Krystian Kozerawski mackozer

Bloger technologiczny, piszący przede wszystkim o Apple. MacUser od stycznia 2007 roku. Swoje pierwsze kroki stawiał tutaj, na MyApple. Przez lata prowadził bloga mackozer.pl. Od marca 2013 roku pisze znowu na MyApple, którego jest redaktorem naczelnym.

Blog News Nowy wpis

Jest pewna grupa aplikacji, które nie wyróżniają się na tle innych pod względem funkcjonalności, co więcej, często równie, albo bardziej funkcjonalne programy zainstalowane są fabrycznie w systemie. To, co przyciąga moją uwagę to ich interfejs. Tak jest w przypadku kalkulatora Solvetica, będącego kolejną formą wynoszenia na piedestał kroju liter o nazwie Helvetica. Przypomnę, że nie jest to pierwszy program tego typu. Kilka lat temu w App Store pojawił się kalendarz Calvetica, który również inspirowany był tym krojem. Solvetica to bardzo prosty kalkulator. Pod względem funkcjonalności ustępuje temu systemowemu, który wyposażony jest w funkcję naukową, do bardziej skomplikowanych obliczeń. Solvetica umożliwia przeprowadzenie tylko prostych działań. Jedyną funkcją, która w pewien sposób wyróżnia ten program to prosty podgląd historii działań, widoczny nad polem wprowadzania liczb i wyświetlania wyników. Możemy także skopiować wynik. Wystarczy przytrzymać palec na wyświetlanej liczbie. Solvetica nie znajdzie uznania wśród większości użytkowników, którzy nie potrzebują innego kalkulatora niż ten systemowy. Ta aplikacja jest trochę czymś w rodzaju sztuki dla sztuki. Myślę jednak, że znajdą się jej amatorzy, którzy podczas prostych obliczeń lubią nacieszyć oko ładnym dizajnem i typografią. Aplikacja Solvetica dla iPhone'a i iPada dostępna jest w App Store w cenie 0,89 €. Solvetica w App Store

Coach to słowo, które moim zdaniem trudno przetłumaczyć na polski. Mógłbym oczywiście użyć dosłownego tłumaczenia, a więc napisać "trener", ale to od razu kojarzyłoby się z ćwiczeniami fizycznymi. Coach to jednak ktoś, kto może pomóc nam realizować swoje cele, nie koniecznie tylko na siłowni. Bardzo cenię sobie programy, które w pewnym stopniu zastępują takiego właśnie coacha, gdyż z lepszym lub gorszym skutkiem pozwalają mi zapanować nad sobą i faktycznie realizować pewne cele. Właśnie odkryłem kolejny, warty uwagi, o nazwie Daily Insist. Daily Insist to swego rodzaju aplikacja To Do do zadań, które planujemy wykonać codziennie i które nie koniecznie odnoszą się do spraw zawodowych, a raczej do życia prywatnego w tym do naszego własnego rozwoju. Ustawiamy zadania, np. zrobić codziennie 666 pompek (no dobra, tutaj sobie trochę zażartowałem) i wyznaczamy zakres dni, w których chcemy codziennie dane zadanie wykonać. Możemy dodatkowo ustawić sobie przypomnienia, tak by w codziennej rutynie dane zadanie czy postanowienie nam nie umknęło. Nowe zadania możemy dodawać w bardzo prosty sposób. Wystarczy przeciągnąć listę w dół (jak w popularnym programie To Do o nazwie Clear). Niestety żaden z tego typu programów nie zastąpi naszej własnej silnej woli. Tego typu aplikacje mogą tylko pomóc nam w realizacji naszych postanowień. Nie zrealizują ich jednak za nas... trochę szkoda. Program Daily Insist dla iPhone'a dostępny jest w App Store za darmo. Daily Insist w App Store

