Bloger technologiczny, piszący przede wszystkim o Apple. MacUser od stycznia 2007 roku. Swoje pierwsze kroki stawiał tutaj, na MyApple. Przez lata prowadził bloga mackozer.pl. Od marca 2013 roku pisze znowu na MyApple, którego jest redaktorem naczelnym.
Nie, nie chodzi oczywiście o surowiec, a internetowy sklep Apple dalej sprzedaje multimedia, przede wszystkim muzykę i aplikacje. Chodzi oczywiście o muzykę metalową, a dokładnie o 50 legendarnych albumów z tego gatunku, które dostępne są w iTunes Store w cenie od 4,99 do 6,90 €. W grupie przecenionych płyt znalazły się m.in. "Master Of Puppets" Metalliki, "The Number of the Beast" Iron Maiden, "Toxicity" System of a Down, "Reign in Blood" Slayera, "Vulgar Display of Power" Pantery, "Covenant" Morbid Angel, "Follow the Reaper" Children Of Bodom, "Ace of Spades" Motorhead, "The Legacy" Testamentu, "The End of Heartache" Killswitch Engage, "Cause of Death" Obituary, "Arise" Sepultury, "Rust In Peace" Megadeth, a nawet "Deicide" Deicide i "Black Metal" Venomu. To tylko niektóre pozycje, ale moim zdaniem te naprawdę warte uwagi, choć fani Black Sabbath, Van Halena, Opeth, Korna też powinni być zadowoleni. Z wieloma z powyższych płyt wiąże się wiele wspomnień sprzeda lat, części nie słuchałem od bardzo dawna. Sam nie wiem jeszcze na które się zdecyduję, ale pewnie na te, których nie mam w Spotify. Tak czy inaczej, polecam uwadze tych z Was, którzy lubią ciężkie brzmienia. Informację o tej promocji podrzucił mi na Twitterze Maciej Czechowski50 Legendary Albums w iTunes StoreObserwuj @mackozer
Google zaktualizowało swoją aplikację map dla iOS dodając jedną ważną funkcję z punktu widzenia użytkownika, który dużo podróżuje po świecie - możliwość zapisywania map wybranych lokalizacji do pamięci urządzenia. Wystarczy przypiąć pinezkę w wybranym miejscu, a następnie w widoku informacji szczegółowych o danym miejscu i pod miniaturą podglądu Street View stuknąć w "Zapisz mapę by używać jej offline". Pozostaje teraz określić zasięg mapy jaki chcemy zapisać według zasady czym mniejsze powiększenie, tym większy obszar zostanie zapisany do pamięci. Co ważne, zapisane w ten sposób mapy będzie można dowolnie powiększać, tak jakby były dostępne online. Wśród innych nowości, których osobiście jeszcze nie sprawdzałem wspomnieć wypada o nawigacji samochodowej pokazującej czas dotarcia na miejsce i pozostały dystans do celu. Funkcja wytyczania trasy komunikacji miejskiej podaje teraz także czas naszego przejścia do przystanku czy stacji. Po zalogowaniu mamy też dostęp do listy miejsc ostatnio wyszukiwanych. Jest też kilka innych nowości nie istotnych moim zdaniem z punktu widzenia polskiego użytkownika (np. integracja z aplikacją Uber, czy funkcja lane guidance w nawigacji samochodowej, która dostępna jest tylko w USA i Kanadzie). Aplikacja Google Maps dla iPhone'a i iPada dostępna jest w App Store za darmo: Pobierz z App StoreObserwuj @mackozer
Stali czytelnicy moich blogów (niniejszego na MyApple i starego na mackozer.pl) wiedzą z pewnością, że edytor tekstu to jedno z moich podstawowych narzędzi pracy. Wspominałem z resztą o tym ostatnio przy okazji opisu aktualizacji innego programu tego typu. Ledwo co opublikowałem tekst o Ulysses III, a już Krzysiek Rozengarten ( Netragnezor na Twitterze i MyApple) podrzucił informację o kolejnym programie dla Mac wartym uwagi. Mowa o WriteKit.
