Krystian Kozerawski mackozer

Bloger technologiczny, piszący przede wszystkim o Apple. MacUser od stycznia 2007 roku. Swoje pierwsze kroki stawiał tutaj, na MyApple. Przez lata prowadził bloga mackozer.pl. Od marca 2013 roku pisze znowu na MyApple, którego jest redaktorem naczelnym.

Blog News Nowy wpis

Słowo klaser wywołuje u mnie jednoznacznie skojarzenie - znaczki pocztowe. Nie wiem czy teraz jest to jeszcze popularne, ale kiedyś na pewno. W dzieciństwie znałem wiele osób, zwłaszcza moich rówieśników, które zbierały znaczki, limitowane i te powszechne serie zbierane w klaserach. Inne, specjalne klasery służyły do zbierania monet. Teraz za sprawą aplikacji Klaser dla iPhone'a zbierać możemy zdjęcia, a dzięki nim tak naprawdę wiele innych rzeczy. Zdjęcia w Klaserze mają duże znaczenie. Często to zdjęcie jest nam w stanie powiedzieć równie tyle co tekst. Na zdjęciach znaleźć się mogą zarówno miejsca z wycieczki, miejsca warte odwiedzenia, znajomi i rodzina, a także rzeczy często prozaiczne, które ilustrować będą inne informacje. Tak naprawdę odpowiedź na pytanie po co zbiera się zdjęcia, widokówki, czy inne obrazki, po co gromadzi się różne informacje w skoroszytach, klaserach, zeszytach, teczkach, a także plikach i programach, jest tylko jedna - po to by o czymś nie zapomnieć. Nie chodzi tutaj o listę rzeczy do zrobienia, ale o zasobnik ze zbieranymi przez nas informacjami. Być może nie chcemy zapomnieć miejsc, które odwiedziliśmy, miłych chwil i osób nam bliskich. Czasem mogą to być o wiele bardziej prozaiczne rzeczy, choć ważne rzeczy - zdjęcie rachunku czy innego ważnego wydruku, czy cennych przedmiotów, które posiadamy. Klaser pomoże nam zebrać je, posegregować w grupy i oznaczyć tagami. Każdy rekord pozwala na umieszczenie kilku obrazków, tytułu, krótkiego opisu oraz tagu. Trzeba też przydzielić go do jednej z grup (domyślnie jest to Inbox). Nie musimy więc tworzyć osobnych rekordów dla poszczególnych obrazków. Wystarczy stworzyć tylko jeden, np. dla konkretnego miejsca i dodać wybrane zdjęcia (brakuje mi trochę możliwości wyboru większej liczby zdjęć za jednym razem). W klaserze możemy więc stworzyć sobie wygodną bazę na temat interesujących nas miejsc z bogatą bazą fotograficzną. Jeśli dodane zdjęcia wyposażone są w dane EXIF o lokalizacji, pojawią się także w widoku mapy. Z doświadczenia wiem, że przydaje się on właśnie wtedy, kiedy zapisujemy listę miejsc, które odwiedziliśmy i do których być może będziemy chcieli wrócić. Osobiście brakuje mi trochę możliwości przypisania lokalizacji do konkretnego rekordu. Nie chodzi tutaj tylko o zdjęcia, do których nie dołączone są dane o lokalizacji. Czasem po prostu przedmiot, który skatalogowaliśmy i zrobiliśmy mu zdjęcie iPhonem powinien pojawić się na mapie w konkretnym miejscu (a nie np. w tym, w którym zdjęcie zostało zrobione). Rekordy znajdujące się w danej grupie mogą być wyświetlane w postaci listy, albo miniatur zdjęć. Zdjęcia możemy przeglądać nie tylko w ramach stworzonych kolekcji i grup, ale także poprzez tagi. Każdemu rekordowi można przydzielić więcej niż jeden tag, dzięki czemu, stworzyć można kolekcje tematyczne. Każdy z rekordów możemy udostępnić za pomocą AirDrop lub mailem - w tym wypadku znajdą się w nim nie tylko zdjęcia ale także tytuł i opis, który zawarliśmy. Klaser przydać się może do bardzo różnych zastosowań. Od galerii zdjęć, po swego rodzaju katalog przedmiotów, czy archiwum różnych ważnych dokumentów (np. wspomnianych już rachunków). Szczerze polecam wypróbować jego możliwości, zwłaszcza, że na przestrzeni ostatnich kilku lat otrzymywałem sporo pytań o tego typu aplikacje. Klaser dla iPhone'a dostępny jest w App Store za darmo: Pobierz z App StoreObserwuj @mackozer

