Krystian Kozerawski mackozer

Bloger technologiczny, piszący przede wszystkim o Apple. MacUser od stycznia 2007 roku. Swoje pierwsze kroki stawiał tutaj, na MyApple. Przez lata prowadził bloga mackozer.pl. Od marca 2013 roku pisze znowu na MyApple, którego jest redaktorem naczelnym.

Blog News Nowy wpis

Pamiętacie aplikację Analog Camera dla iPhone'a? Opisywałem ją TUTAJ. Jest to program służący do upiększania zdjęć za pomocą zestawu filtrów. To, co bardzo mi się w nim podobało to brak interfejsu. W iOS 7 jest to już tendencja, to treść stanowi interfejs programu. O Analog Camera wspominam nie bez powodu. W pewien sposób podobnym programem jest Chromic dla iPhone'a, autorstwa Sylwestra Łosia, twórcy takich aplijkacji jak ArtStudio, HDR, Videon czy SlowCam. Podobieństwo nie jest tutaj zarzutem. Sylwester zrobił to inaczej, moim zdaniem ładniej niż ekipa RealMac w Analog Camera. Idea jest jednak podobna. W Chromic ekran podzielony jest na boksy. Początkowo znajdą się w nich filmy z rolki aparatu w naszym iPhone. Kiedy wybierzemy już ten, który chcemy upiększyć, poszczególne kwadraty będą reprezentować różne filtry, którymi możemy go potraktować. Chromic jest aplikacją oferowaną w modelu freemium. Za darmo otrzymujemy jedynie podstawowy zestaw filtrów, którymi i tak możemy upiększyć nasze wideo. Każdy kolejny zestaw możemy dokupić za 0,89 € lub wszystkie w cenie 4,49 €. Paczki podzielone są tematyczne. Ja na razie zaopatrzyłem się w tą z filtrami FX. Po wybraniu najbardziej odpowiedniego filtra pozostaje już tylko rendering naszego filmu. Oczekiwanie na końcowy efekt uatrakcyjni nam podgląd postępu tego procesu. Chromic nie jest może programem rewolucyjnym, ale oferuje bardzo ładny interfejs (a właściwie jego brak) no i to co najważniejsze - ładne filtry dla naszych filmów. Chromic dla iPhone'a dostępny jest w App Store za darmo. Pobierz z App Store

Nie ukrywam, że Dead Trigger to była jedna z lepszych gier, w jakie grałem i grywam jeszcze na iPadzie. Ludzie co prawda narzekali na liniową rozrywkę i monotonność lokacji oraz samej akcji, ale nikt chyba nie przyczepi się do świetnej, konsolowej grafiki. Trochę ponad rok od premiery Dead Trigger doczekało się sequela, czyli Dead Trigger 2. Gra dalej cieszy oko świetną grafiką i co ważne nowymi miejscami. Tym razem nie będziemy biegać tylko po budynkach i ulicach amerykańskich miast. Akcja przenosi się za każdym razem na różne kontynenty, gdzie czekają na nas różne, bardzo malownicze lokalizacje. Szkoda tylko, że zombie wszędzie są mniej więcej tacy sami. Widać to zwłaszcza kiedy atakują nas dwie takie same nieumarłe panie lub kilku grubszych panów w jednakowych marynarkach i jeansach. Najwyraźniej zombie ubierają się tylko w jednej sieci domów mody. Przydałaby się tutaj większa różnorodność. Pomińmy to, jak noszą się pospolite zombie. Na swojej drodze spotkamy bowiem wiele nowych zdecydowanie bardziej rozbudowanych i śmiercionośnych mutantów, tzw. bossów. Zauważyłem, że najbardziej pospolity jest ogromny zombie kamikadze, który naciera na nas z zawieszoną na szyi beczką z benzyną. Nie muszę dodawać, że trzeba w niego wpakować zdecydowanie więcej kul niż w zwykłego nieumarłego. Innym, równie śmiercionośnym okazem jest radioaktywny zombie ubrany w kombinezon zabezpieczający przed promieniowaniem. Jak łatwo się domyśleć, czym bliżej nas się on znajdzie tym większe obrażenia nam zadaje. Niestety nie jesteśmy wyposażeni w kombinezon, jaki posiadał Gordon Freeman w grze Half Life czy Half Life 2. Kolejny zauważony jak dotąd przeze mnie