Bloger technologiczny, piszący przede wszystkim o Apple. MacUser od stycznia 2007 roku. Swoje pierwsze kroki stawiał tutaj, na MyApple. Przez lata prowadził bloga mackozer.pl. Od marca 2013 roku pisze znowu na MyApple, którego jest redaktorem naczelnym.
Magia aplikacji mobilnych kryje się przede wszystkim w świetnym pomyśle. To właśnie pomysł i prosta ale ciesząca oko grafika to klucz do sukcesu. Nie muszą to być super rozbudowane, wyciskające siódme poty z procesora programy i gry. Mogą być to aplikacje, które ułatwiają, czy upraszczają pewne zadania, które dotąd wymagały od nas więcej czasu, zaangażowania większych, bardziej skomplikowanych programów, no i naszego czasu. Świetnym tego przykładem jest aplikacja Viz dla iPhone'a.
Pisałem niedawno o wprowadzonej przez Twittera do oficjalnej aplikacji dla iPhone'a funkcji dodawania i podglądu obrazków w wiadomościach prywatnych (czy w konwersacjach prywatnych). Twitter przy tej okazji pokazał kolejny raz pazury i zachował się jak monopolista. API umożliwiające dodawanie zdjęć w wiadomościach prywatnych nie zostało upublicznione. Stąd też na obecną chwilę deweloperzy konkurencyjnych aplikacji nie są w stanie dodać do swoich programów tej samej funkcjonalności. Twórcy Tweetbota i tak starają się być na bieżąco. Właśnie zaktualizowali swój program dodając możliwość podglądu zdjęć w wiadomościach prywatnych, wysłanych z oficjalnej aplikacji. Na możliwość ich dodawania do prywatnych wiadomości z poziomu tego programu przyjdzie nam jeszcze pewnie trochę poczekać. Ja jednak nie zamierzam się przesiadać na oficjalną aplikację, którą - muszę przyznać - Twitter ostatnio wyraźnie poprawił, czy też naprawił. Tweetbot 3 dla iPhone'a w App Store w cenie 4,49 € Pobierz z App StoreObserwuj @mackozer
Niemal dwa lata temu napisałem tekst o mojej niemal całkowitej przesiadce z papieru na ekran iPada i iPhone’a. Zdecydowałem się na porzucenie książek papierowych, na rzecz e-booków, które czytam na iPadzie i iPhone. Ta zmiana wpłynęła pozwoliła mi czytać zdecydowanie wygodniej, ale i więcej niż wcześniej. Książka, choć w pewien sposób magiczna, jest jednak w pewnym stopniu przestarzała (tutaj posypią się na mnie gromy). W wielu sytuacjach to właśnie samo medium zniechęcało mnie do lektury. Korzystając z iPhone’a i iPada, a czasem i Maka, zacząłem czytać znacznie więcej niż wcześniej. Nie jestem może książkowym molem, ale jestem w stanie przeczytać przynajmniej dwanaście książek w roku. Oczywiście, możecie się ze mną kłócić, że na Kindle czyta się lepiej – pewnie tak, ale to kolejne dodatkowe urządzenie w mojej torbie, na które po prostu nie ma już miejsca. Zmiana, związana z papierowymi książkami, to nie jedna w temacie dystrybucji treści, jaka ma miejsce na przestrzeni ostatniego roku, a tak naprawdę na przestrzeni ostatnich lat. Mówię tutaj o sposobach dystrybucji muzyki. W latach 90-tych rządziły kasety i płyty CD. Te drugie były na tyle drogie, że pozostawały luksusem. Ludzie masowo kupowali pirackie płyty na ryneczkach. Wraz z upowszechnieniem się nagrywarek komputerowych zaczęło się je masowo przegrywać, jak kiedyś kasety. A kilka lat później, kiedy niemal każdy mógł sobie pozwolić na stały dostęp do internetu, zaczęło