Z racji moich muzycznych upodobań bardzo rzadko, a jeśli już to przypadkiem bywam na imprezach, na których leci muzyka do tańczenia. W takich wypadkach zwykle jest to jakaś playlista złożona z kawałków popularnych, choć mi nieznanych wykonawców, odtwarzana z komputera lub puszczana przez deejaya. Z powodzeniem można jednak obejść się bez jednego i drugiego dzięki Splyce, imprezowego odtwarzacza muzyki dla iPhone'a. Istotą tego odtwarzacza jest płynne przechodzenie pomiędzy utworami z playlisty. Mowa tutaj nie tylko o prostym crossfadingu (podczas gdy jeden jest wyciszany następny w kolejce narasta). Splyce analizuje także tempo wszystkich utworów jakie dodaliśmy do playlisty i dostosowuje ich tempo, tak by przejścia nie zaburzały rytmu do którego bawią się ludzie na parkiecie. Program oferuje tutaj trzy różne opcje. Jest to dostosowanie tempa utworów w obszarze przejścia pomiędzy nimi (w trakcie przenikania się obydwa kawałki są stopniowo przyspieszane lub spowalniane), drugą opcją jest "follow the leader", w której tempo odtwarzania całej playlisty narzuca pierwszy utwór. Działa to w pewnym zakresie. Jeśli utwory się w nim mieszczą są przyspieszane lub spowalniane. Jeśli jednak różnice w tempie poszczególnych utworów są drastyczne, to zostaje wybrane nowe tempo odpowiednie dla takiego utworu. W tym wypadku zamiast płynnego przejścia usłyszymy efekt zatrzymania podobny do zatrzymania ręką kręcącej się płyty winylowej. Splyce pozwala nam także na wyłączenie pewnej normalizacji temp utworów. W tym wypadku, jak w klasycznym odtwarzaczu, każdy utwór odtwarzany jest tak, jak został nagrany. Poza ustawieniem tempa, mamy także możliwość zmiany zakresu miksu (przejścia krótsze lub dłuższe). Możemy także ustawić stały czas odtwarzania każdego z utworów. Wtedy przejście po między kolejnymi kawałkami następować będzie po zadanym czasie (60, 120, 180 i 240 sekund). Śliwką na torcie są efekty wizualne w postaci migania ekranu czy wsparcia dla żarówek Philipsa (tych sterowanych iPhonem). Spylce oferuje też kilka tematów kolorystycznych, wspiera też odtwarzanie poprzez AirPlay. Splyce to program dostępny za darmo. Jednak aby w pełni cieszyć się jego funkcjami trzeba zapłacić 0,89 € poprzez wbudowaną funkcję mikropłatności. Moim zdaniem warto, jeśli odtwarzacie muzykę na różnego rodzaju potańcówkach. Splyce w App Store

Budziki to jeden z typów aplikacji, których w App Store jest całkiem sporo, co nie przestaje mnie zadziwiać. Przede wszystkim w funkcję budzików - alarmów wyposażony jest sam iOS. Możemy nastawić budzenie na konkretną godzinę, jak i włączyć odliczanie, jeśli np. chcemy uciąć sobie godzinną drzemkę. Programy te mają do wykonania niewdzięczne zadanie - obudzenia nas z błogiego snu. Użytkownik korzysta z nich przede wszystkim jak musi (ja niestety muszę) no i moim zdaniem wybiera funkcję która dostępna jest w iOS. Zgoda, budzik w iOS nie jest specjalnie atrakcyjny wizualnie, ale spełnia swoje zadanie. Czym zatem kuszą twórcy tego typu aplikacji? Moim zdaniem grafiką, która w ogóle zachęca do nastawienia budzenia no i dodatkowymi funkcjami. Tak jest w przypadku Rise Alarm Clock dla iPhone'a i iPada. Program przede wszystkim ładnie wygląda. Samo ustawianie budzenia jest bardzo dobrze przemyślane i cieszy oko. Wystarczy bowiem przesunąć wyświetlaną godzinę w górę lub w dół. W zależności od tego po której stronie ekranu trzymamy palce, godzina na którą nastawiamy alarm przykleja się do lewej albo do prawej krawędzi ekranu. Zmienia się także kolorystyka odpowiednia dla pory, na którą nastawiamy budzenie (godziny poranne: kolorystyka granatowo-czerwona, wieczorne - kolorystyka niebiesko-żółta). Po nastawieniu godziny możemy jeszcze dokonać pewnej korekty stukając ponad lub pod wyświetlaną godziną odejmując lub dodając minut. Pozostaje jeszcze włączyć budzik przesuwając ekran w prawo lub lewo. W podobny sposób możemy go wyłączyć, zarówno w trakcie odliczania, jak i podczas samego alarmu. Jeśli chodzi o sam budzik, to do wyboru mamy kilka różnych tematów dźwiękowych, włącznie z alarmem świetlnym dla osób niesłyszących. Kiedy wreszcie alarm nas obudzi, a potrzebujemy jeszcze pięciu minut drzemki, wystarczy potrząsnąć iPhonem. Funkcja ta nie działa jednak na iPadzie. Rise daje nam także możliwość zasypiania przy muzyce. Możemy wybrać utwory z biblioteki iPhone'a, przy których najlepiej nam się zasypia (w moim przypadku jest to album Pat Metheny & Lyle Mays As Falls Wichita So Falls Wichita Falls). Czy Rise zastąpi mi budzik systemowy? Nie. W aplikacji Zegar mogę ustawić wiele alarmów (w Rise tylko jeden), na różne pory, zabezpieczając się przed zbyt długim snem. Często korzystam też z odliczania, właśnie wtedy, kiedy ucinam sobie drzemkę. Tych funkcji brakuje mi w Rise, choć być może ten program przypadnie Wam do gustu. Okazja by go sprawdzić jest dobra. Dostępny jest bowiem za darmo, jako aplikacja tygodnia w iTunes. Przyznaję, że normalnie nie wydałbym na ten program niemal dwóch euro (tyle mniej więcej kosztował w dniu swojej premiery). Rise Alarm Clock dla iPhone'a i iPada w App Store Rise Alarm Clock w App Store