boss, to zombie plujący żrącą krwią (tak, wiem - jest to niesmaczne, a jakie zabójcze!). Po ostatecznym posłaniu każdego z nich na tamten świat zdobędziemy większą liczbę pieniędzy, amunicji oraz jeden z wielu fragmentów planu jakiejś kolejnej broni czy innego śmiercionośnego urządzenia, które będzie mógł stworzyć dla nas jeden z inżynierów w naszej bazie. To właśnie tam zaopatrzymy się w środki medyczne, granaty, miny, wybuchowe kury (z przytroczonymi do nich laskami dynamitu - Dead Trigger to zdecydowanie nie jest gra dla miłośników zwierząt), nową broń lub rozbudujemy tą już posiadaną. Standardowe miejsce, gdzie możemy wydać zabrane od zombie pieniądze. Możemy także handlować ze szmuglerem, przyjmuje on tylko złote monety, które są drugim, równie ważnym środkiem płatniczym. Ponieważ gra Dead Trigger 2, tak jak pierwsza część dostępna jest w modelu freemium, to oczywiście w każdej chwili możemy wymienić te prawdziwe pieniądze na złote monety. Dead Trigger 2 to dalej strzelanka w widoku z pierwszej osoby. Standardowo, gracz jedynie steruje bohaterem i celuje bronią w nacierających zombie. Kiedy tylko znajdą się w zasięgu strzału i na celowniku broń wypala automatycznie. Można jednak zmienić sterowanie. Dead Trigger 2 wspierać ma także kontrolery gier stworzone specjalnie dla iPhone'a i iPada, których jednak nie ma jeszcze na rynku. To, co bardzo podoba mi się w Dead Trigger 2 pewne urozmaicenie misji. Nie zawsze będziemy biegać po jakimś terenie. Możemy też zaczaić się w jakimś miejscu z karabinkiem snajperskim. W tym przypadku każdemu oddanemu strzałowi towarzyszy bardzo ładna animacja z widokiem kamery znajdującej się tuż za kulą zmierzającą do celu. Innym razem siądziemy za ogromnym karabinem maszynowym zamontowanym na pokładzie śmigłowca Blackhawk, a naszym zadaniem będzie obrona jednego z budynków, w którym schronili się ocalali ludzie. Choć fabuła w tego typu grach nie jest specjalnie rozbudowana i pod względem skomplikowania każdej z misji nie jest specjalnie ciekawiej w porównaniu do pierwszej części, to bardzo podoba mi się pomysł na stworzenie jakby niezależnie toczącej się historii, do której w każdej chwili możemy dołączyć. Warto w tym celu pozostawać na nasłuchu i odbierać komunikaty radiostacji dowództwa kierującego walką z Zombie. Możemy tam dowiedzieć się o misjach, do uczestnictwa w których wzywani są wszyscy gracze w Dead Trigger 2. Jeśli lubicie tego typu pozycje i podobała się Wam pierwsza część, to Dead Trigger 2 powinno przypaść Wam do gustu. Warto ją pobrać i spróbować swoich sił, choćby dlatego, że gra dostępna jest za darmo. Pobierz z App StoreObserwuj @mackozer

Poczynając od OS X Lion Apple zaczęło ukrywać folder Biblioteki w katalogu użytkownika. Przestał być on widoczny, można jednak było dostać się do niego poprzez menu "Idź". Wystarczy tylko wcisnąć klawisz ALT by Biblioteki pojawiły się na liście wybranych lokacji. W OS X Mavericks możemy jednak w łatwy sposób przywrócić wyświetlanie folderu Biblioteki naszym katalogu domowym. Zniknął on co prawda z lewego paska, wystarczy jednak przejść do niego np. z Biurka (oczywiście otwartego w Finderze). Wystarczy tylko wcisnąć klawisze CMD i strzałka w górę. Będąc już w katalogu domowym pozostaje wyświetlić ustawienia wyświetlania (CMD+J) i zaznaczyć najniższą na liście funkcję "Pokaż katalog Biblioteki". Odpowiedni folder pojawi się w katalogu domowym. Będziemy mogli go także przenieść na lewy pasek. Apple nie bez powodu ukryło folder Biblioteki przez zwykłymi użytkownikami. W większości przypadków nie ma potrzeby by tam zaglądali. Co ciekawe jednak, w OS X Mavericks Apple uczyniło widocznym o wiele ważniejszy folder bibliotek systemowych w głównym katalogu. Jestem niemal pewien, że w OS X Lion i Mountain Lion był on także ukryty - choć nie dam sobie za to uciąć ręki. Podpatrzone na Cult Of Mac