Nie lubię, kiedy jakaś gra jest zwyczajnie kopiowana przez innego dewelopera. Zwykle też nie opisuję tych kopii, a czasem w ogóle je ignoruję - tak było na przykład w przypadku 1024 i 2048 - kopii oryginału czyli Threes. Grą, która doczekała się masy identycznych klonów pod podobnymi nazwami jest Flappy Bird i tutaj w sumie nic dziwnego, skoro oryginał został usunięty z App Store. Teraz grę w jasny sposób nawiązujący do tego tytułu wypuszcza dobrze znana wszystkim firma Rovio. Mowa o RETRY dla iPhone'a i iPada. RETRY nie jest jednak kopią, plagiatem Flappy Bird, choć złożona z pikseli grafika, lot przez tor przeszkód, jak i niektóre przeszkody nasuwają jednoznaczne skojarzenia. W RETRY sterujemy małym samolocikiem, który ma do pokonania kolejne etapy. Lecimy w swego rodzaju tunelu, na dole ziemia, na górze ciężkie stalowe chmury. Trasa nie jest prosta, ziemia pełna jest gór i głębokich dolin. We Flappy Bird dotknięcie ekranu aktywowało małe skrzydła tytułowego ptaka, machając nimi leciał w górę. Podobnie jest tutaj - dotknięcie ekranu włącza silnik naszego samolotu. Sprawa nie jest jednak tak prosta. Leci on w górę, przechodząc następnie w lot pionowy, aż do pętli. Trzeba więc odpowiednio "pracować" przepustnicą czyli palcem. Czasami możliwość wykonania pętli bardzo się przydaje, np. by móc wylądować na jednym z lotnisk, czy zebrać gwiazdkę. No właśnie i tu jest spora różnica w porównaniu z Flappy Bird. Gra nie na darmo nazywa się RETRY. Po katastrofie zaczynamy z ostatniego lotniska na którym wylądowaliśmy i opłaciliśmy gwiazdką nasz postój. Wspomnianych lotnisk jest na trasie sporo. Zawsze możemy usiąść na pasie i wydać gwiazdkę na zapłacenie za punkt startowy. Jak łatwo się domyślić gwiazdek szybko zaczyna nam brakować, możemy jednak dokupić je za jak najbardziej realne pieniądze. RETRY to gra z cyklu prostych i głupich, które potrafią wciągnąć na kilka godzin. Trzymając iPhone'a w dłoniach powtarzam sobie w myślach przez kilkanaście minut, a czasem kilka godzin "no dobra, już koniec, lecę ostatni raz..." Gra RETRY dla iPhoine'a i iPada dostępna jest w App Store za darmo: Pobierz z App StoreObserwuj @mackozer

Nie, nie chodzi oczywiście o surowiec, a internetowy sklep Apple dalej sprzedaje multimedia, przede wszystkim muzykę i aplikacje. Chodzi oczywiście o muzykę metalową, a dokładnie o 50 legendarnych albumów z tego gatunku, które dostępne są w iTunes Store w cenie od 4,99 do 6,90 €. W grupie przecenionych płyt znalazły się m.in. "Master Of Puppets" Metalliki, "The Number of the Beast" Iron Maiden, "Toxicity" System of a Down, "Reign in Blood" Slayera, "Vulgar Display of Power" Pantery, "Covenant" Morbid Angel, "Follow the Reaper" Children Of Bodom, "Ace of Spades" Motorhead, "The Legacy" Testamentu, "The End of Heartache" Killswitch Engage, "Cause of Death" Obituary, "Arise" Sepultury, "Rust In Peace" Megadeth, a nawet "Deicide" Deicide i "Black Metal" Venomu. To tylko niektóre pozycje, ale moim zdaniem te naprawdę warte uwagi, choć fani Black Sabbath, Van Halena, Opeth, Korna też powinni być zadowoleni. Z wieloma z powyższych płyt wiąże się wiele wspomnień sprzeda lat, części nie słuchałem od bardzo dawna. Sam nie wiem jeszcze na które się zdecyduję, ale pewnie na te, których nie mam w Spotify. Tak czy inaczej, polecam uwadze tych z Was, którzy lubią ciężkie brzmienia. Informację o tej promocji podrzucił mi na Twitterze Maciej Czechowski50 Legendary Albums w iTunes StoreObserwuj @mackozer