Pierwszy raz od listopada 2012 roku cena akcji Apple przekroczyła 600 dolarów. Przez niemal cały 2013 rok naczytałem się wielokrotnie o tym, jak akcje Apple pikują w dół, jak firma straciła rozpęd, a Tim Cook powinien zostać usunięty ze stanowiska CEO, no i przede wszystkim o tym, że Apple jest skończone. Jeśli dobrze pamiętam sam Cook był pytany o spadającą cenę akcji przez Walta Mossberga podczas ubiegłorocznej konferencji D13. Wspomniał, że już nie raz przez tego typu spadki przechodził, sugerując, że ceny akcji spadały już wielokrotnie po czym wspinały się wyżej. Najwyraźniej miał rację. Wyniki finansowe Apple też są bardzo dobre (choć niektórzy skupiają się oczywiście na niższej sprzedaży iPada - która wieści niechybny upadek tej firmy). Ciekawy jestem jakie tym razem niektórzy przedstawią argumenty za rychłym końcem tej firmy. O, już nawet jedna opinia jest, na Twitterze: bańka, cena akcji pompowana jest sztucznie. Miłej nocy!Obserwuj @mackozer
Edytory tekstu to dla wielu jedne z podstawowych aplikacji. Każdy ma inne potrzeby i oczekiwania. Jedni wolą pisać w Pages, inni w Wordzie, jeszcze inni wolą programy, które otoczą czy otulą ich kokonem odcinającym ich od wszystkich innych programów, które nie pozwalają się skupić, kolejni wybiorą aplikacje oferujące bogate statystyki, czy wsparcie dla znaczników makrdown, albo daleko posunięty minimalizm. Dla niektórych użytkowników liczy się kilka wymienionych wyżej cech. Wiele z tych programów, które walczą o użytkowników miałem okazję już opisać i przetestować. Jednym z nich był Ulysses III. Wspominam o nim ponownie, w związku z aktualizacją, którą niedawno otrzymał. O Ulysses III pisałem TUTAJ na blogu w kwietniu ubiegłego roku. Przypomnę może tylko, że to jeden z ciekawszych programów do tworzenia nie tylko prostych tekstów, ale większych dzieł, złożonych z więcej niż jednego dokumentów. Jest to edytor tekstu wykorzystujący coraz bardziej popularne znaczniki makrdown do formatowania tekstu wynikowego, zapisanego w różnych formatach. Stają się one coraz bardziej popularne, m.in. także dlatego, że zaczynają wspierać je popularne CMS-y. Ulysses III domyślnie trzyma wszystkie dane w chmurze iCloud. Dokumenty trzymane są w wybranych grupach i dostępne bezpośrednio w programie. Aktualizacja oznaczona numerem 1.2 przynosi kilka moim zdaniem ważnych funkcji. Przede wszystkim program nie tylko dostarcza bogate statystyki dotyczące tworzonego tekstu. Pozwala także na ustawienie celów, np. wierszówki (liczby znaków i wyrazów), która musi się znaleźć w tekście (docenią to zwłaszcza ci z Was, którzy przygotowują testy na zlecenie i ich teksty muszą spełnić tego typu wymogi). Aby dodać cel do tworzonego tekstu wystarczy najechać wskaźnikiem na nagłówek dokumentu i kliknąć w „attach”. Do wyboru mamy zarówno ustalenie wartości minimalnej, średniej i maksymalnej. Możemy wybrać zarówno znaki jak i wyrazy. Po ustaleniu celów program będzie wyświetlał prosty diagram w nagłówku dokumentu. Kliknięcie w niego pokaże bardziej szczegółowe dane. Co więcej, cele może przydzielać nie tylko do pojedynczych dokumentów ale i całych grup (folderów). Przyda się to np. przy pisaniu dłuższych dzieł, złożonych z wielu dokumentów, np. książek. Możemy stworzyć osobną grupę dla