Gdzieś przeczytałem bardzo trafne określenie, że od kilku miesięcy panuje sezon na aplikacje pocztowe. Faktycznie, jeśli spojrzymy ogólnie na platformę iOS i OS X to w ciągu mijającego roku mieliśmy wysyp programów pocztowych dla Maka, iPhone'a i iPada. Jednym z nich jest Molto. Uniwersalna aplikacja dla iPhone'a i iPada. Molto dla iPhone'a i iPada pierwotnie dostępny był tylko dla iPada i nazywał się Incredimail. Opisywałem go w marcu, jeszcze na mackozer.pl, zaraz po tym, kiedy program pojawił się w App Store. To, co go wyróżniało to układ poglądu listy wiadomości, przypominający Zite. Bez bocznego paska z listą folderów i kont (dostępnych oczywiście po stuknięciu w ikonę w prawym górnym rogu), a tylko z podglądem wiadomości ułożonych w boksach na całym ekranie. Wspomnę też, że Molto, podobnie jak Sparrow łączy się z Facebookiem by pobrać zdjęcia lub awatary użytkowników, którzy przysyłają nam maile. Pod tym względem Molto na iPadzie nie zmienił się, dalej prezentuje wiadomości w ten sam sposób, jak Incredimail pół roku temu. mamy więc boksy ułożone w dwóch kolumnach, zawierające podgląd wiadomości e-mail. Możemy właściwie podejrzeć całą jego zawartość bez otwierania właściwego maila przesuwając palcem w górę lub w dół po wybranym boksie. Dodatkowo na górze każdej wiadomości (a więc po przesunięciu palcem w dół) znajdziemy przyciski do oznaczenia jej jako przeczytaną, dodania jej do ulubionych (gwiazdka) szybkiej odpowiedzi lub usunięcia. Mamy oczywiście możliwość podejrzenia całej wiadomości, w tym celu wystarczy stuknąć w nią palcem. Jeśli w treści maila znalazł się link do strony www to Molto zaserwuje krótką zajawkę strony, do której prowadzi. Ciekawie wygląda też okno tworzenia nowej wiadomości. Molto umożliwia dodanie papeterii. Do wyboru jest dziesięć różnych wzorów. Pod tym względem Molto właściwie nie różni się od Incredimail, które opisywałem w marcu bieżącego roku. Nowością jest wsparcie nie tylko iPada ale także i iPhone'a, na którym Molto wygląda równie ładnie choć inaczej. Różnica nie wynika tylko z wielkości ekranu. I tak w podglądzie maila na iPhone program wyświetla nie tylko zdjęcie użytkownika pobrane z serwisu Facebook, ale także obrazek z nagłówka jego profilu w tym serwisie. Są oczywiście różnice wynikające z wielkości ekranu, jak na przykład wyświetlanie listy wiadomości. Ze względu na wielkość ekranu zajawki wyświetlane są tylko w jednej kolumnie i nie można podejrzeć całej zawartości maila bez jego otwarcia. Otwierając pasek boczny znajdziemy tam m.in. zakładkę All Stars czyli listę kilku osób z którymi najczęściej korespondujemy. Nie znajdziemy jej w Molto na iPadzie. Z drugiej strony Molto na iPhone nie oferuje czegoś takiego jak papeteria. Porównując obydwie wersje tego programu mam wrażenie, że na obecną chwilę otrzymaliśmy produkt będący w trakcie przebudowy, który w zależności od tego, na jakim urządzeniu jest uruchomiony oferuje trochę inne funkcje. Wersja dla iPada nie jest przystosowana do interfejsu iOS 7 (choć zaktualizowana do nowego systemu, co widać po jasnej klawiaturze ekranowej). Intefejs Molto na iPhone jest już lepiej zintegrowany z iOS 7, choć także zdradza kilka wpadek (czarny pasek statusu w widoku bocznego menu). Tak czy inaczej Molto jest programem wartym przynajmniej wypróbowania, bo oferuje trochę inne podejście do tematu niż wiele innych programów pocztowych. Jest przy tym dostępny za darmo. Pobierz z App Store