się masowe ściąganie. Pewnie, znajdą się tacy, co w czambuł nazwą wszystkich złodziejami i zaczną absurdalnie porównywać to do kradzieży samochodu. Totalna bzdura. Płyty były po prostu za drogie a skala piractwa i tak w jakimś stopniu przekładała się czy wręcz zwiększała zarobki pewnych artystów, których muzyka nie trafiła by w inny sposób do mas (bo zwyczajnie nie byliby w stanie kupić sobie oryginalnego CD). Przykładem może być opublikowany 20 grudnia artykuł mówiący o tym, że zespół Iron Maiden wybierał na swoje trasy koncertowe kraje, w których ich muzyka była najbardziej piracona. Efekt? Koncerty były wyprzedane. Więcej na ten temat znajdziecie TUTAJ. Piractwo oczywiście jest złe, pamiętać jednak trzeba, że jest to po prostu sposób na dostęp do dóbr kultury, kiedy ich ceny są wyśrubowane przez wydawców. Jestem zdania, że większość (bo są tacy, którzy zawsze będą piracić) wolałaby być legalna, gdyby tylko mogła. Teraz już może, ale o tym poniżej. Piractwo przyniosło jednak także drastyczne zmiany na rynku dystrybucji muzyki. Przede wszystkim wraz z rozwojem internetu pojawiły się przenośne odtwarzacze MP3, które z czasem trafiły do telefonów komórkowych (pamiętam jeszcze wielką cegłę Nokię z 64 MB pamięci, do której mogłem wrzucić około 10 utworów). Pojawiły się też internetowe sklepy muzyczne, które pozwalały kupować płyty, a czasem pojedyncze utwory. W przypadku naszego kraju iTunes nie jest pewnie najlepszym przykładem, bo sprzedawana muzyka jest tam i tak stosunkowo droga. Wraz z pojawieniem się cyfrowych odtwarzaczy i generalnie dystrybucją muzyki przez internet nastał zmierzch płyty CD. Pewnie, że jeszcze długo ona nie zniknie, tak jak do końca nie znikły winyle (ale są obecnie tylko i wyłącznie produktem dla hobbystów, hipsterów czy snobów). Mój niemały zbiór oryginalnych płyt CD trafił z biegiem lat do pudła, po tym, jak zgrałem je na dysk mojego iMaka. Od roku łapię się jednak na tym, że z nielicznymi wyjątkami przestałem słuchać muzyki z mojej biblioteki iTunes. Ostatnio zdałem sobie sprawę z tego przymierzając się do recenzji kolejnej aplikacji do odtwarzania muzyki na iPhone czy iPadzie. Na żadne z moich mobilnych urządzeń nie wgrałem muzyki (biblioteka aplikacji muzyka jest pusta). Od ponad roku korzystam na moim Maku, iPhone i iPadzie niemal wyłącznie z aplikacji Spotify. Płacąc 20 złotych miesięcznie mam dostęp do 99 procent piosenek i albumów, które mnie interesują. Mogę je zapisywać na dysku czy w pamięci masowej moich urządzeń, tak by mieć do nich dostęp offline, bez potrzeby strumieniowania. Spotify to teraz właściwie moja jedyna aplikacja muzyczna i zbiór muzyki, z którego korzystam. Nie trzeba z resztą płacić tych 20 złotych, by mieć dostęp do gatunków muzycznych czy wykonawców, których lubimy. Za darmo można słuchać losowo serwowanych utworów naszych ulubionych zespołów. Dożyliśmy czasów, w których można być już legalnym, przynajmniej jeśli chodzi o muzykę i o książki (taką cyfrową biblioteką jest serwis Legimi.com). Mam wrażenie, że wraz z upowszechnieniem się serwisów jak Spotify, Deezer, Wimp czy Rdio weszliśmy w zupełnie nową erę dystrybucji muzyki. Może być to zmierzch także dla sklepów pokroju iTunes. Wydaje mi się, że Apple zdaje sobie z tego sprawę, wprowadzając swoją usługę iTunes Radio. Apple musi przystosować się do nowego sposobu dystrybucji. Nie zdziwiłbym się gdyby za jakiś czas wprowadziło w iTunes możliwość wypożyczania muzyki za określoną stałą opłatą, tak jak robią to właśnie wspominane wyżej serwisy.Obserwuj @mackozer