każdego rozdziału i przydzielić do niej konkretny cel (tak by kontrolować jego objętość, a nie składających się na niego poszczególnych dokumentów). Aktualizacja przyniosła też funkcję dzielenia jednego na dwa, lub łączenia w jeden dwóch dokumentów (zwanych w Ulysses arkuszami). Przypomnę, że Ulysses III umożliwia pracę nie tylko w widoku trzy kolumnowym (przypominającym trochę czytnik RSS), ale także w widoku jednokolumnowym samego edytora. Mamy też możliwość wybrania tematu kolorystycznego (domyślnie są to dwa: jasny i ciemny). Sam panel edycji to oczywiście czysty tekst. Tworzony tekst możemy wyeksportować jako różne inne dokumenty. Do wyboru mamy czysty tekst (bez znaczników markdown), tekst ze znacznikami, tekst sformatowany RTF (zarówno dla aplikacji Text Edit jak i Word), HTML (jako strona lub snippet), PDF i wreszcie jako e-booka w formiacie epub. Dla każdego z nich dostępne są różne style. Co więcej, twórcy Ulysses stworzyli specjalny serwis, w którym można udostępniać i z którego można pobierać zarówno style jak i tematy kolorystyczne stworzone przez innych użytkowników. Tekst nie tylko można wyeksportować w jednym ze wspomnianych formatów, ale od razu otworzyć w innej domyślnej aplikacji (w moim przypadku dla zwykłego tekstu jest to program Writer), dla PDF będzie to Podgląd, a dla epub iBooks. Jako, że jedną z podstawowych funkcji Ulysses III jest formatowanie za pomocą znaczników markdown, przypomnę tylko, że program udostępnia ściągawkę (wraz z dostępnymi skrótami klawiszowymi do poszczególnych z nich). Zwie się ona „Markup Bar”. Ulysses III to jeden z bardziej rozbudowanych programów tego typu, pamiętać jednak trzeba, że za to bogactwo funkcji trzeba jednak swoje zapłacić. Aplikacja dostępna jest w Mac App Store w cenie 39,99 €. Czy warto? Moim zdaniem tak, jeśli tworzycie masę tekstów, korzystacie z Markdown. Pobierz z Mac App StoreObserwuj @mackozer
Kiedy myślę o grach logicznych mających w sobie pewne elementy gier zręcznościowych od razu przychodzi mi na myśl Tetris. Spadające z góry ekranu klocki, dla których musimy szybko wybrać miejsce i odpowiednio je ustawić. Ta gra nie potrzebuje świetnej grafiki. Co więcej najlepiej wspominam minimalistyczną wersję z prostymi, różnokolorowymi klockami. O Tetris przypomniałem sobie grając w bardzo fajną nową grę dla iPhone'a i iPada o nazwie "and then it rained". ...and then it rained to gra nawiązująca do klasyki. Może nie garściami, ale podobieństwo jest wyraźne no i klimat. W grze tej naszym zadaniem jest łapanie kolorowych kropel deszczu w pojemniki o tym samym kolorze. Każda z kropel pojawia się u góry ekranu, przez chwilę rośnie, a następnie odrywa się pod swoim ciężarem. Mamy więc chwilę by przestawić właściwy pojemnik w odpowiednie miejsce. Na początku z góry spadają pojedyncze krople. Później po dwie, a czasami i więcej. Wszystko zależy od naszego refleksu i czujnej obserwacji górnej krawędzi ekranu. Pamiętać przy tym należy, że przestawiając jeden pojemnik przesuwamy w bok też drugi, który zajął jego miejsce. Nie ma problemu, kiedy przesunąć musimy tylko jeden z nich. Przy większej ilości musimy najpierw pomyśleć nad kolejnością ustawiania - proponuję ustawiać pojemniki od prawej do lewej. W każdym z etapów stoją przed nami inne