się grą Tall Chess dla iPhone'a, przyrównując ją do Letterpress Lorena Brichtera (za którą zgarnął właśnie nagrodę Apple Design Awards). Letterpress bardzo mi się podobało, więc czym prędzej pobrałem odwiedziłem App Store. Tall Chess ma w sobie to coś, co każe stuknąć w przyciski pobierania w App Store: ładną, komiksową grafikę i szybkie wybieranie przeciwników z Game Center, przez który możemy także wyzwać na szachowy pojedynek naszych znajomych w tym serwisie. Później pozostaje już tylko łamanie sobie głowy nad odpowiednim otwarciem i generalnie taktyką przyjętą podczas gry. Niestety wybieranie losowe przeciwników powoduje, że często zwyciężamy pod dwóch trzech ruchach walkowerem, kiedy nasz oponent zrezygnuje. W ten sposób pokonałem już kilku graczy, choć w szachy jestem bardzo słaby. To niestety rozczarowuje. Nie spodobało mi się też to, że gra choć dostępna jest za darmo, to po pierwszym wygranym walkowerem pojedynku wymusiła na mnie kupienie pełnej wersji przez mikropłatności. Nijak nie mogłem rozpocząć kolejnego pojedynku zanim nie zapłaciłem 2,69 €. Niestety nawet potem trafiałem na graczy, którzy wymiękali po jednym lub dwóch ruchach, co także pozostawiło u mnie niezbyt dobre wrażenie. Alternatywą dla Tall Chess jest inna aplikacja, pozwalająca na grę w szachy z innymi użytkownikami iOS. Mowa o Social Chess dla iPhone'a i iPada. Wygląda inaczej, jest jednak tańsza, zapłacimy za nią jedynie 0,89 € (choć istnieje możliwość wykupienia rocznego konta premium). O Social Chess wspominałem już dość dawno, bo w listopadzie 2011 roku, jeszcze na mackozer.pl. Recenzję znajdziecie TUTAJ. Tall Chess dla iPhone'a dostępne jest w App Store za darmo (wymaga jednak późniejszej opłaty 2,69 €.) Tall Chess w App Store

Popularny amerykański bloger technologiczny John Gruber z Daring Fireball wraz ze znajomymi (których imion pewnie nikt nie będzie pamiętał) wydał aplikację dla iPhone'a. To rodzaj prostego notatnika, a jej nazwa to Vesper. Program wygląda bardzo dobrze, ma minimalistyczny interfejs o ładnej kolorystyce. Sprawia bardzo dobre wrażenie, co ma na pewno istotny wpływ na to czy użytkownik będzie chciał z niego korzystać czy nie. Z tego też powodu pisanie w tym programie jest przyjemne - jeśli oczywiście tworzymy notatki na iPhone. Pierwsza linijka tekstu traktowana jest jako tytuł wpisu i automatycznie pogrubiana. Bardzo podoba mi się możliwość dodania do notatki zdjęcia z pamięci urządzenia lub bezpośrednio z kamery. Umieszczane jest ono nad tekstem w sposób, który tylko jeszcze dodaje tej aplikacji uroku. Zdziwiłem się, że Vesper nie wspiera formatowania za pomocą znaczników markdown. Autorem tego systemu formatowania - z tego co pamiętam - jest właśnie John Gruber, a wsparcie dla niego oferuje wiele konkurencyjnych programów. Brakuje mi w Vesper synchronizacji z iCloud czy Dropboksem. Notatki możemy po prostu wysłać mailem. Co ważne, wysyłana jest cała zawartość, a więc zarówno tekst jak i zdjęcie. Wiadomości możemy także oznaczyć tagami, co przydaje się zwłaszcza wtedy, kiedy ich ilość sprawi, że trudno nam będzie odnaleźć ją w głównym widoku listy. Tagi wyświetlane są w pasku nawigacyjnym, w którym znajdziemy także archiwum ze starymi notatkami. Sam pasek nawigacyjny dostępny jest po stuknięciu w ikonę w lewym górnym rogu. Archiwizacja notatek odbywa się w prosty sposób, trochę jak w managerach zadań. Wystarczy w widoku listy przeciągnąć palcem w lewo po danej notatce. Same notatki możemy też przesuwać względem siebie. Brakuje mi też wersji dla iPada, czym może pochwalić się wiele konkurencyjnych programów. Tutaj Vesper zdecydowanie przegrywa i przyznam, że wątpię, by poza grupą fanów i czytelników Grubera, oraz zatwardziałych geeków i blogerów ktoś zainteresował się tym programem, jeśli może wybrać aplikacje - co to dużo mówić - o wiele lepsze, jak płatny Drafts czy darmowy, choć trochę przekombinowany Evernote. Konkurencją dla Vespera są także różnego rodzaju managery zadań, które także pozwalają na tworzenie notatek, czy aplikacje cyfrowych dzienników, jak na przykład Day One. Biorąc pod uwagę zalety jak i wady oraz to, co oferuje konkurencja, trudno też zaakceptować jego wysoką cenę. 4,49 € za taki program to bardzo dużo. + minimalistyczny i przejrzysty interfejs + kolorystyka + tagi + wklejanie zdjęcia do notatki + archiwizacja notatek + przesuwanie notatek - brak synchronizacji i backupu w iCloud czy Dropbox - brak wersji dla iPada - brak wsparcia dla Markdown - wysoka cena - są lepsze programy w podobnej cenie lub za darmo Vesper w App Store