Gdzieś na początku lat 80-tych, w czasach ostrych zim, okresowego braku ciepłej wody, ogrzewania, mroźnych zim, pewnego generała przemawiającego do rodaków i szarość betonu nowego osiedla mieszkaniowego w Łodzi trafiłem w drodze do szkoły do dziwnego miejsca, w którym pod ścianami rozstawione były maszyny z ekranami jak w telewizorze, na których wyświetlały się złożone z małych kwadracików ruchome obrazy. Tak wyglądało moje pierwsze spotkanie z automatami, czy jak kto woli konsolami. Od tego czasu, do sprawienia sobie swojego własnego komputera przepuszczałem w takim "salonie" całe moje kieszonkowe. Komputer domowy pozwalał grać w niektóre z popularnych tytułów w domu, bez potrzeby wydawania pieniędzy. To właśnie tamte gry dodawały kolorytu do tamtych lat i na pewno w jakimś stopniu dzięki nim wspominam ten czas kolorowo. Nic zatem dziwnego, że co jakiś czas wracam do tych gier, dzięki różnego rodzaju emulatorom. Najnowszy, jaki właśnie się pojawił to OpenEmu dla OS X. OpenEmu emuluje następujące konsole: Game Boy, Game Boy Advance, Game Gear, NeoGeo Pocket, NES, Nitendo DS, Sega Master System, Sega Mega Drive, Sega Mega Drive 32X, SNES, TurboGrafx-16, Virtual Boy. Twórcy OpenEmu przygotowali paczkę z kilkunastoma grami, które można pobrać bezpośrednio ze strony domowej tego emulatora. Wystarczy tylko rozpakować paczkę i gry przeciągnąć na okno programu. Program umożliwia zdefiniowanie skrótów klawiszowych, jeśli nie odpowiadają nam te domyślne. Możemy także wybrać różne sposoby wyświetlania grafiki, włącznie z wygładzaniem pikseli, dzięki czemu gry nie będą razić tak bardzo pikselami. Możemy także wybrać silnik emulacji. Mamy także możliwość zapisania stanu gry w dowolnym momencie. W sieci można znaleźć właściwie chyba wszystkie gry dostępne na ster konsole, zwłaszcza te z lat 80-tych. Kwestią dyskusyjną jest tylko stan prawny dostępnych w sieci tytułów. Nie wszystkie dostępne są chyba jako abandonware. Z drugiej jednak strony, jeśli takie oryginalne Green Beret (Rush'n Attack) czy Ghost'N Goblins wyszło oficjalnie, to wydałbym na to chyba więcej niż 0,89 € (tyle kosztuje reedycja Ghost'N Goblins dla iPhone'a). OpenEmu pobierzecie ze strony openemu.org. Za pierwszym razem program należy otworzyć klikając na nim prawym klawiszem w Finderze i wybierając Otwórz (OpenEmu nie jest podpisane, więc nie przechodzi weryfikacji Gate Keeper w OS X). Obserwuj @mackozer
Trzeci tydzień trwa już konkurs na najciekawszy pomysł wykorzystania aplikacji Syngi dla iPhone'a o której pisałem TUTAJ na blogu. Syngi umożliwia odbiór prezentacji (albo uczestnictwo w wydarzeniach) stworzonych w serwisie o tej samej nazwie na iPhone'ach lub smartfonach z Androidem. to co najciekawsze, to fakt, że rozpoczęcie ich odtwarzania nastąpi jednoczenie na wszystkich tych urządzeniach. Twórcy Syngi czekają na Wasze pomysły, a już niebawem - jak zapowiadają - jeden z nich zostanie nagrodzony iPhonem 5S. Aby wziąć udział wystarczy w serwisie Syngi utworzyć wydarzenie, a następnie nagrać film z jego przeprowadzenia i zamieścić go na YouTube. Link do niego należy wrzucić na fanpage Syngi. Szczegóły dotyczące konkursu znajdziecie TUTAJRecenzja Syngi dla iPhone’a Syngi dla iPhone'a w App Store za darmo: Pobierz z App StoreObserwuj @mackozer