Po upiększaniu i dzieleniu się zdjęciami w sieci teraz swoje pięć minut mają filmy. I choć aplikacje tego typu, wzorowane oczywiście na Instagram pojawiały się już dwa lata temu, to jednak boom na te programy i serwisy zaczął się właściwie dopiero z wydaniem przez Twittera aplikacji Vine. Jakiś czas temu o funkcję nagrywania i publikacji filmów (po odpowiednim ich upiększeniu) wzbogacony został Instagram. Teraz w App Store pojawiła się kolejna tego typu aplikacja, której autorzy mają dość znaczące portfolio, stworzyli bowiem... YouTube'a. Program o którym mowa nazywa się MixBit. MixBit podobnie jak inne programy pozwala tworzyć filmy złożone z kilku różnych ujęć. Tak, jak w Vine nagrywanie trwa do czasu, aż dotykamy ekranu. W czym zatem MixBit jest lepszy? Ano w tym, że teoretycznie takie ujęcie może trwać od jednej sekundy do godziny. Praktycznie jednak polega to na tym, że możemy nagrywać do godziny, a nasze ujęcie zostanie zwyczajnie pocięte na mniejsze klipy trwające 16 sekund. Ujęcia możemy oczywiście przycinać kasować i zmieniać ich kolejność. Możemy oczywiście także zaimportować te nagrane wcześniej i znajdujące się w rolce aparatu. Stworzony film może zawierać aż 256 ujęć, co daje nam film trwający w sumie trochę ponad godzinę. Warto założyć sobie konto w serwisie. Dzięki temu będziemy mogli publikować filmy i trzymać je w chmurze, np. do późniejszej edycji. Do czego może przydać się MixBit? Ano na przykład do stworzenia na szybko filmu z wycieczki. W programie znajdziecie polecane filmy, np. taki prezentujący właśnie wycieczkę po Nowym Jorku. Wydaje mi się, że mając dobry pomysł można za pomocą MixBit stworzyć na prawdę fajne reportaże. Pozostaje jednak pytanie czy jego twórcom uda się powtórzyć sukces YouTube'a i podbić serca użytkowników? Mimo wszystko mam wątpliwości. Program MixBit dla iPhone'a dostępny jest za darmo. MIxBit w App Store