Google zaktualizowało swoją aplikację map dla iOS dodając jedną ważną funkcję z punktu widzenia użytkownika, który dużo podróżuje po świecie - możliwość zapisywania map wybranych lokalizacji do pamięci urządzenia. Wystarczy przypiąć pinezkę w wybranym miejscu, a następnie w widoku informacji szczegółowych o danym miejscu i pod miniaturą podglądu Street View stuknąć w "Zapisz mapę by używać jej offline". Pozostaje teraz określić zasięg mapy jaki chcemy zapisać według zasady czym mniejsze powiększenie, tym większy obszar zostanie zapisany do pamięci. Co ważne, zapisane w ten sposób mapy będzie można dowolnie powiększać, tak jakby były dostępne online. Wśród innych nowości, których osobiście jeszcze nie sprawdzałem wspomnieć wypada o nawigacji samochodowej pokazującej czas dotarcia na miejsce i pozostały dystans do celu. Funkcja wytyczania trasy komunikacji miejskiej podaje teraz także czas naszego przejścia do przystanku czy stacji. Po zalogowaniu mamy też dostęp do listy miejsc ostatnio wyszukiwanych. Jest też kilka innych nowości nie istotnych moim zdaniem z punktu widzenia polskiego użytkownika (np. integracja z aplikacją Uber, czy funkcja lane guidance w nawigacji samochodowej, która dostępna jest tylko w USA i Kanadzie). Aplikacja Google Maps dla iPhone'a i iPada dostępna jest w App Store za darmo: Pobierz z App StoreObserwuj @mackozer

Stali czytelnicy moich blogów (niniejszego na MyApple i starego na mackozer.pl) wiedzą z pewnością, że edytor tekstu to jedno z moich podstawowych narzędzi pracy. Wspominałem z resztą o tym ostatnio przy okazji opisu aktualizacji innego programu tego typu. Ledwo co opublikowałem tekst o Ulysses III, a już Krzysiek Rozengarten ( Netragnezor na Twitterze i MyApple) podrzucił informację o kolejnym programie dla Mac wartym uwagi. Mowa o WriteKit.

Pierwszy raz od listopada 2012 roku cena akcji Apple przekroczyła 600 dolarów. Przez niemal cały 2013 rok naczytałem się wielokrotnie o tym, jak akcje Apple pikują w dół, jak firma straciła rozpęd, a Tim Cook powinien zostać usunięty ze stanowiska CEO, no i przede wszystkim o tym, że Apple jest skończone. Jeśli dobrze pamiętam sam Cook był pytany o spadającą cenę akcji przez Walta Mossberga podczas ubiegłorocznej konferencji D13. Wspomniał, że już nie raz przez tego typu spadki przechodził, sugerując, że ceny akcji spadały już wielokrotnie po czym wspinały się wyżej. Najwyraźniej miał rację. Wyniki finansowe Apple też są bardzo dobre (choć niektórzy skupiają się oczywiście na niższej sprzedaży iPada - która wieści niechybny upadek tej firmy). Ciekawy jestem jakie tym razem niektórzy przedstawią argumenty za rychłym końcem tej firmy. O, już nawet jedna opinia jest, na Twitterze: bańka, cena akcji pompowana jest sztucznie. Miłej nocy!Obserwuj @mackozer