Pamiętam, to będzie ponad 25 lat, kiedy na kółku komputerowym w lokalnym domu kultury grupa dzieciaków siedziała nad czarnym pudełkiem, wciskając znajdujące się na nim klawisze i z wypiekami patrząc w ekran. To była gra "Three Weeks in Paradise" (Trzy tygodnie w raju), jedna z wielu platformówek, w których zadaniem gracza było rozwiązanie różnego rodzaju zagadek i zadań w stylu, pójdź w jedno miejsce, wykonaj zadanie i zdobądź przedmiot, który wykorzystasz w innym miejscu, by zdobyć kolejny lub odblokować dalszą drogę. Do dzisiaj bardzo lubię takie gry, choć nie ukrywam, że ze mnie jedynie gracz mobilny - nie mam konsoli, nie gram też na komputerze, a jedynie na iPadzie i iPhone. Pamiętając takie pozycje, jak wspomniane "Trzy tygodnie w raju" staram się wyłapywać co ciekawsze premiery w App Store. A taka ostatnio miała miejsce. Mowa o grze The Cave dla iPhone'a i iPada. Recenzję The Cave powinienem zacząć co prawda nie od wspomnianej już gry na ZX Spectrum ale od innego klasyka - The Secret Of Monkey Island i jej sequeli, a to za sprawą Tima Schafera i Rona Gilberta, twórców tamtych gier, którzy stworzyli także The Cave. Naszym zadaniem w tej grze jest przeprowadzenie trzech (a nawet czterech) bohaterów, przez długą jaskinię, pełną przeróżnych niespodzianek i mieszkańców (od króla i księżniczki, przez smoki, po wesołe miasteczko). Tytułowa jaskinia (The Cave) jest żywym organizmem i na bieżąco komentuje nasze zmagania. Jaskinia posiada wiedzę o zamierzchłej przeszłości i najdalszej przeszłości. Podczas wędrówki przez jej korytarze i sale napotkać można rysunki naskalne, które są swego rodzaju portalem odkrywającym historie poszczególnych bohaterów). Drużynę możemy wybrać z siedmiu, a właściwie z ośmiu postaci, wśród nich znalazł się rycerz, wieśniak, przybysz z przyszłości, podróżnik - para bliźniąt traktowana jest jako jeden bohater. Każdy z nich ma swoją szczególną zdolność. I tak rycerz potrafi schronić się za specjalnym anielskim pancerzem (warunek sam musi pozostać w bezruchu, choć może się poruszać pod wpływem innych czynników, np. siły grawitacji). Wieśniak potrafi wstrzymać oddech, co przydaje się przy przemierzaniu zatopionych korytarzy. Czekające na drużynę zadania wymagają niekiedy ich wzajemnego współdziałania. Czasem jeden z bohaterów odciąga uwagę smoka lub strażnika by inny mógł wykonać swoje zadanie, innym razem jeden z nich steruje windą, którą porusza się drugi. Każde ze znajdujących się na ich drodze miejsc i powiązane z nim zadania są w różnym stopniu rozbudowane. Zwykle w konkretnym miejscu na głównej zadanie składa się kilka mniejszych. I tak zadanie wyciągnięcia miecza Excalibur wymaga spełniania kilku innych (wykradzenia smoczego skarbu dla księżniczki, która przyznaje, że wolałaby być programistą i... nie będę psuł Wam zabawy). Na ich drodze czeka masa pułapek, ziejących ogniem dziur, przepaści, no i wrogo nastawionych istot i ludzi. Na szczęście jaskinia sama w sobie jest swego rodzaju wesołym miasteczkiem z ustalonym kierunkiem zwiedzania i sklepem z pamiątkami, więc dba o to by ostatecznie każdy wyszedł z niej cało. Za każdym razem, gdy jeden z bohaterów spadnie w przepaść, utonie, spłonie czy zostanie porażony prądem lub zastrzelony, jest wskrzeszany i przenoszony w bezpieczne miejsce. Gra ma świetną grafikę 3D - choć widok właściwie się nie zmienia, jak w