Okres świąteczny sprzyja szukającym różnego rodzaju okazji w App Store. Wiele programów i gier zostało w ostatnich dniach przecenionych, a niektóre dostępne są nawet za darmo. Poza wspomnianą promocją App Santa, o której pisał Jacek Zięba warto zwrócić także uwagę na dwie świetne gry. Mowa o Tiny Thief wydanej przez Rovio Stars i pierwszy raz udostępnionej za darmo oraz Infinity Blade III, która doczekała się znacznej przeceny. Pełną recenzję Tiny Thief znajdziecie TUTAJ na blogu MyApple. Gra opowiada o przygodach pewnego małego chłopca - złodzieja, który musi uratować księżniczkę. Tiny Thief dla iPhone'a i iPada w App Store za darmo. Pobierz z App Store Inifinty Blade III to z kolei kontynuacja bardzo dobrej serii. Gra została wydana specjalnie na premierę iPhone'a 5S, którego możliwości graficzne wykorzystuje w pełni. Infinity Blade III dla iPhone'a i iPada dostępne jest w App Store w cenie 2,69 €. Pobierz z App StoreObserwuj @mackozer
Wspominałem niedawno, przy okazji recenzji zewnętrznej baterii i etui iKit NuCharge, że jednym z najbardziej popularnym akcesoriów do urządzeń mobilnych są baterie. Równie popularne stają się od jakiegoś czasu głośniki do smartfonów i tabletów. Nic w tym dziwnego, muzyka na urządzenia mobilne płynie wprost z sieci zarówno ze sklepów typu iTunes, jak i serwisów oferujących strumieniowanie czy niejako wypożyczenie muzyki z zapisaniem jej w pamięci masowej urządzenia. Mówię tutaj choćby o serwisach typu Spotify, Deezer, Wimp, Rdio czy nawet o popularnym SoundCloud. Dodajmy do tego podcasty oraz audiobooki i okaże się, że nasze smartfony, tablety to świetne narzędzia nie tylko do odtwarzania ale i odbierania nagrań audio z sieci. Niestety nawet iPhone czy iPad nie mogą pochwalić się specjalnie dobrymi głośnikami. Oczywiście da się w ten sposób słuchać muzyki, będzie ona jednak niezbyt dobrej jakości no i stosunkowo cicha. Naprzeciw potrzebom klienta wychodzą producenci różnego rodzaju głośników, w większości bezprzewodowych, łączących się z iPhonem lub iPadem poprzez Bluetooth. Od kilku tygodni testuje dwa takie urządzenia marki Divoom - Bluetune Solo oraz Bluetune Bean. Obydwa urządzenia to nieduże głośniki zasilane z ładowanego akumulatora. Mogą służyć zarówno jako głośniki do odtwarzania muzyki oraz jako zestawy głośnomówiące. Każdy z nich wyposażony jest w przycisk odbierania rozmowy telefonicznej oraz mikrofon. Dzięki czemu świetnie będą się nadawać do przeprowadzenia wszelkiego rodzaju konferencji. Divoom Bluetune Solo posiada cylindryczną formę. Czarna obudowa i maskownica głośników posiada wykończenia z twardego plastiku imitującego aluminium. Całość sprawia solidne wrażenie. Z jednej strony głośnik ma na tyle nieduże rozmiary, że możemy go trzymać w dłoni jak puszkę z napojem, z drugiej jest na tyle ciężki, że stabilnie stoi