zadania. Raz musimy zebrać odpowiednią ilość kropel, innym razem wytrzymać odpowiedni czas. Każdy z pojemników rośnie wraz z zebranymi kroplami w tym samym kolorze lub maleje, jeśli wpadnie do niego kropla o innej barwie. Jeśli zniknie zupełnie gra się kończy. Program ma minimalistyczną grafikę nawiązującą do starych dobrych czasów komputerów 8- i 16-bitowych. W tle przyjemnie szumi deszcz - główny podkład dźwiękowy tej gry. ...and then it rained powinno przypaść do gustu wszystkim fanom tego typu gier, nie tylko tym, którzy wychowali się na Atari XL/XE/ST, Commodore 64 czy Amidze. Gra ...and then it rained dla iPhone'a i iPada dostępna jest w App Store w cenie 1,79 €: Pobierz z App StoreObserwuj @mackozer
Ci z Was, którzy mnie znają, choćby z internetu wiedzą, że mam raczej umiarkowany stosunek do wszelkiej maści publikacji, produktów nawiązujących do Steve'a Jobsa. Biografia autorstwa Waltera Isaacsona to bestseller, który pewnie przyniósł już krocie i nie burzy to mojej krwi. Daleki jestem też od mieszania z błotem Chrisann Brennan (dziewczyny Jobsa i matki jego pierwszej córki - Lisy), która spisała swojej wspomnienia w książce "Bite on Apple, My years with Steve Jobs", zaznaczając przy tym, że zrobiła to trochę dla pieniędzy (przy okazji wiszę Wam recenzję tej książki). Są jednak rzeczy, które faktycznie burzą moją krew, np. takie koszmarki: Już nawet nie chodzi o to, że mam uczulenie na mangę, że jak widzę tego typu obrazki to skóra mi cierpnie i odpada. Ale o ten koszmarek. Dla jasności - to kobieta. Podobno w Japonii nazwiska żeńskie kończą się na "ko" (trochę jak u nas niektóre na "ka"). Co gorsza, nie chodzi tylko o koszulki, ale japoński komiks (czyli mangę) pod tytułem "Chocolate Apple", której bohaterką jest właśnie Steve Jobko. Tak, mam świadomość, że niektórym to się może podobać i szanuję to. Znalezione na Cult Of MacObserwuj @mackozer
Na moim koncie Google i kilku innych skrzynkach mailowych zebrało się masę wiadomości, zarówno tych ważnych, jak i mniej ważnych, czy zupełnie nieistotnych (których z jakichś powodów zapomniałem usunąć). W tym natłoku i mrokach dziejów ginie czasem to, co najważniejsze, treść, zwłaszcza zdjęcia, które przesłano mi mailem, a o których istnieniu zapomniałem. W wydobyciu tych wszystkich zdjęć z czeluści niepamięci moich kont pocztowych pomoże mi Lost Photos dla Mac. Wystarczy tylko wpisać dane logowania do naszego konta pocztowego, np. Gmaila. Tutaj dziwię się trochę, że ekipa MacPhun nie zdecydowała się na formę autoryzacji programu w Google. Niektórych może zniechęcić fakt podawania danych logowania bezpośrednio w programie. Tak czy inaczej, po wprowadzeniu danych logowania program zaczyna przeszukiwanie wszystkich zgromadzonych w skrzynce wiadomości e-mail pod kątem znajdujących się w nich plików graficznych w tym zdjęć. Każde znalezione zdjęcie dodawane jest do poziomego paska miniatur. Pamiętać trzeba, że program dodaje tam zarówno zdjęcia, jak i grafiki, które często znajdują się w stopkach różnych wiadomości reklamowych (w tym miejscu pozdrawiam wszelkie agencje PR). Domyślnie włączony jest co prawda filtr odrzucający wszelkie pliki graficzne ważące mniej niż 8 kilobajtów. Możemy także wyłączyć pobieranie plików GIF (polecam!). Tak czy inaczej