większości platformówek wszystko widzimy z boku. Podoba mi się fabuła i czekające na gracza zagadki. Pod niemal każdym względem The Cave to gra idealna, która od pierwszego uruchomienia trzyma przy sobie gracza. To bardzo dobrze, bo niestety The Cave ma jedną ogromną wadę, która - gdyby nie to co napisałem wyżej - skutecznie mogłaby zniechęcić do zabawy. Mowa o sterowaniu. Jest tragicznie. Wszystko oparte jest na dotykaniu ekranu. Jednak jest to na tyle nie jasne, że raz bohater zeskoczy z drabiny, a innym razem w zupełnie nieodpowiednim momencie porzuca przedmiot, który powinien zanieść w inne miejsce. Niezbyt dobrze działa także przełączanie postaci za pomocą ikon. Wiele razy stukając w jedną z nich powodowałem ruch aktualnie wybranego bohatera w lewą stronę (wspomniane ikony znajdują się z lewej strony ekranu). Mam nadzieję, że SEGA poprawi sterowanie w kolejnych aktualizacjach. Serio, to jedyna wada tej gry, która może bardzo zirytować. Dobrze, że zalety przeważają nad wadami i mimo wszystko z czystym sercem polecam Wam tę grę - zwłaszcza miłośnikom platformówek. The Cave w App Store dostępne jest w cenie 4,49 €. Pobierz z App Store

Od czasu wydania OS X Lion Apple porzuciło właściwie wszelkiej tradycyjne czy fizyczne nośniki danych. Choć Lion pojawił się jeszcze na USB to większość użytkowników pobrała ten system z Mac App Store. Mountain Lion i Mavericks udostępnione zostały już tylko w oficjalnym sklepie z aplikacjami dla Maka. To bez wątpienia rozwiązanie wygodne wtedy, kiedy nie martwimy się o dostęp do sieci i kiedy mamy czas. Warto mimo wszystko mieć instalację systemu zapisaną na Pendrive, na wszelki wypadek. Temat tworzenia takiego instalacyjnego pendrive'a pojawia się zawsze przy okazji wydania nowego systemu. Nie inaczej jest tym razem i jak zwykle proces nie jest specjalnie skomplikowany. Do stworzenia takiego instalacyjnego Pendrive potrzebujemy... oczywiście pendrive'a o pojemności przynajmniej 8 GB, paczki instalacyjnej OS X Mavericks na dysku naszego Maka i darmowej aplikacji DiskMaker X. Po pobraniu paczki instalacyjnej OS X Mavericks należy zainstalować wspomniany program (przeciągając go do folderu Programy). DiskMaker X sam odnajdzie paczkę z instalacją OS X Mavericks w folderze Programy (możemy jednak wybrać inną lokalizację). Pozostaje jeszcze wybrać jako cel podłączony do Maka pendrive (lub inną pamięć zewnętrzną). Dalszy proces odbędzie się automatycznie, będziemy jedynie poproszeni o podanie hasła administratora. Na koniec program wyświetli informację o szczęśliwym zakończeniu procesu tworzenia instalacyjnego nośnika z systemem Mavericks. Instalacyjnego pendrive'a z Mavericks możemy utworzyć także inaczej. Po pobraniu paczki instalacyjnej z Mac App Store do folderu Programy (Applications) należy sformatować Pendrive za pomocą aplikacji Narzędzie Dyskowe, w formacie Mac OS X Extender (kronikowany lub journaled) z nazwą "Untitled" (lub inną). Następnie w terminalu należy wpisać następującą komendę (ewentualnie zamienić nazwę Untitled na taką, jaką wybraliśmy przy formatowaniu pendrive'a):sudo /Applications/Install\ OS\ X\ Mavericks.app/Contents/Resources/createinstallmedia --volume /Volumes/Untitled --applicationpath /Applications/Install\ OS\ X\ Mavericks.app --nointeraction. Przyznam jednak, że tej ostatniej metody nie sprawdzałem. Instalacyjnego Pendrive'a utworzyłem za pomocą programu DiskMaker X. Podejrzane na ArsTechnica