np. na blacie biurka. To bardzo ważne, zwłaszcza w kontekście zastosowanego w urządzeniu systemu X-Bass, którego głośnik znajduje się w dole urządzenia. Divoom Bluetune Solo posiada jeszcze jedną przydatną funkcję. Dzięki wbudowanemu gniazdu Aux Out można podłączyć go do zewnętrznego zestawu stereo i za jego pośrednictwem odtwarzać na nim muzykę z iPhone'a, iPada czy innego urządzenia mobilnego. Mały głośnik bluetooth, choćby z systemem X-Bass nie zastąpi oczywiście tradycyjnych głośników stereo podłączanych do "wieży". Z drugiej jednak strony ani wieży, ani dużych głośników nie zabierzemy ze sobą w podróż, czy nie będziemy nosić codziennie z domu do biura. Jak na swoje gabaryty urządzenie zapewnia bardzo przyzwoitą jakość dźwięku. Przede wszystkim w ustawieniu na około 60 - 70% głośności. Powyżej dźwięk zaczyna być przesterowany i traci selektywność. Natężeniem dźwięku steruje się wprost z iPhone'a czy iPada, za pomocą standardowych klawiszy na obudowie. Zupełnie inaczej wygląda głośnik Bluetune Bean. Mi osobiście kojarzy się on z kłódką (ze względu na charakterystyczny uchwyt) i granatem (ogólna owalna forma urządzenia i z perforowaną maskownicą). urządzenie wykonane jest z plastiku i włożone w przylegający ściśle, wykonany z grubej gumy pokrowiec. Można go oczywiście zdjąć, ale z nagiego Bluetune Bean nie da się wygodnie korzystać. Gumowa warstwa jest więc częścią właściwiej obudowy. Urządzenie wygląda moim zdaniem bardzo ładnie, zwłaszcza w moim ulubionym kolorze czarnym. Bluetune Bean nie tylko wygląda inaczej od Bluetune Solo. Jakość dźwięku także wyraźnie się różni. Bean nie posiada systemu X-Bass przez co dźwięk pozbawiony jest dołu. Jest zdecydowanie bardziej płaski, syczący. Z drugiej jednak strony jest o wiele bardziej selektywny od dźwięku wydobywającego się z Bluetune Solo, dzięki czemu lepiej sprawuje przy głośnym odsłuchu. Wybór jest trudny. Każdy z głośników ma więc swoje zalety i wady. Początkowo bardziej ceniłem sobie selektywność Bluetune Bean, później jednak doceniłem basy w Bluetune Solo. Konfiguracja obyudwu urządzeń jest banalnie prosta. Wystarczy włączyć urządzenie i sparować je z iPhonem lub iPadem. Pozostaje jeszcze wybrać w ustawieniu AirPlay w Centrum Sterowania w iOS 7 wybrać to urządzenie z listy. W Bluetune Solo włącznik znajduje się na spodzie urządzenia. W Bluetune Bean gumowy przycisk Power znajduje się z boku urządzenia, obok przycisku odbioru rozmowy telefonicznej. Obydwa urządzenia posiadają wbudowane akumulatory, dzięki czemu wystarczy je tylko co jakiś czas ładować. Pojemność baterii w Bluetune Solo pozwala na około 8 godzin ciągłego odtwarzania. Bluetune Bean posiada trochę mniejszą baterię, urządzenie może nieprzerwanie odtwarzać muzykę przez około 6 godzin. Urządzenia powinny być ładowane przez minimum 2,5 godziny. Obydwa urządzenia, jak na swoje gabaryty sprawują się moim zdaniem bardzo dobrze. Trzeba jednak pamiętać, że są to małe urządzenia przenośne, a nie zestaw głośników dla audiofila. Każde z nich oferuje też trochę inne możliwości. Bluetune Solo posiada wspomniany system X-Bass i umożliwia podłączenie do zestawu stereo. Dźwięk w Bluetune Bean jest bardziej selektywny ale i płaski, a samo urządzenie