Edytory tekstu to dla wielu jedne z podstawowych aplikacji. Każdy ma inne potrzeby i oczekiwania. Jedni wolą pisać w Pages, inni w Wordzie, jeszcze inni wolą programy, które otoczą czy otulą ich kokonem odcinającym ich od wszystkich innych programów, które nie pozwalają się skupić, kolejni wybiorą aplikacje oferujące bogate statystyki, czy wsparcie dla znaczników makrdown, albo daleko posunięty minimalizm. Dla niektórych użytkowników liczy się kilka wymienionych wyżej cech. Wiele z tych programów, które walczą o użytkowników miałem okazję już opisać i przetestować. Jednym z nich był Ulysses III. Wspominam o nim ponownie, w związku z aktualizacją, którą niedawno otrzymał. O Ulysses III pisałem TUTAJ na blogu w kwietniu ubiegłego roku. Przypomnę może tylko, że to jeden z ciekawszych programów do tworzenia nie tylko prostych tekstów, ale większych dzieł, złożonych z więcej niż jednego dokumentów. Jest to edytor tekstu wykorzystujący coraz bardziej popularne znaczniki makrdown do formatowania tekstu wynikowego, zapisanego w różnych formatach. Stają się one coraz bardziej popularne, m.in. także dlatego, że zaczynają wspierać je popularne CMS-y. Ulysses III domyślnie trzyma wszystkie dane w chmurze iCloud. Dokumenty trzymane są w wybranych grupach i dostępne bezpośrednio w programie. Aktualizacja oznaczona numerem 1.2 przynosi kilka moim zdaniem ważnych funkcji. Przede wszystkim program nie tylko dostarcza bogate statystyki dotyczące tworzonego tekstu. Pozwala także na ustawienie celów, np. wierszówki (liczby znaków i wyrazów), która musi się znaleźć w tekście (docenią to zwłaszcza ci z Was, którzy przygotowują testy na zlecenie i ich teksty muszą spełnić tego typu wymogi). Aby dodać cel do tworzonego tekstu wystarczy najechać wskaźnikiem na nagłówek dokumentu i kliknąć w „attach”. Do wyboru mamy zarówno ustalenie wartości minimalnej, średniej i maksymalnej. Możemy wybrać zarówno znaki jak i wyrazy. Po ustaleniu celów program będzie wyświetlał prosty diagram w nagłówku dokumentu. Kliknięcie w niego pokaże bardziej szczegółowe dane. Co więcej, cele może przydzielać nie tylko do pojedynczych dokumentów ale i całych grup (folderów). Przyda się to np. przy pisaniu dłuższych dzieł, złożonych z wielu dokumentów, np. książek. Możemy stworzyć osobną grupę dla każdego rozdziału i przydzielić do niej konkretny cel (tak by kontrolować jego objętość, a nie składających się na niego poszczególnych dokumentów). Aktualizacja przyniosła też funkcję dzielenia jednego na dwa, lub łączenia w jeden dwóch dokumentów (zwanych w Ulysses arkuszami). Przypomnę, że Ulysses III umożliwia pracę nie tylko w widoku trzy kolumnowym (przypominającym trochę czytnik RSS), ale także w widoku jednokolumnowym samego edytora. Mamy też możliwość wybrania tematu kolorystycznego (domyślnie są to dwa: jasny i ciemny). Sam panel edycji to oczywiście czysty tekst. Tworzony tekst możemy wyeksportować jako różne inne dokumenty. Do wyboru mamy czysty tekst (bez znaczników markdown), tekst ze znacznikami, tekst sformatowany RTF (zarówno dla aplikacji Text Edit jak i Word), HTML (jako strona lub snippet), PDF i wreszcie jako e-booka w formiacie epub. Dla każdego z nich dostępne są różne style. Co więcej, twórcy Ulysses stworzyli specjalny serwis, w którym można udostępniać i z którego można pobierać zarówno style jak i tematy kolorystyczne stworzone przez innych użytkowników. Tekst nie tylko można wyeksportować w jednym ze wspomnianych formatów, ale od razu otworzyć w innej domyślnej aplikacji (w moim przypadku dla zwykłego tekstu jest to program Writer), dla PDF będzie to Podgląd, a dla epub iBooks. Jako, że jedną z podstawowych funkcji Ulysses III jest formatowanie za pomocą znaczników markdown, przypomnę tylko, że program udostępnia ściągawkę (wraz z dostępnymi skrótami klawiszowymi do poszczególnych z nich). Zwie się ona „Markup Bar”. Ulysses III to jeden z bardziej rozbudowanych programów tego typu, pamiętać jednak trzeba, że za to bogactwo funkcji trzeba jednak swoje zapłacić. Aplikacja dostępna jest w Mac App Store w cenie 39,99 €. Czy warto? Moim zdaniem tak, jeśli tworzycie masę tekstów, korzystacie z Markdown. Pobierz z Mac App StoreObserwuj @mackozer