Aplikacje do odboru podcastów, czyli audycji internetowych, są zdecydowanie mniej popularne od "upiększaczy" fotografii czy aplikacji pogodowych. Tak naprawdę tego typu aplikacji jest w App Store bardzo mało. Jeszcze mniej jest ich w Mac App Store, choć na tym polu coś się ostatnio ruszyło. Kilka miesięcy temu na Maka trafił jeden z bardziej popularnych programów tego typu - Instacast, a niedawno w Mac App Store pojawił się jego tańszy konkurent - Downcast, którego wersję dla iOS opisałem jeszcze na MacKozer.pl (recenzję znajdziecie TUTAJ). Interfejs Downcast jest bardzo kompaktowy. Właściwie nie ma sensu powiększać okna programu. Wszystko jest upchane na dość małym obszarze, zachowuje jednak czytelność i wygodę użytkowania. Nie mam jednak wątpliwości co do tego, że interfejs Downcast ustępuje pola aplikacji Instacast w wersji dla Mac. Chodzi tutaj zarówno o pewne drobne szczegóły, np. wygładzanie ikon itp. jak i o wspomnianą już kompaktową formę (powiększanie okna nic właściwie nie da). Okno programu podzielone jest na cztery podstawowe panele. Górny to pasek narzędziowy z klawiszami sterującymi odtwarzaniem. Jak w innych tego typu aplikacjach możemy nie tylko rozpocząć i zatrzymać odtwarzanie, ale także przewinąć do przodu i do tyłu o 15 i 30 sekund. Mamy także możliwość zmiany szybkości odtwarzania, od wolniejszej (0,5), po szybsze (1,5, 2 i 3 razy szybciej). W górnym pasku znajdziemy także ikonę dodawania zakładek, regulację głośności oraz tzw. pasek postępu, po którego bokach wyświetlany jest czas odtwarzania i pozostały czas do końca danego odcinka. Szkoda tylko, że żaden z tych dwóch odtwarzaczy podcastów nie wspiera klawiszy funkcyjnych na klawiaturze mojego MacBooka Pro. Przydałoby się to bardzo. Zwłaszcza, że nie zawsze trzymam okno aplikacji do odtwarzania podcastów na wierzchu (jeśli słucham danego odcinka na Maku właśnie). Drugi z paneli to pionowy pasek zakładek. Znajdziemy w nim zakładkę Podcasts która wyświetla wszystkie subskrybowane przez nas podcasty. Jest zakładka list odtwarzania, ikona dodawania kolejnego podcastu oraz ikona podglądu pobierania odcinków. Największą przestrzeń okna programu zajmują panel listy podcastów (subskrybowanych lub wybór przy dodawaniu kolejnego) oraz panel z podglądem informacji o danym podcaście lub listą jego odcinków. Brakuje mi łatwego dostępu do informacji o danym odcinku. W przypadku mojego podcastu jest to zwykle to, co napiszę na blogu Diabelskie Ustrojstwa. Fragment tej informacji wyświetlana jest co prawda drobnym druczkiem, ale jest czytanie tego jest mało wygodne, a i powiększenie okna programu nie spełnia oczekiwań. Informacje te dostępne są poprzez menu kontekstowe i komendę "Get Episode Info" lub skrót CMD+I przy zaznaczonym interesującym nas odcinku. Downcast umożliwia synchronizację poprzez iCloud zarówno ustawień programu, subskrypcji, poszczególnych odcinków i list odtwarzania. To ważne i przydatne, jeśli korzystamy z tej aplikacji w wersji dla iOS. U mnie synchronizacja działała bez zarzutu. Downcast nie jest może tak atrakcyjny wizualnie jak Instacast, nie miałem z nim jednak większych problemów. Jeśli szukacie tańszej alternatywy i nie zadowala Was słuchanie przez iTunes to Downcast wydaje mi się godny polecenia, choć liczę na to, że jego twórcy jeszcze go dopieszczą. Downcast dla Mac dostępny jest w Mac App Store w cenie 8,99 €. Downcast w Mac App Store

Instagram dla iPhone'a doczekał się kolejnej aktualizacji przynoszącej kilka naprawdę przydatnych funkcji. Przede wszystkim możemy teraz dodawać filmy z rolki aparatu i łączyć je w jedno nagranie. Oczywiście musimy każdy z filmów odpowiednio przyciąć by zmieściły się w 15 sekundach. Dzięki tej funkcji będzie można tworzyć zdecydowanie ciekawsze "produkcje". Drugą ważną nowością jest funkcja prostowania zdjęć, jakie zamierzamy opublikować w tym serwisie. Wystarczy stuknąć w odpowiednią ikonkę na pasku edycji zdjęcia (znajdującym się nad paskiem z efektami) i odpowiednio je obrócić. Podczas obracania program wyświetla siatkę, która ułatwi ustawienie zdjęcia do pionu. Instagram dla iPhone'a jest oczywiście dostępny za darmo w App Store. Instagram w App Store Przy tej okazji chciałbym Was wszystkich zaprosić na profil warsaw1944 w serwisie Instagramm gdzie publikuję codziennie zdjęcia z Powstania Warszawskiego. Cała akcja ma na celu dotarcie z historią Powstania do świadomości jak największej liczby użytkowników. Spory polityczne i historyczne przy tej okazji zostawmy na boku. Aha, zdjęcia z Powstania Warszawskiego są w większości w domenie publicznej - to tak jakby ktoś pytał.