wiele grafik reklamowych, bannerów różnych agencji, firm waży więcej i zostaje pobranych na dysk. Pomimo tej drobnej niedogodności efekt jest i tak znakomity. Dzięki Lost Photos dotarłem do zdjęć, o których zapomniałem. Użycie tego programu było trochę, jak otwarcie starego albumu, który ostatnie lata przeleżał gdzieś na strychu. Przeszukanie ponad 35 tysięcy wiadomości zajęło programowi dobre kilkadziesiąt minut. Odnalazł w sumie ponad 3 tysiące obrazków, z czego ponad 100 stanowiły ważne dla mnie zdjęcia. Odnalezione fotografie i obrazki zapisywane są w folderze w katalogu Obrazki. Możemy więc je potem przejrzeć na spokojnie i dokonać selekcji. Bezpośrednio z programu możemy także wrzucić opublikować wybrane zdjęcie na Facebooku i Twitterze, choć w przypadku tego ostatniego serwisu program ma problemy z połączeniem (MacPhun już o tym wie i sprawdzają gdzie tkwi problem). Lost Photos to program udostępniany w modelu freemium. Za darmo możemy pobrać go z Mac App Store, a program odnajdzie pierwsze 100 zdjęć z naszego konta. Za dodatkową opłatą 2,69 € możemy pobrać wszystkie zdjęcia z czeluści naszych kont pocztowych. Wszystkie, owszem, ale nie za jednym razem. W przypadku mojego konta Google program wstrzymał wyszukiwanie po wspomnianych już 35 tysiącach wiadomości, zalecając kontynuację poszukiwań następnego dnia. Ma to podobno związek z ograniczeniami niektórych serwisów pocztowych. Lost Photos nie jest programem, z którego będę korzystał codziennie. Jest to jednak aplikacja, która pozwoli na tanią wycieczkę w przeszłość. Niby odzyskujemy zdjęcia z kont pocztowych, a tak naprawdę podróżujemy w czasie i to właśnie dlatego polecam Wam Lost Photos. Lost Photos w Mac App Store za darmo: Pobierz z Mac App StoreObserwuj @mackozer
Aplikacja 1Password dla Mac doczekała się dzisiaj kolejnej aktualizacji. Program został zintegrowany z usługą 1Password Watchtower monitorującą serwisy pod kątem włamań i zagrożeń bezpieczeństwa. Usługa 1Password Watchtower stanowi część funkcji Audyt Bezpieczeństwa, sprawdzającej poziom bezpieczeństwa naszych haseł (ich wiek, poziom skomplikowania i ewentualne duplikaty). Dzięki 1Password Watchtower program wyświetli teraz informację o wystąpieniu problemów z bezpieczeństwem jakiegoś serwisu, zalecając przy tym zmianę hasła pozwalającego do znajdującego się w nim naszego konta. Wspomnieć wypada, że AgileBits oferuje usługę 1Password Watchtower także w wersji webowej, pod adresem watchtower.agilebits.com. Nie trzeba posiadać 1Password by sprawdzić czy dana strona czy serwis ma lub miała ostatnio jakieś problemy z bezpieczeństwem (głównie z SSL, czyli luką zwaną Heartbleed). Przypomnę też, że kilka dni temu 1Password w wersji dla OS X i iOS doczekało się dużej aktualizacji (zwłaszcza na iOS). Pisałem o niej TUTAJ. Program 1Password dla Mac dostępny jest w Mac App Store w cenie 21,99 €: Pobierz z Mac App StoreObserwuj @mackozer