Dawno już nie widziałem tak dobrej konferencji Apple. Z jednej strony właściwie od początku było jasne co na niej zobaczymy. Były więc nowe iPady, duży w nowej formie (którego renderingi i plany mogliśmy oglądać od miesięcy), był iPad mini z ekranem Retina. Był nowy Mac Pro, nowe MacBooki Pro, wreszcie OS X Mavericks oraz aktualizacja pakietów iWork i iLife. Wszystko to było łatwe do przewidzenia. Co zatem sprawiło, że konferencja ta była wyjątkowa? To jasne, udostępnienie systemu OS X Mavericks za darmo dla wszystkich. Kiedy na ekranie pojawił się duży napis "Free" niemalże usłyszałem jak wszyscy użytkownicy komputerów Mac westchnęli ze zdziwienia. Mavericks to nie jest jakaś mała aktualizacja. To nowy system przynoszący masę usprawnień, nowych funkcji i aplikacji. Wspomnę może tylko o kompresji pamięci, która wydaje się być lekiem na problemy mojego starego MacBooka Pro 13" z 2009 roku, który posiada jedynie 4 GB RAM. Mavericks wyraźnie dał mu kopa, a z opinii innych użytkowników starszych maszyn wiem, że nie jest to efekt placebo. Mavericks to także Finder z przeglądaniem w kartach, synchronizacja pęków kluczy poprzez iCloud, nowe Safari, iBooks i Mapy oraz integracja z większą liczbą serwisów społecznościowych. To wszystko za darmo! Co więcej z nowego systemu ucieszą się nie tylko użytkownicy najnowszych Maków (zwłaszcza tych, które Apple pokazało wczoraj na konferencji, a na których Mavericks zostanie zaktualizowany automatycznie) ale tych starych, w tym i ja. Zainstalować go będzie można na wszystkich Makach. Wyobrażacie sobie instalację Windowsa 8.0 (za którego trzeba zapłacić 199 dolarów USA) na komputerze, który ma sześć lat? Tyle ma mój iMac, na którym Mavericks działa bardzo dobrze. Zadaję sobie tylko pytanie dlaczego Apple udostępniło Mavericks za darmo? Oczywiście mogą sobie na to pozwolić. Wcześniejsze wersje systemu i tak były śmiesznie tanie w porównaniu właśnie z Windows. Co więcej płacąc tylko raz można było Liona lub Mountain Liona zainstalować na wszystkich naszych Makach. Apple może odpuścić sobie wpływy ze sprzedaży nowego systemu. Zyskuje znacznie więcej. W świadomości użytkowników nie tylko komputerów Mac zapisze się na stałe to, że kupując komputer Mac, nowy czy używany system najnowszy system otrzymamy zawsze za darmo. A to przecież nie wszystko. Kupujący nowego Maka otrzyma nie tylko komputer ze świetnym systemem operacyjnym, ale także pełen zestaw aplikacji biurowych i lifestyle'owych, a więc nie tylko pakiet iLife (który dołączany był za darmo już lata temu) ale także aplikacje biurowe z pakietu iWork, jak Pages, Numbers i Keynote. Możemy się oczywiście kłócić o to, czy iWork jest lepszy, czy gorszy od MS Office. Przede wszystkim dostępny jest za darmo zarówno na OS X jak i iOS oraz dostępny jest w wersji webowej jako iWork for iCloud. Jeśli nie ma konkretnej potrzeby, wynikającej z kompatybilności plików, po co kupować MS Office? Płyta DVD z moim Office dla Mac leży od dawno głęboko w pudełku. iWork w zupełności mi wystarcza. Apple na wczorajszej konferencji pokazało moim zdaniem, że to ta firma rozdaje karty na kurczącym się rynku PC (co nie oznacza, że na nim dominuje - to pewnie nigdy się nie wydarzy). A że kurczy się także sprzedaż komputerów Mac, trzeba zrobić wszystko by zachęcić użytkowników do ich kupowania (stąd niższe ceny tych komputerów). Microsoft ma nad czym myśleć, bo jest w trudnej sytuacji. Ta firma wyrosła na sprzedaży systemu operacyjnego. Apple zarabia przede wszystkim na sprzedaży urządzeń, udostępnienie OS X Mavericks za darmo bez wątpienia ma na celu zwrócenie uwagi potencjalnych użytkowników, właśnie na komputery z nadgryzionym jabłuszkiem.