Ile można pisać o aplikacjach pogodowych? Właściwie w tym temacie wszystko już zostało powiedziane i nawet pisząc te słowa powtarzam sam siebie. Wracam jednak do tego tematu za sprawą aplikacji Aero, która czerpie garściami z interfejsu systemu iOS 7. Aero wyświetla podstawowe informacje o aktualnym stanie pogody (temperatura, wilgotność, siła wiatru i ciśnienie atmosferyczne) oraz prostą prognozę na najbliższe dni. Całość jest dodatkowo odpowiednio animowana (burza z błyskającym ekranem i drżącym iPhonem) i kolorowana - pomarańczowy kolor to oczywiście skwar, jaki aktualnie panuje w Polsce. Program, jak chyba wszystkie aplikacje pogodowe korzysta z wbudowanego odbiornika GPS, za pomocą którego automatycznie określa miejscowość, w której się znajdujemy. Możemy oczywiście podglądać prognozę i aktualne warunki dla wielu różnych lokalizacji. Przełączanie pomiędzy nimi odbywa się w tradycyjny sposób, poprzez przesuwanie palcem w lewo lub prawo. Aero serwuje także prognozę godzinową z informacją o czasie wschodu i zachodu słońca. Wystarczy stuknąć w ikonę zegara w prawym górnym rogu ekranu. Program wyświetla także aktualną temperaturę dla wybranego miejsca w postaci znaczka na swojej ikonie. Czy to wystarczy? Sam nie wiem. Właściwie każdy z programów pogodowych oferuje to samo (może poza wyświetlaniem aktualnej temperatury na ikonie). To już kwestia gustu, który się Wam spodoba. Program Aero dla iPhone'a dostępny jest w App Store w cenie 0,89 €. Aero w App Store

Oficjalna aplikacja Twittera dla iOS doczekała się aktualizacji, której warto poświęcić kilka zdań. Przede wszystkim program zyskał widok galerii zdjęć opublikowanych przez wybranego użytkownika. Wystarczy wejść w jego profil w tym programie i przewinąć w górę listę tweetów. Znajdziemy pod nią zdjęcia oraz możliwość przejścia do samej galerii. Drugą z ważnych funkcji, które pojawiły się wraz z ostatnią aktualizacją jest podwójna weryfikacja wykorzystująca iPhone'a. Ma to zapobiec włamywaniu się na konta. użytkowników, co jest swego rodzaju zmorą Twittera. Poprawiono także zarządzanie listami. Galeria zdjęć i podwójna weryfikacja to na pewno zmiany na lepsze. Ja jednak pozostaję przy Tweetbocie. Twitter dla iPhone'a i iPada dostępny jest w App Store za darmo. Twitter w App Store