W mojej ponad sześcioletniej już przygodzie z blogowaniem o Apple (przede wszystkim o aplikacjach) zdarzało mi się wykonywać zdjęcia całych stron internetowych. Nie jest może to zajęcie, które wykonuję często, zwykle jednak korzystam wtedy z prostego programu o nazwie Paparazzi!, którego opisałem ponad 4 lata temu jeszcze na mackozer.pl (TUTAJ). Ostatnio przypomniał go serwis OS X Daily, myślę, że to dobra okazja by wspomnieć o nim kilka słów także i tutaj na blogu MyApple. Z tego co widzę, to program nie zmienił się od czasu, kiedy opisywałem go kilka lat temu. Dalej jednak świetnie sprawdza się w swojej roli. Aplikacja daje nam możliwość wykonania zrzutu całej strony internetowej (a nie tylko fragmentu widocznego w przeglądarce), mamy także możliwość wykonania zrzutu tylko wybranego fragmentu, licząc od lewego górnego rogu strony. Tak wygląda zrzut o wymiarach 1200 x 800 pikseli. Możemy także określić minimalny wymiar w pionie lub poziomie wykonanego zrzutu. Program serwuje nam kilka domyślnych wymiarów (widać, że jest stosunkowo stary, brakuje w nich np. 13-calowego MacBooka Air). Zrzuty zapisywać można w formacie TIFF, JPG, PNG i PDF. W oknie zapisu można jeszcze je przeskalować lub na sztywno wpisać właściwy rozmiar. Paparazzi! daje też dostęp do zakładek w Safari. Możemy też szybko wykonać zdjęcie aktualnie otwartej strony w tej przeglądarce. Sam program oferuje też widok web (dzięki czemu będziemy mogli przejść pod inny adres i wykonać zrzut znajdującej się pod nim strony) oraz podgląd wykonanego zrzutu na pełnym ekrani Program Paparazzi! dostępny jest za darmo. Znajdziecie go TUTAJObserwuj @mackozer
Z poradami dotyczącymi OS X zwykle jest tak, że jak znajdę jakąś godną uwagi, to nie jest to co prawda dla mnie nowość, zdaję sobie jednak, że z pewnych funkcji OS X czy iOS korzystam zupełnie bezwiednie. Trochę jak student uczący się do egzaminu według zasady "3*Z" (zakuć, zdać, zapomnieć). Właśnie serwis Livehacker przypomniał mi o funkcji z której korzystałem tydzień temu. Mowa o powiązania danych logowania do OS X z naszym Apple ID, dzięki czemu możemy łatwo zresetować nasze dane logowania, jeśli tylko pamiętamy nasz login i hasło np. do iCloud. Zapytacie jak to możliwe, że ktoś, kto korzysta niemal 12 godzin na dobę z komputera Macintosh i programu 1 Password może nie pamiętać swoich danych logowania. Oczywiście, że pamiętam. Zdarza mi się jednak przychodzić z pomocą mojej rodzinie. Z komputerów Mac korzysta przynajmniej kilka bliskich mi osób. Nie są jednak "Power Userami", a zwykłymi użytkownikami, którzy swój komputer "otwierają" rzadko i jeszcze rzadziej logując się do niego. Kilka razy zdarzyło się już, że musiałem odzyskiwać, a raczej restartować ich hasła. Na szczęście proces był stosunkowo łaty, dzięki temu, że korzystają z iCloud (głównie z poczty), a przy instalacji systemu aktywowałem możliwość zmiany hasła po podaniu danych logowania właśnie do chmury Apple. Funkcję tę można aktywować w Preferencjach systemowych, w ustawieniach Użytkownicy i grupy. Wystarczy wybrać interesujące nas konto użytkownika i w ustawieniach hasła zaznaczyć "Użytkownik może zerować hasło, podając Apple ID". Jeśli ustawiamy komputer dla dziecka, także w tym widoku możemy włączyć nadzór rodzicielski. Jeśli w przyszłości będziemy mieli problem z zalogowaniem, OS X zaproponuje nam reset hasła po podaniu naszych danych logowania do iCloud. Z doświadczenia wiem, że w przypadku osób, które korzystają z komputera Mac bez wnikania w szczegóły systemu, częściej pamiętają hasło do poczty niż dane logowania do komputera. Podejrzane na LifeHackerObserwuj @mackozer