Kiedy myślę o grach logicznych mających w sobie pewne elementy gier zręcznościowych od razu przychodzi mi na myśl Tetris. Spadające z góry ekranu klocki, dla których musimy szybko wybrać miejsce i odpowiednio je ustawić. Ta gra nie potrzebuje świetnej grafiki. Co więcej najlepiej wspominam minimalistyczną wersję z prostymi, różnokolorowymi klockami. O Tetris przypomniałem sobie grając w bardzo fajną nową grę dla iPhone'a i iPada o nazwie "and then it rained". ...and then it rained to gra nawiązująca do klasyki. Może nie garściami, ale podobieństwo jest wyraźne no i klimat. W grze tej naszym zadaniem jest łapanie kolorowych kropel deszczu w pojemniki o tym samym kolorze. Każda z kropel pojawia się u góry ekranu, przez chwilę rośnie, a następnie odrywa się pod swoim ciężarem. Mamy więc chwilę by przestawić właściwy pojemnik w odpowiednie miejsce. Na początku z góry spadają pojedyncze krople. Później po dwie, a czasami i więcej. Wszystko zależy od naszego refleksu i czujnej obserwacji górnej krawędzi ekranu. Pamiętać przy tym należy, że przestawiając jeden pojemnik przesuwamy w bok też drugi, który zajął jego miejsce. Nie ma problemu, kiedy przesunąć musimy tylko jeden z nich. Przy większej ilości musimy najpierw pomyśleć nad kolejnością ustawiania - proponuję ustawiać pojemniki od prawej do lewej. W każdym z etapów stoją przed nami inne zadania. Raz musimy zebrać odpowiednią ilość kropel, innym razem wytrzymać odpowiedni czas. Każdy z pojemników rośnie wraz z zebranymi kroplami w tym samym kolorze lub maleje, jeśli wpadnie do niego kropla o innej barwie. Jeśli zniknie zupełnie gra się kończy. Program ma minimalistyczną grafikę nawiązującą do starych dobrych czasów komputerów 8- i 16-bitowych. W tle przyjemnie szumi deszcz - główny podkład dźwiękowy tej gry. ...and then it rained powinno przypaść do gustu wszystkim fanom tego typu gier, nie tylko tym, którzy wychowali się na Atari XL/XE/ST, Commodore 64 czy Amidze. Gra ...and then it rained dla iPhone'a i iPada dostępna jest w App Store w cenie 1,79 €: Pobierz z App StoreObserwuj @mackozer

Ci z Was, którzy mnie znają, choćby z internetu wiedzą, że mam raczej umiarkowany stosunek do wszelkiej maści publikacji, produktów nawiązujących do Steve'a Jobsa. Biografia autorstwa Waltera Isaacsona to bestseller, który pewnie przyniósł już krocie i nie burzy to mojej krwi. Daleki jestem też od mieszania z błotem Chrisann Brennan (dziewczyny Jobsa i matki jego pierwszej córki - Lisy), która spisała swojej wspomnienia w książce "Bite on Apple, My years with Steve Jobs", zaznaczając przy tym, że zrobiła to trochę dla pieniędzy (przy okazji wiszę Wam recenzję tej książki). Są jednak rzeczy, które faktycznie burzą moją krew, np. takie koszmarki: Już nawet nie chodzi o to, że mam uczulenie na mangę, że jak widzę tego typu obrazki to skóra mi cierpnie i odpada. Ale o ten koszmarek. Dla jasności - to kobieta. Podobno w Japonii nazwiska żeńskie kończą się na "ko" (trochę jak u nas niektóre na "ka"). Co gorsza, nie chodzi tylko o koszulki, ale japoński komiks (czyli mangę) pod tytułem "Chocolate Apple", której bohaterką jest właśnie Steve Jobko. Tak, mam świadomość, że niektórym to się może podobać i szanuję to. Znalezione na Cult Of MacObserwuj @mackozer