ba zdecydowanie bardziej przenośny charakter. Wydaje się być nie tylko urządzeniem mobilnym, ale i nastawionym na różne warunki, w jakich będzie się go używać. W komplecie znalazł się nawet mały karabińczyk, pozwalający na przypięcie go np. do szlufki spodni. Najlepiej jeśli przekonacie się sami, wybierając się do jednego z polskich resellerów i salonów GSM, w których urządzenia są dostępne. Szczegółową listę znajdziecie TUTAJ. Urządzenie testowałem dzięki uprzejmości firmy JMT Partners.Obserwuj @mackozer
Gry strategiczne są stare jak komputery osobiste. Pamiętam pierwsze tego typu pozycje na ZX Spectrum, C 64 czy Atari. Później poruszałem moimi oddziałami na PC. Nie jestem specjalnym strategiem, ale tego typu gry bardzo lubię. Stąd też ucieszyłem się, kiedy w roku ubiegłym w App Store pojawiła się bardzo fajna strategia pod tytułem Battle Of the Bulge (tak w języku angielskim nazywa się niemiecką kontrofensywę w Ardenach). Jej recenzję znajdziecie na mackozer.pl. Jej wydawca Shenandoah Studio wypuścił niedawno kolejną, równie dobrą grę tego typu, także umieszczoną w realiach II Wojny Światowej, jednak w zupełnie innym miejscu i czasie. Mowa o Drive on Moscow. Gra odnosi się do Bitwy pod Moskwą (operacja "Tajfun"), trwającej od października 1941 roku do stycznia roku 1942. W grze znajdziemy z resztą osobny dział z dokładnymi informacjami o samej bitwie, włącznie z dokładnym opisem poszczególnych faz tej bitwy. Opisy dostępne są tylko w języku angielskim. Sama gra to klasyczna strategia, w której przesuwamy po mapie żetony symbolizujące poszczególne armie czy dywizje. Na moje oko i wiedzę odpowiadają one realnym formacjom, jakie brały udział w tej bitwie. Możemy grać zarówno siłami osi oraz wojskami radzieckimi. W zależności od wyboru strony do dyspozycji będziemy mieli różne typy jednostek. I tak siły osi dysponują przede wszystkim piechotą, piechotą zmotoryzowaną oraz dywizjami pancernymi. W przypadku sił radzieckich do dyspozycji są także jednostki powietrznodesantowe czy kawaleria. Każda z jednostek posiada swoje specyficzne cechy, a więc różny zasięg poruszania się. Jednostki pancerne czy zmotoryzowane mają znacznie większy zasięg kiedy korzystają z dróg, z drugiej strony radziecka piechota może poruszać się dalej niż piechota w każdych warunkach terenowych. Te ostatnie mają też wpływ na siłę bojową lub obronną poszczególnych oddziałów. Jednostki zaatakowane w lesie lub w mieście zyskują dodatkową ochronę. W terenie spotkamy także rzeki, które mogą okazać się świetną linią obrony wczesną jesienią. Kiedy nadejdą mrozy zamarzną i będzie można je z łatwością pokonać. Drive on Moscow oddaje też zmianę warunków pogodowych w zależności od pory roku. Zmieniają się oczywiście także warunki poruszania się. Pokryte kurzem podczas lata pola i drogi zamieniają się późną jesienią w bagna, by znowu zimą zamarznąć na kamień. Walcząc zwłaszcza siłami osi należy pamiętać o nie rozciąganiu zbytnio linii frontu, celem zapewnienia dostaw poszczególnym formacjom. Zwycięski rajd na jedną z miejscowości może skutkować przerwaniem linii zaopatrzenia, co unieruchomi jednostki na amen. Pod względem obsługi gra jest dość łatwa. Znalazł się w niej prosty samouczek, dzięki