Istnieje pewna grupa aplikacji dla Maka, które pomagają i ułatwiają codzienną pracę na komputerze, np. poprzez rozbudowaną funkcję autokorekty, a więc zamiany jednego ciągu znaków na przygotowany wcześniej tekst, a nawet formularz. Klepiąc codziennie w klawiaturę przez wiele godzin, bazuję właśnie na takim programie, nazywa się aText. Podobne rzeczy, a pewnie nawet więcej potrafi TextExpander. Obydwa programy korzystają z systemowych funkcji dla niepełnosprawnych a dokładnie z funkcji ułatwień dostępu (Assistive Devices), która we wcześniejszych wersjach OS X znajduje się w zakładce "Dostępność". Tymczasem w OS X Mavericks jej tam nie znajdziemy. Nie oznacza jednak, że z tych programów nie możemy korzystać. W OS X Mavericks funkcja ta rozwiązana jest inaczej. Kiedy któryś z programów wymaga włączenia funkcji ułatwień dostępu należy otworzyć Ustawienia i zamiast "Dostępności" wybrać "Ochrona i Prywatność" w górnym rzędzie ikon symbolizujących odpowiednie ustawienia. W oknie "Ochrona i prywatność" należy wybrać zakładkę Prywatność, a następnie w lewej kolumnie wybrać "Dostępność". Teraz poprzez kliknięcie na ikonie kłódki należy odblokować ten panel ustawień tak, byśmy mogli wprowadzić potrzebne zmiany. Wymaga to wprowadzenia hasła administratora (czyli chyba w niemal wszystkich przypadkach będzie to hasło naszego logowania się do systemu). Następnie w Finderze trzeba otworzyć folder Programy i przeciągnąć z niego wybrany program (aText, TextExpander lub inny, który wymaga włączonej funkcji ułatwień dostępu") na puste pole "Pozwól poniższym programom sterować komputerem" w oknie Ochrona i Prywatność. Pozostaje już tylko zamknąć kłódkę i zrestartować interesujący nas program. Powinien działać poprawnie. U mnie przynajmniej to rozwiązanie działa. Rozwiązanie znalezione na iDownloadblog

Przy okazji aktualizacji pakietów iLife i iWork dla OS X, a przede wszystkim dla iOS, Apple zaktualizowało także kilka innych programów. Wspomnę w tym wpisie tylko o jednym - aplikacji Podcasty. Program zyskał wreszcie nowy wygląd zgodny z iOS 7. Trochę obawiałem się jak ten program będzie wyglądał w nowej odsłonie, muszę jednak przyznać, że projektanci odwalili kawał dobrej roboty. Program moim zdaniem wygląda świetnie - jest przejrzyście i lekko. Zmianie uległ jednak nie tylko sam wygląd ale pewne elementy programu. Przede wszystkim sklep z podcastami znajduje się teraz w zakładce Polecane (gwiazdka) - co w sumie jest zrozumiałe, bo przecież na głównej stronie każdego sklepu wyświetlane są właśnie polecane podcasty, gry i aplikacje, a także książki i muzyka. Poprawiono także wyszukiwarkę. Wspomnę także, że w nowej wersji aplikacja w tle pobiera nowe odcinki audycji, nie musi być w tym celu otwarta. Mamy przy tym możliwość określenia jak często program ma sprawdzać czy pojawiły się już jakieś nowe odcinki podcastu. Szczerze polecam. Aplikacja Podcasty dostępna jest w App Store za darmo. Pobierz z App Store Przy okazji wspomnę, że zabieram się dzisiaj za nagranie kolejnego odcinka podcastu Diabelskie Ustrojstwa.Obserwuj @mackozer

Na rynku klientów Twittera panuje od roku pewien zastój. Nic w tym dziwnego, Twitter bardzo skutecznie zniechęcił deweloperów do tworzenia kolejnych aplikacji tego typu, narzucając limity użytkowników. Na szczęście co jakiś czas powstają nowe ciekawe programy tego typu, które zwykle trafiają na mojego iPhone'a, iPada czy Maka. Nie jestem może uzależniony od Twittera (cześć z Was wie, że do osób, które znamy tylko z Twittera podchodzę z pewnym dystansem, niemalże nie bywam na Tweetupach i tego typu imprezach), ale na pewno podglądam strumień na bieżąco. Stąd też korzystam w tym celu z różnych aplikacji. Najnowszą, jaka ostatnio pojawiła