Na moim koncie Google i kilku innych skrzynkach mailowych zebrało się masę wiadomości, zarówno tych ważnych, jak i mniej ważnych, czy zupełnie nieistotnych (których z jakichś powodów zapomniałem usunąć). W tym natłoku i mrokach dziejów ginie czasem to, co najważniejsze, treść, zwłaszcza zdjęcia, które przesłano mi mailem, a o których istnieniu zapomniałem. W wydobyciu tych wszystkich zdjęć z czeluści niepamięci moich kont pocztowych pomoże mi Lost Photos dla Mac. Wystarczy tylko wpisać dane logowania do naszego konta pocztowego, np. Gmaila. Tutaj dziwię się trochę, że ekipa MacPhun nie zdecydowała się na formę autoryzacji programu w Google. Niektórych może zniechęcić fakt podawania danych logowania bezpośrednio w programie. Tak czy inaczej, po wprowadzeniu danych logowania program zaczyna przeszukiwanie wszystkich zgromadzonych w skrzynce wiadomości e-mail pod kątem znajdujących się w nich plików graficznych w tym zdjęć. Każde znalezione zdjęcie dodawane jest do poziomego paska miniatur. Pamiętać trzeba, że program dodaje tam zarówno zdjęcia, jak i grafiki, które często znajdują się w stopkach różnych wiadomości reklamowych (w tym miejscu pozdrawiam wszelkie agencje PR). Domyślnie włączony jest co prawda filtr odrzucający wszelkie pliki graficzne ważące mniej niż 8 kilobajtów. Możemy także wyłączyć pobieranie plików GIF (polecam!). Tak czy inaczej wiele grafik reklamowych, bannerów różnych agencji, firm waży więcej i zostaje pobranych na dysk. Pomimo tej drobnej niedogodności efekt jest i tak znakomity. Dzięki Lost Photos dotarłem do zdjęć, o których zapomniałem. Użycie tego programu było trochę, jak otwarcie starego albumu, który ostatnie lata przeleżał gdzieś na strychu. Przeszukanie ponad 35 tysięcy wiadomości zajęło programowi dobre kilkadziesiąt minut. Odnalazł w sumie ponad 3 tysiące obrazków, z czego ponad 100 stanowiły ważne dla mnie zdjęcia. Odnalezione fotografie i obrazki zapisywane są w folderze w katalogu Obrazki. Możemy więc je potem przejrzeć na spokojnie i dokonać selekcji. Bezpośrednio z programu możemy także wrzucić opublikować wybrane zdjęcie na Facebooku i Twitterze, choć w przypadku tego ostatniego serwisu program ma problemy z połączeniem (MacPhun już o tym wie i sprawdzają gdzie tkwi problem). Lost Photos to program udostępniany w modelu freemium. Za darmo możemy pobrać go z Mac App Store, a program odnajdzie pierwsze 100 zdjęć z naszego konta. Za dodatkową opłatą 2,69 € możemy pobrać wszystkie zdjęcia z czeluści naszych kont pocztowych. Wszystkie, owszem, ale nie za jednym razem. W przypadku mojego konta Google program wstrzymał wyszukiwanie po wspomnianych już 35 tysiącach wiadomości, zalecając kontynuację poszukiwań następnego dnia. Ma to podobno związek z ograniczeniami niektórych serwisów pocztowych. Lost Photos nie jest programem, z którego będę korzystał codziennie. Jest to jednak aplikacja, która pozwoli na tanią wycieczkę w przeszłość. Niby odzyskujemy zdjęcia z kont pocztowych, a tak naprawdę podróżujemy w czasie i to właśnie dlatego polecam Wam Lost Photos. Lost Photos w Mac App Store za darmo: Pobierz z Mac App StoreObserwuj @mackozer

Aplikacja 1Password dla Mac doczekała się dzisiaj kolejnej aktualizacji. Program został zintegrowany z usługą 1Password Watchtower monitorującą serwisy pod kątem włamań i zagrożeń bezpieczeństwa. Usługa 1Password Watchtower stanowi część funkcji Audyt Bezpieczeństwa, sprawdzającej poziom bezpieczeństwa naszych haseł (ich wiek, poziom skomplikowania i ewentualne duplikaty). Dzięki 1Password Watchtower program wyświetli teraz informację o wystąpieniu problemów z bezpieczeństwem jakiegoś serwisu, zalecając przy tym zmianę hasła pozwalającego do znajdującego się w nim naszego konta. Wspomnieć wypada, że AgileBits oferuje usługę 1Password Watchtower także w wersji webowej, pod adresem watchtower.agilebits.com. Nie trzeba posiadać 1Password by sprawdzić czy dana strona czy serwis ma lub miała ostatnio jakieś problemy z bezpieczeństwem (głównie z SSL, czyli luką zwaną Heartbleed). Przypomnę też, że kilka dni temu 1Password w wersji dla OS X i iOS doczekało się dużej aktualizacji (zwłaszcza na iOS). Pisałem o niej TUTAJ. Program 1Password dla Mac dostępny jest w Mac App Store w cenie 21,99 €: Pobierz z Mac App StoreObserwuj @mackozer