czemu osoba dopiero zaczynająca swoją przygodę z grami strategicznymi nie powinna mieć problemu i po kilkunastu lub kilkudziesięciu minutach powinna już wiedzieć o co chodzi. Gra oczywiście odbywa się w poszczególnych turach. Te podzielone są jeszcze na mniejsze jednostki czasu, w których naprzemiennie wykonują swoje ruchy przeciwne siły. Ruszamy więc jednostki z jednego pola (przesuwamy je na inne pole lub atakujemy przeciwnika) i stukamy w potwierdzenie. Teraz ruch należy do przeciwnika. W każdej turze jednostki mogą być użyte tylko raz. Łatwość obsługi nie oznacza, że pokonanie przeciwnika będzie bułką z masłem. Tak nie jest. Nie ukrywam, że nie udało mi się jeszcze wygrać ani razu. Zwycięstwo uzyskuje się na różne sposoby. Można oczywiście zdobyć Moskwę, można też zebrać odpowiednią liczbę punktów zwycięstwa. I tak jeśli siły Osi zdobędą mniej niż 12 punktów zwycięstwo należy do Związku Radzieckiego. 13 - 14 punktów uznawane jest za remis. 15 lub więcej punktów dla sił Osi oznacza ich zwycięstwo w Bitwie pod Moskwą. Gra ma bardzo ładną grafikę. Mapy przedstawiają okolicę oczywiście w formie umownej. Moskwa i inne miasta przedstawione są jako kilka zabudowań - trudno by zawarto tam plan całego miasta. Bardzo ładnie prezentują się lasy złożone z poszczególnych drzew (nie są po prostu zieloną plamą), drogi, linie kolejowe oraz pola. Żetony symbolizujące poszczególne formacje są czytelne, podobnie jak okno przedstawiające poszczególne potyczki. W tym wypadku stukając w ikonę klucza możemy dowiedzieć się szczegółów na temat biorących w nich udział jednostek. Całość uzupełnia warstwa muzyczna, na którą składają się stylizowane na wojenne pieśni rosyjskie, śpiewane przez wojskowy chór. Trudno mi ocenić która z gier wydanych przez Shenandoah Studio jest lepsza. To po prostu kolejna bardzo dobra gra strategiczna dla miłośników historii II Wojny Światowej. Szczerze polecam! Gra Road on Moscow dla iPada dostępna jest w App Store w cenie 5,99 €. Pobierz z App StoreObserwuj @mackozer
iOS 7 do którego ikon wciąż nie mogę się przyzwyczaić, wprowadził wiele bardzo wygodnych rozwiązań, na które przez lata czekali użytkownicy iPhone'ów. Jednym z nich jest Centrum Sterowania wysuwane z dolnej części ekranu. Daje ono szybki dostęp do przełączników aktywujących lub wyłączających WiFi, Bluetooth, tryb nocny, blokadę przekręcania ekranu, tryb samolotowy. Pozwala także szybko włączyć lampę błyskową i korzystać z iPhone'a jak z latarki. Korzystam z tej ostatniej funkcji dość często. Zwykle też po włączeniu lampy blokuję telefon. Późniejsze wyłączenie nie jest specjalne trudne. Wystarczy podświetlić ekran blokowania, wysunąć Centrum Sterowania poprzez przeciągnięcie palca z dolnej krawędzi ekranu w górę i stuknąć w ikonę latarki. Co jednak jeśli z przyczyn bezpieczeństwa Centrum Sterowania zostało wyłączone na ekranie blokowania? Okazuje się, że Apple przewidziało i to. Wyłączenie latarki jest prostsze niż jej włączenie. Aby wyłączyć lampę błyskową na ekranie blokowania iPhone'a z systemem iOS 7, wystarczy stuknąć w znajdującą się w prawym dolnym rogu ikonę aparatu fotograficznego. Zamiast wykonywania dodatkowego gestu wysuwania Centrum Sterowania, czy ewentualnego dodatkowego odblokowywania telefonu, wystarczy jedno stuknięcie. Mam świadomość, że to są szczegóły, czy mówiąc brutalnie pierdoły, ale jeśli korzystacie z iPhone'a jak z latarki, tak często, jak ja, to z pewnością docenicie te małe udogodnienie. Podpatrzone na niezawodnym OS X DailyObserwuj @mackozer