się w App Store jest Tweet7 dla iPhone'a. Tweet7 to program, którego interfejs wpisuje się mocno w trendy narzucone przez interfejs iOS 7. Mamy więc tuta nie tylko płaski dizajn ale też elementy półprzezroczyste, rozmywające to, co jest pod spodem. Zwraca uwagę także minimalistyczny interfejs, w którym tradycyjny pasek menu z ikonami przedstawiającymi różne funkcje, zastąpiony został pionowym paskiem w trzech odcieniach koloru niebieskiego. Są to tak naprawdę zakładki różnych widoków, które możemy wysuwać przesuwając je palcem w lewą stronę. Górna zakładka to widok wiadomości publicznej (czy jak kto woli zmianek), jaśniejsza - środkowa to zakładka wiadomości prywatnych, najjaśniejsza, to zakładka profilu użytkownika. Lista tweetów w Tweet7 jest bardzo przejrzysta - pod pewnymi względami przypomina mi trochę wygląd Twitterrific. Dodatkowo w linii czasu (czyli na tzw. timeline) program wyświetla obrazki umieszczona w tweetach, choć ten widok moim zdaniem wymaga jeszcze pewnego dopracowania (wrzucone przeze mnie kwadratowe zdjęcie zostało umieszczone w prostokątnej ramce, co skutkowało pustą, szarą przestrzenią zarówno nad jak i pod fotografią). Nie było problemu z prostokątnymi obrazkami, zarówno poziomymi, jak i pionowymi. Funkcję wyświetlania obrazków w linii czasu można wyłączyć w ustawieniach programu (dostępnych w widoku profilu użytkownika). Niestety Tweet7 nie wyświetla obrazków w widoku list. Na obecną chwilę w Tweet7 brakuje mi także kilku dość istotnych funkcji, wspomnieć wypada obsługę wielu kont (ma pojawić się wraz z aktualizacją tego programu), powiadomienia push czy zapisywanie haseł wyszukiwania (przydaje się to przy okazji różnego typu imprez). Są to funkcje, z których korzystam często. Cieszy mnie, że deweloperzy nie zasypiają gruszek w popiele i zamierzają systematycznie dodawać nowe funkcjonalności. Tweet7 ma więc szansę powalczyć o użytkownika takich aplikacji jak Twitterrific czy Tweetbot. Program Tweet7 dla iPhone'a dostępny jest w App Store w cenie 2,69 €. Pobierz z App Store

Aplikacje pogodowe, przeliczniki no i oczywiście listy rzeczy do zrobienia to programy, które chyba najliczniej występują w App Store - nie licząc masy chłamu, jaki można tam także znaleźć. Jeśli chodzi o wspomniane listy, to ostatnio na mojego iPhone'a wpadło kilka ładnych i funkcjonalnych programów. Jednym z nich jest Begin dla iPhone'a. Begin to program maksymalnie prosty i w pewnym stopniu przypominający Clear z tą różnicą, że posiada całkiem ładny interfejs przystosowany do iOS 7 (nie to, że Clear nie jest ładne, jest ale pozbawione jest interfejsu jako takiego). W podobny sposób, za pomocą gestów tworzone są i odznaczane poszczególne zadania. Przeciągnięcie listy w dół dodaje kolejne. Przesuniecie palcem po zadaniu w prawo odznacza je jako wykonane. W ten sam sposób przesuniecie na zadaniu oznaczonym jako wykonane przywraca je do listy. Begin kładzie jednak nacisk na krótkotrwałe zadania do wykonania dzisiaj i jutro. Stąd domyślnie każde zadanie dodawane jest do listy na bieżący dzień. W każdej chwili możemy wysłać zadanie na dzień następny (jutro) przesuwając po nim palcem z prawej do lewej. Taki sam gest wykonany na zadaniu już wykonanym usuwa je ostatecznie z listy. W każdej chwili możemy podejrzeć też zadania, jakich nie wykonaliśmy i które przechowywane będą na liście przez kolejne dwa dni. Wystarczy przesunąć całą listę w górę. Program może także przypominać nam o zadaniach jakie mamy do wykonania. Begin oferuje za darmo dwa tematy kolorystyczne: jasny - dzienny i ciemny - nocny. Za dodatkową opłatą można pobrać inne tematy kolorystyczne. Program Begin dla iPhone'a dostępny jest w App Store za darmo. Pobierz z App StoreObserwuj @MacKozer