Przyznam, że od czasu, kiedy wykupiłem abonament premium w Spotify prawie w ogóle nie używam iTunes do słuchania muzyki. Wcześniej jednak był to mój podstawowy odtwarzacz. Słuchanie muzyki za pośrednictwem iTunes jest trochę jak koszenie trawnika przed domem za pomocą kombajnu Bizon. Zawsze więc byłem czujnym obserwatorem tego co dzieje się na rynku małych odtwarzaczy muzycznych. A tutaj od czasu do czasu coś się działo. Był i jest VLC, pojawił się nawet Winamp, choć traktowałem to raczej jako ciekawostkę. Dzisiaj swoją premierę w Mac App Store ma kolejny odtwarzacz audio, o nazwie Vox. Vox przede wszystkim przyciągnął moją uwagę prostym, kompaktowym i ciemnym interfejsem, przypominającym w pewnym stopniu starego poczciwego Winampa. Podoba mi się zarówno sam odtwarzacz jak i wybór poszczególnych list odtwarzania czy albumów. Te ostatnie możemy podejrzeć po podwójnym kliknięciu. W tle widać przyciemnioną grafikę danego albumu. Podobnie jest z ikoną program w systemowym doku. Widoczna jest na niej miniatura okładki aktualnie odtwarzanego albumu. Vox to jednak nie tylko ładny interfejs, a przede wszystkim duże możliwości. Program odtwarza wiele różnych formatów muzycznych, z którymi iTunes nie jest w stanie sobie poradzić. Pozwala także na wysyłanie muzyki na inne urządzenia wspierające AirPlay, np. Apple TV. Za opłatą w wysokości 0,89 € możemy rozszerzyć możliwości programu o odtwarzanie internetowych stacji radiowych. Aplikacja posiada także equalizer, jeśli ktoś chce grzebać w ustawieniach muzyki. Poza ręczną korekcją, dostępne są gotowe ustawienia odpowiadające określonym gatunkom muzycznym. Vox daje także możliwość ustanowienia skrótów klawiszowych dla podstawowych komend. Można także pobrać panel preferencji przypisujący do tej aplikacji wszystkie systemowe klawisze funkcyjne, które standardowo obsługują iTunes, a także klawisze na oryginalnych słuchawkach oraz pilota zdalnego sterowania. Aplikacja wyposażona jest też w scrobbler LastFM, choć osobiście nie odwiedzałem tego serwisu od lat i nie zamierzam tego robić obecnie - Spotify w zupełności mi wystarcza. Jeśli także i dla Was iTunes jest zbyt wielkim kombajnem, jak na odtwarzacz i szukacie prostszych alternatyw to Vox jest na pewno programem wartym sprawdzenia. Program Vox dla Maka dostępny jest w App Store za darmo. Vox w Mac App Store

DaisyDisk, o którym pisałem kilka lat temu jeszcze na MacKozer.pl to program z gatunku tych, które trzeba mieć, ale którego nie uruchamia się codziennie. Robię to zwykle wtedy, kiedy dysk w moim Maku zaczyna pękać w szwach i muszę dojść do tego co tak go zapełniło i szybko usunąć to co tylko mogę. Kilka tygodni temu pojawiła się beta trzeciej wersji tego świetnego programu. Jeśli dotąd nie spotkaliście się z tą aplikacją to należą się Wam krótka informacja. DaisyDisk analizuje wybrany przez nas dysk, partycję lub folder i przedstawia jego zapełnienie w formie diagramu, z zaznaczoną hierarchią folderów i plików. Foldery i pliki różnego rodzaju oznaczone są odmiennymi kolorami, tak by łatwo było się w tej grafice połapać. Program wyświetla też informację o folderze lub pliku na który najedziemy myszką. Podwójne stuknięcie w folder przenosi nad do osobnego diagramu tej konkretnej lokalizacji. Dla lepszej orientacji cały czas możemy podejrzeć ścieżkę adresu miejsca w strukturze katalogów, w którym się znajdujemy. Najnowsza beta przynosi m.in. 64-bitową architekturę i niezbyt wielką poprawę wydajności (różnice w skanowaniu dysków wersji drugiej i trzeciej wynoszą kilka sekund), wsparcie dla dysków Thunderbolt, a także lekkie zmiany w interfejsie. Program wspiera teraz ekrany Retina w nowych MacBookach Pro. Zmianie uległy niektóre ikony (m.in. ikona zasobnika plików do usunięcia). Zniknął szary pasek tytułowy, dzięki czemu okno programu jest teraz ujednolicone. Podobnie jest z przyciskami, szare zostały zastąpione czarnymi. Nie jestem pewien czy niezbyt imponująca różnica w wydajności na obydwu moich Makach wynika z ich wieku. Są to wszak już dość stare maszyny (iMac z połowy 2007 roku i MacBook Pro 13" z czerwca 2009). Program wspiera centrum powiadomień. Zakończenie skanowania jest sygnalizowane pojawieniem się odpowiedniej informacji w prawym górnym rogu ekranu. Na moje oko zmiany są przede wszystkim kosmetyczne. Docenią je zwłaszcza użytkownicy MacBooków Pro Retina, choć bez dwóch zdań DaisyDisk 3 wygląda lepiej od starszej wersji 2. Użytkownicy tej właśnie wersji otrzymają go za darmo. Betę DaisyDisk3 możecie pobrać TUTAJ.