Touch ID to bez wątpienia jedna z najlepszych funkcji iPhone'a 5S. Przekonałem się przez ostatnie kilka tygodni, że korzystanie z czytnika przyspiesza i ułatwia pewne procesy. Przyspiesza proces odblokowywania. Wystarczy że nacisnę przycisk Home i przytrzymam na nim palec. Najbardziej przydaje się podczas zakupów w App Store, kiedy nie muszę wklepywać długiego, złożonego z małych i dużych liter znaków oraz cyfr. Zauważyłem jednak już po kilku dniach, że dość często czytnik ma problemy z zeskanowaniem mojego kciuka, skutkuje to tym, że muszę wprowadzać kod odblokowania lub hasło do App Store. Przyczyny są różne, zwykle jednak jest to zabrudzony przycisk Home. Dość często łapałem się więc na tym, że przecierałem go skrawkiem mojej koszulki. Okazuje się jednak, że poza dbaniem o jego czystość można w prosty sposób poprawić dokładność skanowania. iPhone 5S pozwala na zapamiętanie map linii papilarnych pięciu różnych palców. Równie dobrze jednak możemy zeskanować w ten sposób dwa lub więcej razy ten sam palec, którym najczęściej odblokowujemy iPhone'a. Dodanie drugiej mapy linii papilarnych tego samego palca znacznie poprawia dokładność odczytu, zmniejszając prawdopodobieństwo błędu skanowania. Kolejne palce możemy dodać w Ustawieniach, w zakładce Ogólne / Touch ID i Kod. Drugi skan dodałem tydzień temu, od tego czasu problemy z błędami skanowania zostały znacznie ograniczone. Podpatrzone na MacworldObserwuj @mackozer
Dość często zdarza mi się sprawdzać jak jakaś strona prezentuje się w wersji mobilnej, porównując ją przy tym do pełnej wersji, jaka otwiera się w przeglądarce na Maku. W tym celu dotąd po prostu sięgałem po iPhone'a teraz mogę skorzystać ze specjalnej przeglądarki webowej dla Mac o nazwie Duo. Program działa bardzo prosto. Jego okno podzielone jest na dwa panele. Wąski dla wersji mobilnej i szerszy celem wyświetlenia pełnej wersji strony. W jednej aplikacji i w jednym oknie mogę od razu porównać dwie wersje strony. Niestety, Duo jak na swoją cenę nie oferuje właściwie niczego więcej. Przede wszystkim nie daje możliwości ustawienia identyfikacji przeglądarki. Jeśli więc strona nie rozpoznaje szerokości okna przeglądarki i nie przełącza się automatycznie w tryb mobilny wyświetli się nam dokładnie to samo w jednym i drugim oknie. Przykładowo, by uzyskać widok, jak na powyższym zrzucie, musiałem w lewym, wąskim panelu ręcznie przełączyć skórkę MyApple na mobilną. Program posiada jeden wspólny pasek adresu - chodzi o to, by wyświetlać w obydwu panelach tę samą stronę. Niestety choć powrót do wcześniej odwiedzonej strony jest możliwy, to w pasku pozostaje adres tej ostatnio odwiedzonej. Duo to pomysł godny uwagi, na obecną chwilę aplikacji brakuje wielu funkcji, które mogą faktycznie usprawnić testowanie i porównywanie stron w wersji mobilnej i pełnej. Duo dla Mac dostępne jest w Mac App Store 4,49 €. Pobierz z Mac App StoreObserwuj @mackozer